"Fatum Darnerów: Bramy Neoterry" powieść wojenna w realiach SF

    Ta strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Kontynuując jej przeglądanie, zgadzasz się na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

    • No więc... widzę że obowiązuje tendencja spadkowa. Szkoda.

      Zgadnij czemu
      Ciekawsza była!


      Niby tak, ale podejrzewam, że i tak wiedzieliście, że Zhack jakoś wygra, że na pewno nie zginie, bo jest głównym bohaterem itede.

      Wiesz, założyłem, że GTU to demokracja, jeśli tak nie jest, to wyprowadź mnie z błędu


      No, to demokracja, a to porównanie to tak wziąłem, bo mi akurat przyszło do głowy. ;)A armia może na różne sposoby dbać o swój wizerunek, bez znaczenia, jaki mamy system polityczny.

      Ale może to wina zmian w mojej rodzinie i tego, że dostałem w spadku z 6 metrów literatury SF


      Cóż, czuję się zaszczycony, że mimo obfitego zbioru znajdujesz trochę czasu i poczytujesz moje wypociny.

      Podobało mi się, ale oczekuję bycia zaskakiwany


      No dobra, bo od tego momentu szykuje się kilka akcji z innej beczki, zatem odmiana będzie.

      Tymczasem kolejny rozdział. Bardzo ważny, bo tutaj Zhack streszcza swój życiorys... tymczasem melodramatyzm sięga zenitu. Sami zobaczcie...
      ---------------------------------------------




      TEKST PODROZDZIAŁU TRZECIEGO SZESNASTEGO ROZDZIAŁU ("PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ") ZOSTAŁ USUNIĘTY.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 3 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Niby tak, ale podejrzewam, że i tak wiedzieliście, że Zhack jakoś wygra, że na pewno nie zginie, bo jest głównym bohaterem itede.

      A wcale nie byłem pewien, że Zhack wygra. Że przeżyje to na pewno, ale mógł zostać ciężko upokorzony itd.

      Uzyskał szlify oficerskie, ale niedługo potem został zamieszany w sprawę morderstwa jakiegoś wysokiego rangą wojskowego. Nie pamiętał nawet, kto to był. Ważne, że pewne poszlaki wskazywały na winę sierżanta, który mógł zostać wyrzucony z armii i zamknięty w areszcie. Sąd wojenny poprzestał jednak na degradacji do stopnia szeregowego.

      No fajnie, przez tego kolesia został aresztowany i pozbawiony ciężko wypracowanej pozycji. Ale to taki szczególik, że zapomniał >_>.

      Pozwolisz, że zadam parę pytań o ten fragment. Może powiesz, że się czepiam, ale...

      Partnerzy bardzo rzadko łączą się na całe życie.

      Prawie jak u ludzi ]:-D.
      W zamian mamy dużo silniejsze od waszych więzy braterstwa i przyjaźni. Dorastamy w bratnich grupach, nie pod okiem rodziców.

      Coś w rodzaju jeszcze dalej posuniętej Sparty? I czemu potem piszesz, że sthresianie nie znają swoich ojców... powinni nie znać obojga rodziców.

      zostałem wywieziony do wojskowego zakładu karnego w Khesarim.

      Czyli "Khesarius" jest znakiem tego, że był więziony, a nie nazwiskiem w ludzkim pojęciu? A inne nazwiska sthresian?

      No i nie pasuje mi zachowanie Deckarda. Że Zhack zaczyna komuś opowiadać historię swojego życia, to jeszcze zrozumiałe. Niezrozumiałe, że Deckard próbuje się bawić w psychologa. A to "Chcę usłyszeć twoją historię życia" już totalnie nie pasuje. Takie trochę bezczelne, nie uważasz? Nie mogłeś zrobić jakiegoś płynniejszego przejścia?

      No, ale nie było źle. Fajnie, że jakiś Kaim/Kain został w końcu przez brata zamordowany, a nie na odwrót. Już dość dyskryminowania postaci z takim imieniem :D.
    • A ja bym się nie czepiał za dosłowność wypowiedzi człowieka. W końcu to żołnierze i nie są przyzwyczajeni (z racji zawodu) do zawiłych wywodów. Taki język przyśpiesza uzyskanie odpowiedzi i ułatwia rozmowę. Pamiętajmy, że tylko dla jednego jest to język ojczysty. A rozmawiając z osobą innej narodowości z regóły się używa słownictwa popularnego :) Nawet podświadomie.

      Ale jak będziesz mi zdradzał o czym piszesz (Der_ ) to zacznę reportować twoje posty :) Może to mi się najbardziej niepodoba :)

      pzdr
    • No fajnie, przez tego kolesia został aresztowany i pozbawiony ciężko wypracowanej pozycji. Ale to taki szczególik, że zapomniał >_>.


      Może faktycznie za mało się nad tym zastanowiłem.

      Prawie jak u ludzi ]:-D.


      Nie, no ale wiesz... to nie tak :)

      Coś w rodzaju jeszcze dalej posuniętej Sparty?


      Można to tak ująć. Bądź co bądź - sthresianie ewoluowali z istot, które nie przejmowały się zbytnio potomstwem (dinozaury), coś im musiało z tego zostać. To raz. Dwa, że są mimo wszystko, ordynarnie mówiąc, ufolami i wypadałoby, żeby się czymś od nas różnili :>. A trzy, że całkiem sporo z nich sobie ubzdurało, że jako istoty wyższej rasy (za jakie się sthresianie uważają) nie powinni folgować prymitywnym żądzom ciała.

      I czemu potem piszesz, że sthresianie nie znają swoich ojców... powinni nie znać obojga rodziców.


      Awgrrr.... skrót myślowy! >_>

      Czyli "Khesarius" jest znakiem tego, że był więziony, a nie nazwiskiem w ludzkim pojęciu? A inne nazwiska sthresian?


      Nie, nie... to, co mają zamiast nazwiska, jest oznaką ich pochodzenia. Zhack nie tylko był więziony w Khesarim, ale urodził się tam (wykluł?) i tam był jego dom. Cofnij się do rozdziałku szóstego, kiedy załatwia formalności z Kalinowskim, cytuję:

      "- Miejsce zamieszkania?
      (...)
      - Ach... dysktrykt Favelia, rejon Fangus, miasto Khesarim..."

      Istotniejsze jest u nich imię, które jest unikatowe i stanowi uniwersalny znak rozpoznawczy (stąd nawet oficjalnie zwracają się do siebie po imieniu).

      Niezrozumiałe, że Deckard próbuje się bawić w psychologa


      Nie tyle próbuje się bawić w psychologa, co zgodnie z naturalnym odruchem pomóc komuś. Nie zapominaj, że sam przeżył traumę (śmierć Blake'a) i myśli, że wie, jak dać sobie z tym radę w przypadku Zhacka. O pewnych rzeczach można się dowiedzieć z autopsji, niekonieczne studia.

      No, ale nie było źle. Fajnie, że jakiś Kaim/Kain został w końcu przez brata zamordowany, a nie na odwrót. Już dość dyskryminowania postaci z takim imieniem :D.


      Szczerze, nie kierowałem się tego typu pobudkami przy wymyślaniu takiego imienia... nawet nie stworzyłem go poprzez przeróbkę miana bilbijnej postaci, dopiero po zestawieniu zrodzonych w głowie sylab zorientowałem się natychmiast, że brzmi dość podobnie do Kaina, brata Abla...

      Ale jak będziesz mi zdradzał o czym piszesz (Der_ ) to zacznę reportować twoje posty


      Czy to aż tak ważne... i tak o tym przeczytałeś, co innego gdybym spojlerował w sferze fabularnej.
      Ale skoro tak cię to boli, to już nie będę.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Nie, no ale wiesz... to nie tak :)

      Jakieś diabelstwo mnie kusi, żeby tu napisać "a jak?", ale dajmy już temu spokój.

      sthresianie ewoluowali z istot, które nie przejmowały się zbytnio potomstwem (dinozaury), coś im musiało z tego zostać.

      Wiesz bylo wiele gatunków dinozaurów... tak, znowu się czepiam, to uzależnia :D.

      Awgrrr.... skrót myślowy! >_>

      Znowu X(?!

      Nie, nie... to, co mają zamiast nazwiska, jest oznaką ich pochodzenia. Zhack nie tylko był więziony w Khesarim, ale urodził się tam (wykluł?) i tam był jego dom. Cofnij się do rozdziałku szóstego, kiedy załatwia formalności z Kalinowskim

      OK, chyba wtedy jeszcze nie stosowałeś tego nazwiska, bo bym zauważył (choć może rzeczywiście przeoczyłem). Nie wymagaj, bym pamiętał każdy szczególik.

      Nie tyle próbuje się bawić w psychologa, co zgodnie z naturalnym odruchem pomóc komuś.

      Możnaby się z tym kłócić, nie każdy jest "naturalnie" miły.
      Nie zapominaj, że sam przeżył traumę (śmierć Blake'a) i myśli, że wie, jak dać sobie z tym radę w przypadku Zhacka.

      Eeee... zapomniałem ^_^. Ok, rozumiem.
    • TEKST PODROZDZIAŁU CZWARTEGO SZESNASTEGO ROZDZIAŁU ("PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ") ZOSTAŁ USUNIĘTY.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Ktoś mi ciągle daje lekką rączką jedynki i ocena jedzie w dół. Żebym ja wiedział, o co tu biega (choć mam podejrzenia).

      Następny rozdział, póki co. Powoli będę też wracał do płynności w pisaniu i niebawem kończę swoją książczyznę.
      ---------------------------------------------------




      TEKST PODROZDZIAŁU PIERWSZEGO SIEDEMNASTEGO ROZDZIAŁU ("CISZA PRZED BURZĄ") ZOSTAŁ USUNIĘTY.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Nie łapię pointy.

      Jeszcze jeden rozdział, choć znowu zwolniłem z pisaniem (teraz dla odmiany mam problemy z tym, jak ciekawie wyreżyserować taką dużą bitwę, natarcie na otwartym polu).

      Zresztą w tym rozdziale zostanę pewnie totalnie zjechany przez czołowego krytyka, Kefkę... :P
      ------------------------------------------------




      TEKST PODROZDZIAŁU DRUGIEGO SIEDEMNASTEGO ROZDZIAŁU ("CISZA PRZED BURZĄ") ZOSTAŁ USUNIĘTY
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Zresztą w tym rozdziale zostanę pewnie totalnie zjechany przez czołowego krytyka, Kefkę... :P

      Dziękuję, za wspieranie mojego image'u. Staram się :D.

      Czemu miałbym to zjechać? Za zbyt szybkie spoufalanie się Andersona i Ekart? Może i tak... ale ten wątek średnio mi się podoba, więc mi na nim nie zależy. Ja bym się na miejscu Reginy wkurzył, że komandor jest tak natarczywy, dość jednostronnie przechodzi na ty i proponuje kolację jak w jakimś tanim filmie. W twarz bym mu wygarnął, że jest stalkerem :E.
      Ale Regina to nie moja postać, tylko twoja, więc to od ciebie zależy... no chyba że jej zachowanie należy uznać za ironię, mającą na celu zbycie natręta, wtedy to co innego...
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Dziękuję, za wspieranie mojego image'u. Staram się :D.


      Masz na mnie wpływ. Dość powiedzieć, że po twoich ciężkich słowach zaczynam (w sumie już od jakiegoś czasu), żałować, że w ogóle wpadłem na ten głupi pomysł z wątkiem miłosnym, skoro jeszcze zwyczajnie do tego nie dojrzałem. Mogę to przerobić na chwilowe zauroczenie (bo w sumie na razie to z tym mamy do czynienia, a nie z prawdziwym wątkiem miłosnym), ale wtedy krytykowi nasuwa się na myśl pytanie: "To po cholerę to zaczynałeś?"...

      Dam jeszcze jeden rozdzialik. Kłopoty z pisaniem na szczęście okazały się tymczasowe, postaram się pracować pełną parą i jestem zdecydowany ukończyć książkę przed końcem września (i tak nie mam wyboru, w październiku już nie będzie na to czasu).
      ------------------------------------------------------




      TEKST PODROZDZIAŁU TRZECIEGO SIEDEMNASTEGO ROZDZIAŁU ("CISZA PRZED BURZĄ") ZOSTAŁ USUNIĘTY.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 3 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Fajny rozdzialik (jak ja lubię, kiedy męczysz Zhacka :]), tylko mam jedno pytanie.
      Zhack ma ponad 90 lat... ale w latach Sthresiusa (Dobrze to napisałem? Tak się ta planeta nazywała?), prawda? Ile to na ziemskie?
      Czy może podaje w ziemskich?
    • Kefka... człowieku, cóż to za pytania :). Nie zastanawiam się nad aż takimi drobiazgami, bo przesadna zawiłość przedstawianego świata to z drugiej strony też minus. Po co udziwniać na siłę, nie?

      Żebyście się nie nudzili, zapodam coś jeszcze. Na razie się z fabułką plączę, tracę przyczepność... eee... znaczy spójność, bo trochę się dzieje, a i... a zresztą, co będę spoilerował, dobrniecie, przeczytacie!
      ----------------------------------------------------------------------




      TEKST PODROZDZIAŁU CZWARTEGO SIEDEMNASTEGO ROZDZIAŁU ("CISZA PRZED BURZĄ") ZOSTAŁ USUNIĘTY.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • No, teraz to zaostrzyłeś apetyt. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

      Kefka... człowieku, cóż to za pytania . Nie zastanawiam się nad aż takimi drobiazgami, bo przesadna zawiłość przedstawianego świata to z drugiej strony też minus. Po co udziwniać na siłę, nie?


      A tym mnie rozwaliłeś. Cóż to za pytanie? Podstawowe, w kwestii ważniej dla bohaterów. Nie pytam cię, na litość, o mimośród orbity Sthresiusa, jego spłaszczenie czy przyspieszenie grawitacyjne! Tylko o okres obiegu wokół jego gwiazdy. Skoro podajesz wiek sthresian w latach, to myślałem, że wziąłeś pod uwagę, że rok rokowi nierówny >_>.
      A skoro uważasz, że szczegółowość jest zła, to czemu bawisz się w wymyślanie alfabetu sthresian?
    • Update: zmieniłem nieco treść rozdziału, w którym James gada z Reginą. Mówiąc krótko, nie ma w nim już przechodzenia na ty, ani tym bardziej tej propozycji wspólnego zjedzenia kolacji. Poza tym brak większych zmian.

      Kefka 255_06 napisał(a)
      A tym mnie rozwaliłeś. Cóż to za pytanie? Podstawowe, w kwestii ważniej dla bohaterów. Nie pytam cię, na litość, o mimośród orbity Sthresiusa, jego spłaszczenie czy przyspieszenie grawitacyjne! Tylko o okres obiegu wokół jego gwiazdy. Skoro podajesz wiek sthresian w latach, to myślałem, że wziąłeś pod uwagę, że rok rokowi nierówny


      To ujmijmy to tak: Sthresius jest planetą typu ziemskiego, może być zatem zbliżony do Ziemi także pod względem rozmiarów, a także odległości od gwiazdy - zatem różnice między rokiem naszym i rokiem sthresiańskim są pomijalnie małe, i można uznać że 1 rok ziemski = 1 rok sthresiański. Ale pewnie uznasz, że nie przejdzie, bo naciągane...

      A skoro uważasz, że szczegółowość jest zła, to czemu bawisz się w wymyślanie alfabetu sthresian?


      Jakby to powiedzieć... z natury jestem humanistą i świat liter bardziej mi pasuje niż świat liczb. A mówiąc po ludzku, o ile zabawy językiem, choćby i wymyślonym, sprawiają mi radochę, o tyle dbanie o szczególiki takiego pokroju, jak ten dotyczący twojego pytania mniej mnie już ciągnie.

      No, teraz to zaostrzyłeś apetyt. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu


      Cierpliwości, trzeba przecież poprowadzić nieco pozostałe wątki. A zatem...
      -------------------------------------------------


      Rozdział osiemnasty - Pierwsze kroki w nieznane

      - 1 -

      Było zupełnie jasno, więc nie mogli już liczyć na żadne ułatwienie, jakie niosła ze sobą ciemność nocy. Zarówno Zera, jak i jej towarzysze, byli, jak przystało na Zabójców Genisivare, silnymi i wytrenowanymi żołnierzami, ale nawet ich zmęczyła ta nocna akcja. Teraz czekali od dłuższego czasu na transport, który ma ich zabrać z terytorium wroga. Zera cały czas utrzymywała kontakt z ludzkim pilotem, a jej irytacja powiększała się, gdy musieli wciąż zmieniać czas i miejsce spotkania. Nie było już ani chwili do stracenia. Na dodatek Zheron został poważnie ranny podczas ucieczki i teraz był niesiony przez Akravego. Sam zastrzyk z nanitów niewiele mu pomógł. Potrzebował szybkiej pomocy medycznej. Co więcej, Zera była prawie pewna, że auvelianie ich ścigają.
      Przebyty przez nich teren, daleko na północ od ludzkiego miasta Davon, był tylko częściowo zalesiony, jako że gęsta puszcza, na tle której stała zajęta baza-laboratorium, dość szybko się przerzedzała. Jedynie trudny teren, pełen wzniesień, stanowił jakieś utrudnienie dla pościgu.
      - Kończcie już to! - warknęła Zera do interkomu, otrzymawszy informację o kolejnej zmianie miejsca spotkania
      - Przykro mi, ale auvelianie przelokowują swoje siły i musimy ich jakoś ominąć. Przesyłam nowe współrzędne...
      - Szybciej, na Feomara. Mamy ogon.
      - Cóż, a to nowina - w głosie pilota pobrzmiewało rozbawienie i sarkazm
      Zera prawdopodobnie też by się roześmiała, gdyby sytuacja nie była tak poważna.
      - Dobrze wiesz, co mam na myśli, głupi człowieku - powiedziała gniewnie - W tej chwili zabieraj nas stąd.
      - Dobra. Przemieśćcie się na nową pozycję, zaraz tam będę. ETA dwie minuty.
      - Zdążymy - Zera zwróciła się do Akravego - Kolejny spacer. Trzymasz się?
      - Jasne, ale daleko już nie uniosę tego skubańca. Trochę waży.
      Ponownie zabójczyni nie miała nastroju na to, aby odczuwać rozbawienie. Zmuszeni byli przejść pieszo jeszcze spory kawałek drogi. Udało im się wykonać zadanie i zneutralizować wszystkie posterunki straży, ale auvelianie z pewnością szykowali już siły w celu zlikwidowania trójki sthresian.
      Zaledwie o tym pomyślała, gdy dostrzegła niewielki antygrawitacyjny pojazd patrolowy wroga, który przeleciał nad ich głowami. Niestety, nie zamierzał im odpuścić i nim się oddalił, zawrócił w ich kierunku. Był uzbrojony. Zera zaklęła, zdejmując karabin z ramienia i gorączkowo szukając naboju z głowicą przeciwpancerną. EG-64 były na tyle duże i masywne, że były w stanie wykorzystywać ten rodzaj amunicji, oczywiście w egzemplarzach o odpowiednio zmniejszonych rozmiarach.
      Auveliański pojazd krążył nad nimi przez chwilę, po czym oddał serię strzałów. Zera przetoczyła się, ale obciążony Zheronem Akrave spóźnił się i wydał krótki okrzyk bólu, gdy padł trafiony na ziemię. Zabójczyni natychmiast poczuła przypływ wściekłości. Nabój był już w komorze, zatem nie czekając ani chwili, wystrzeliła w momencie, kiedy wróg oddawał kolejną serię strzałów. Niewielka eksplozja rozświetliła niebo i pojazd auvelian zaczął się oddalać, a pilot najwyraźniej tracił kontrolę. Choć maszyna nie była całkowicie zniszczona, płonęła, ciągnąc za sobą wstęgę dymu.
      Gdy Zera pozbyła się napastnika, zerknęła w stronę Akravego. Jak się okazało, nie był ugodzony śmiertelnie, lecz otrzymał jedynie poważny postrzał w nogę. Właśnie teraz aplikował sobie w nią pakiet stymulacyjny.
      - Cholera - zaklęła Zera - Jesteś w stanie iść?
      - Tak, chyba dam radę ponieść Zhero...
      - Nie, ja go wezmę.
      Zera schyliła się i chwyciła ciało pozbawionego przytomności towarzysza. Jego ciężar spowalniał ją, ale mogła bez problemu iść. Akrave podążał za nią, utykając. Sthresianie byli silni i odporni na obrażenia, ale mieli swoje ograniczenia. Zera wątpiła, aby Lizevear zdołał unieść kolegę, mając poważnie ranną nogę.
      - Ten skórkowaniec na pewno zawiadomił pogoń - stwierdziła - Musimy się spieszyć.
      Poczuła przypływ otuchy, gdy w oddali dostrzegła desantowiec GTU. Niestety, auvelianie też nie próżnowali. Z tyłu dało się już dostrzec spory oddział żołnierzy wroga, którym towarzyszył kolejny pojazd patrolowy.
      Na chwilę zrobiło się gorąco. Nisko lecący transporter auvelian łatwo ich dogonił i ostrzelał. Nim jednak zdążył spowodować jakieś szkody, został trafiony z lekkiego działka plazmowego, zamontowanego na terrańskim desantowcu. Ludzka jednostka zawisła tuż nad ziemią, otwierając drzwi wejściowe. Stojący w nich żołnierz w lekkim, srebrno-błękitnym kombinezonie dał sthresianom znak, aby weszli do środka, strzelając równocześnie z karabinu ponad ich głowami. Auvelianie byli coraz bliżej, a zapewne wkrótce będzie ich tu jeszcze więcej.
      Jaszczury dosłownie wpadły do wnętrza desantowca, natychmiast opadając na podłogę. Drzwi zamknęły się za nimi. Teraz musieli tylko zwiać. Statek wibrował lekko, jakby doznawał trafień z lekkiej broni, lecz kierował się już ku Davon. Zera musiała przyznać terranom, że dysponowali znakomitą technologią, lepszą niż sthresiańska. Okazała się bardzo przydatna podczas ucieczki, ponieważ desantowiec GTU, pędzący na pełnej prędkości, był niemożliwy do doścignięcia przez jakiekolwiek jednostki auveliańskie. Natychmiast zostawili pościg daleko w tyle. Zera odetchnęła z ulgą.
      - Cholera, to było niezłe - odezwał się żołnierz, towarzyszący im w luku - Słyszałem, że odwaliliście kawał dobrej roboty. Auvelianom trudno będzie stawić opór.
      - Nie było łatwo - westchnęła Zera
      - Domyślam się. Atak już się zaczął. Spychamy auvelian z ich pozycji.

      * * *


      "Andromeda" przemknęła ponad miastem Davon wraz z innymi towarzyszącymi jej niszczycielami, w tym okrętem flagowym wiceadmirała Braniewskiego. Anderson zajmował swoje miejsce na mostku, odczuwając miłą satysfakcję. Za długo już się bronili, teraz to oni dadzą tym przeklętym auvelianom należyty wycisk!
      Na orbicie grupa statków admirała Astoina już przesuwała swoje pozycje bezpośrednio ponad auvelian. Dwanaście olbrzymich okrętów inwazyjnych, podzieliwszy się na trzy zespoły, już szykowało działa fuzyjne do ostrzelania pozycji przeciwnika. Ta potężna broń nie nadawała się do bezpośredniego wspierania żołnierzy z orbity podczas bitwy na planecie, ponieważ miała zbyt duży promień zniszczeń i mimo jej udoskonalania pozostawała zbyt nieprzewidywalna. Ale doskonale nadawała się do niszczenia umocnionych pozycji i zaplecza nieprzyjaciela. Niejednokrotnie w historii GTU użyto jej też do skutecznego masakrowania przemieszczających się wrogich armii. Siła rażenia dział fuzyjnych była tak wielka, że niewiele istniejących umocnień i tylko najpotężniejsze tarcze energetyczne były w stanie wytrzymać trafienie.
      Ponieważ nie dało się pomóc siłom generała Keena za pomocą tej broni, podczas bitwy na otwartym polu do walki miały się włączyć dodatkowe niszczyciele. W sumie Astoin spożytkował prawie wszystko ze swojej pozostałej siły zbrojnej. Straż na pierwotnych pozycjach pełniła aktualnie flota sthresiańska oraz kilka okrętów GTU. Nie obawiano się jednak ataku ze strony wroga po tym, jak ildianie zostali wyłączeni z walki, a flota auvelian doznała dotkliwych strat.
      Flota minęła miasto i leciała teraz nad kolumnami postępujących wojsk. Przodem szły czołgi antygrawitacyjne Thunder, za którymi postępowała piechota. Armia podzieliła się na sześć kolumn, których szerokość liczyła po ośmiu żołnierzy. Z tyłu trzymały się artyleryjskie działa plazmowe. Wojsko GTU szło w idealnie równym szyku, jak na paradzie. Daleko z przodu dało się już dostrzec linie obronne auvelian.
      - Aktywujemy siatki czujników - zameldował technik na mostku - Skanujemy okoliczne tereny w celu rozpoznania jednostek nieprzyjaciela.
      - Wysłano rozkazy do kutrów DeadEye? - zapytał Anderson
      - Tak, są w pogotowiu.
      - Przeszukuj okolicę w poszukiwaniu jednostek powietrznych.
      - Tak jest, komandorze. Kończymy skany.
      - Jest tam jakaś dodatkowa osłona? Myśliwce?
      - Nie.
      - Nie ma też żadnych Rei'kanów ani Adanai'kanów. Nic.
      - Tym lepiej. Nikt nam nie będzie przeszkadzał w pracy. Wieże plazmowe są już gotowe?
      - Jak najbardziej, komandorze. Czekamy na komendę.
      - Doskonale. Strzelajcie bez rozkazu. Bierzcie na cel dalej położonych wrogów oraz umocnienia obronne.
      Teraz widać był dość wyraźnie te ostatnie. Na ruinach zewnętrznych zabudowań terrańskiej bazy laboratoryjnej wzniesiono nową. Z przodu znajdował się zwykły mur obronny, ze stanowiskami strzelniczymi w jego wnętrzu. Anderson przypuszczał, że w głębi bazy mogą znajdować się ciężkie wieże, zdolne atakować jednostki latające.
      - Uważajcie na obecność środków obrony przeciwpowietrznej wroga - rozkazał szybko załodze - Posuwamy się powoli, na bieżąco oceniając sytuację. Nie wyprzedzajcie wojsk lądowych.
      - Tak jest, komandorze, redukujemy prędkość.
      Wtedy drzwi wejściowe na mostek za plecami Andersona otworzyły się i do środka wkroczył nie kto inny, jak porucznik Regina Ekart. Zdawała się być bardzo zainteresowana wydarzeniami widocznymi na głównym ekranie. Na tyle, że nie poświęciła pełnej uwagi salutowi, który nie był tak perfekcyjny, jak zazwyczaj. James odsalutował, unosząc brwi z zaskoczenia.
      - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, komandorze? - zapytała Regina
      - Skądże. Miło, że pani do nas dołączyła.
      - Jak wygląda sytuacja?
      - Na razie wszystko jest pod kontrolą.
      Wszystko wskazywało na to, że atak potoczy się gładko. Armia GTU bez litości wnikała w linie obronne przeciwnika, przełamując wszelkie próby oporu, wbijając się w teren kontrolowany przez wroga jak gorący nóż w masło. Poza głównym perymetrem obronnym auvelian znajdowało się kilka pomniejszych punktów oporu, wyposażonych w stacjonarne wieże laserowe, zdolne atakować tak cele naziemne, jak i powietrzne. Wszystkie zostały szybko unicestwione pod miażdżącym ogniem z dział plazmowych terrańskich czołgów. Wkrótce front posuwającej się coraz szybciej armii zmierzył się z główną linią obronną, która powoli poddawała się naporowi sił GTU. Skryci w schronach żołnierze auveliańscy byli lekko uzbrojeni i nie byli w stanie wyrządzić stojącym na czele Thunderom dostatecznych szkód.
      To wzbudziło w Andersonie niepokój. Wieże "Andromedy" zaczęły ostrzeliwać linie obronne przeciwnika, ale przestał na to zwracać uwagę. Jego myśli zaprzątnęły próby odpowiedzi na pytanie, gdzie się podziała cała ciężka broń wroga. Pomyślał, że obcy mogą coś szykować, a w takim razie atakujący żołnierze GTU wpadną w zasadzkę.
      - Powiadomcie generała Keena i wiceadmirała Braniewskiego, że coś...
      Za późno. W tym momencie sprawy się skomplikowały. W przeciągu bardzo krótkiego okresu czasu dziesiątki żołnierzy terrańskich oraz kilka Thunderów uległo unicestwieniu. Dosłownie znikąd padały strzały, powiększając zniszczenie i siejąc zamęt. Front armii GTU wciąż walczył ze szczupłym, choć dobrze okopanym garnizonem, ale tracił panowanie nad sytuacją, gdy otrzymał serię ataków zewsząd. W najgorszej sytuacji znalazło się centrum, które dostawało solidne baty. Nawet stojące z tyłu jednostki rezerwowe, wśród których znalazł się ruchomy ośrodek dowodzenia generała Keena, nie mogły czuć się bezpiecznie. Do walki włączył się szwadron antygrawitacyjnych platform wsparcia, uzbrojony w rakiety, ale nie był w stanie zlokalizować przeciwnika.
      - Flota, wycofać się! Ogień zaporowy! - zawołał wiceadmirał przez komunikator
      - Odstąpić od linii obronnej, mała wstecz! - rozkazał James
      - Wiceadmirale, czekamy na rozkazy! Jesteśmy gotowi do użycia impulsów EMP!
      - A gdzie oni są?
      Przez chwilę Anderson gorączkowo zastanawiał się, skąd mogą padać te wszystkie strzały. "Andromeda" cofnęła się nieco, próbując zachować kontrolę nad sytuacją, ale przez długą i straszną chwilę załoga pozostawała zdezorientowana, nie prowadząc ostrzału. Sam okręt również został kilkakrotnie trafiony.
      Odpowiedź była oczywista i przyszła prędko.
      - Wiceadmirale, tu generał Keen! Musieli ustawić swoje siły tak, aby wziąć nas w ogień krzyżowy! Nie stanęli nam na drodze, więc stoją na skrzydłach! Jesteśmy w kleszczach!
      - Przyjąłem, ma pan rację! Do jednostek "Aidan" i "Brett", natychmiastowe użycie impulsów na współrzędne...
      Anderson skierował spojrzenie na obrazy z kamer, oczekując z bijącym sercem na ujawnienie głównych sił nieprzyjaciela. Na szczęście dla ludzi, auvelianie stali dokładnie tam, gdzie można się było ich spodziewać. Pola maskujące przerzedziły się, odsłaniając stojące w równej formacji siły nieprzyjaciela, zawierające w sobie znaczną ilość Ta'envów. Były tu także całe rzesze piechoty, która zerwała się do bardziej aktywnej walki, gdy chroniące ją pole opadło. Wysypała się z linii wroga, atakując, co się dało. Niektóre jednostki obracały swój atak przeciwko stojącej z tyłu rezerwie. Uwagę zwracały także duże, wiszące tuż ponad powierzchnią ziemi statki, które odpowiadały zapewne za roztaczanie pola maskującego. Nie były uzbrojone.
      James wciągnął głośno powietrze na widok tej sceny, ale zachował zimną krew. Spojrzał na tych żołnierzy wroga, który próbowali atakować siły rezerwowe, gdzie stał także potężnie uzbrojony pojazd antygrawitacyjny, służący jako ruchome centrum dowodzenia.
      - Natychmiast weźcie na cel tych, którzy zagrażają rezerwie - rozkazał - Korpus dowódczy jest w zagrożeniu.
      - Komandorze, tracimy osłonę! - zameldował jeden z techników na mostku - Jesteśmy pod ostrzałem!
      - Aktywujcie rezerwy. To dopiero początek.
      - Komandorze, wykrywamy kilka dużych jednostek wroga, zbliżających się od północy. Sygnatura wskazuje na auveliańskie niszczyciele klasy Rei'kan.
      - Przygotujcie się na przyjęcie nowych sił nieprzyjaciela.
      A zatem auvelianie przygotowali siłom GTU należyte przyjęcie, wyłuskując nawet na tę okazję kilka ocalałych okrętów wojennych. Co jeszcze mieli w zanadrzu?




      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • To ujmijmy to tak: Sthresius jest planetą typu ziemskiego, może być zatem zbliżony do Ziemi także pod względem rozmiarów, a także odległości od gwiazdy - zatem różnice między rokiem naszym i rokiem sthresiańskim są pomijalnie małe, i można uznać że 1 rok ziemski = 1 rok sthresiański. Ale pewnie uznasz, że nie przejdzie, bo naciągane...

      W żadnym razie nie naciągane, w końcu może być sobie planeta o czasie obiegu zbliżonym do ziemskiego. Tylko to trzeba było napisać ;). Np. Kiedy Zhack mówił Deckardowi, ile ma lat.

      Jakby to powiedzieć... z natury jestem humanistą i świat liter bardziej mi pasuje niż świat liczb. A mówiąc po ludzku, o ile zabawy językiem, choćby i wymyślonym, sprawiają mi radochę, o tyle dbanie o szczególiki takiego pokroju, jak ten dotyczący twojego pytania mniej mnie już ciągnie.

      Ja humanistą natomiast nie jestem i lubię jak wszystko jest ładnie dopięte :>. Choć bez przesady.

      Dobra, parę uwag odnośnie tego fragmentu (ogólnie niezły):

      - Szybciej, na Feomara. Mamy ogon.

      Niemal spadłem z krzesła, jak to przeczytałem :lol:
      Zera chyba powoli robi się moją ulubioną postacią. Pewnie niedługo zginie :>.

      - Cholera - zaklęła Zera

      Aww, a gdzie jakieś soczyste sthresiańskie słówko? W końcu lubisz bawić się językiem, sam napisałeś ;).

      EG-64 były na tyle duże i masywne, że były w stanie wykorzystywać ten rodzaj amunicji, oczywiście w egzemplarzach o odpowiednio zmniejszonych rozmiarach.

      Eeee... nie rozumiem. Zmniejszano broń, żeby używać amunicji większego kalibru?

      - Tak, chyba dam radę ponieść Zhero...

      A tu ci się dwa imiona "zlały".

      Dosłownie znikąd padały strzały(...)ale tracił panowanie nad sytuacją, gdy otrzymał serię ataków zewsząd.

      To jakieś zawirowania czasoprzestrzeni :uhuhaua:.

      Post był edytowany 3 razy, ostatnio przez Kefka 255_06 ().

    • Update: wiedzcie, że według mojego nowego systemu rozdziałów od rozdziału siedemdziesiątego ósmego trwa epizod pod tytułem "Cisza przed burzą". To po to, żebyście oceniali też, jak wychodzi mi wymyślanie tytułów dla kolejnych "nowych" wersji rozdziałów. A nie jest to łatwe, zważywszy, że prowadzę cztery odrębne postacie...

      Niemal spadłem z krzesła, jak to przeczytałem :lol:
      Zera chyba powoli robi się moją ulubioną postacią. Pewnie niedługo zginie :>.


      Hehe, i o to właśnie szło. O element humorystyczny, żeby za poważnie nie było. :D
      A co do tego drugiego to zobaczymy, zobaczymy....

      Aww, a gdzie jakieś soczyste sthresiańskie słówko? W końcu lubisz bawić się językiem, sam napisałeś ;).


      W końcu sthresianie nie sypią swoimi rdzennymi, najbardziej soczystymi słówkami zbyt hojnie... takie na przykład "savashke" to obelga na specjalną okazję - nie to, co my, którzy co sekundę rzucamy słówko k***, dokonując w ten sposób jego inflacji.

      Eeee... nie rozumiem. Zmniejszano broń, żeby używać amunicji większego kalibru?


      Chodziło o to, że to amunicja jest odpowiednio pomniejszonymi pociskami przeciwpancernymi. EG-64 wyobrażam sobie jako bydlę pokroju Beretty, ale o bardziej klasycznym kształcie.
      Ale może faktycznie zbyt zawile się wyraziłem. Zmienię to zdanie.

      A tu ci się dwa imiona "zlały"


      Nie, one po prostu brzmią podobnie, częściowo ze względu na koligacje rodzinne... tak, tak, Zera i Zheron to siostra i brat. Nie wiem, czy warte to wzmianki, czy nie.

      To jakieś zawirowania czasoprzestrzeni :uhuhaua:.


      Nawet nie zwróciłem uwagi...

      Zanim podam następny rozdział, wysłuchajcie mojej nowej propozycji tytułu roboczego, który tym razem powinien przypaść wam bardziej do gustu. Miałby on (tytuł cyklu) brzmieć "Cienie Starożytnych", podtytuł (tytuł pierwszego tomu) "Bramy Neoterry". Oczekuję jak największej ilości opinii.

      Tymczasem, zanim wrócimy do naszych dzielnych badaczy podziemi, musicie się wykazać jeszcze odrobinką cierpliwości. Bitwa trwa, nie?
      -----------------------------------------------------------------


      - 2 -

      Choć było to oczywiste i jasne, Dietrich cały czas zastanawiał się, jak do tego doszło. Odbył wcześniej długą rozmowę z pułkownikiem Dariusem, starając się wydusić z niego informacje na temat przedmiotu tutejszego sporu. Niestety, nie wyciągnął z niego zbyt wiele w kwestii poszukiwanych przez siebie odpowiedzi, dowiedział się za to mnóstwa rzeczy na temat zbliżającej się ofensywy, mającej nastąpić lada chwila. Żywiąc nadzieję, że uczestnictwo w atakowi mającemu swój cel w odbiciu zajętej przez wroga bazy pozwoli mu na własnoręczne zbadanie tej sprawy, w ciągu minuty wydębił od pułkownika pozwolenie na dołączenie do atakujących sił. Znalazł się wśród nich dosłownie za pięć dwunasta, tuż przed wymarszem.
      A teraz zajmował swoje miejsce w ruchomym ośrodku dowodzenia, u boku kierującego ofensywą generała Keena. Wojskowy nie ucieszył się na widok reportera, wścibiającego nos do jego spraw, zachował jednak powściągliwość i pozwolił na bezpośrednie śledzenie przebiegu walki.
      Generał podjął niezbyt rozsądną decyzję, aby osobiście dowodzić akcją, trzymał się jednak z tyłu, dla własnego bezpieczeństwa, a jego pojazd był wyposażony nie tylko we wszystkie urządzenia niezbędne do kontrolowania poczynań wojsk, ale także w cztery silne działa plazmowe, zamontowane w obrotowych wieżyczkach. Ponadto otaczała ich silna obstawa.
      Dietrich obserwował właśnie, jak siły GTU wpadają w zasadzkę auvelian, którzy zaskoczyli ich nagłym atakiem ukrytych wojsk. Podczas gdy centrum armii terrańskiej starało się obrócić swój atak przeciwko nowemu przeciwnikowi, część żołnierzy wroga kierowało się ku ruchomej fortecy generała i jego sztabowców. Stały tu oddziały trzymane w rezerwie, które można było rzucić na pomoc walczącym w pierwszej linii siłom, ale Keen nie zamierzał tego na razie zrobić w obawie przed własną śmiercią. Dwa niszczyciele, należące do niedużej floty, towarzyszącej siłom lądowym, już zaczynały ostrzeliwanie tych nieprzyjaciół, którzy za bardzo zagrażali ośrodkowi dowodzenia, ale było to wciąż za mało.
      - Generale - powiedział jakiś oficer - Musimy się wycofać i prowadzić dalsze działania z bezpieczniejszych pozycji. Narażamy się na unicestwienie.
      Generał Keen, postawny mężczyzna o czarnych, szpakowatych wąsach i brodzie, nie był w stanie ukryć niepokoju na widok obecnej sytuacji, a jednak odmówił.
      - Pozostaniemy tutaj - orzekł - Wciąż mamy silną osłonę, a centrum się trzyma. Auvelianie stracili już efekt zaskoczenia, a nasze siły są liczebnie porównywalne. Nie dadzą nam rady, mamy przewagę techniczną i w wyszkoleniu.
      Mówiąc to, zerknął na chwilę w stronę Dietricha, a reporter domyślił się, o co chodziło. Najwyraźniej obawiał się, że obecność reprezentanta prasy może się przyczynić do rozdmuchania w historii o jego ucieczce z pola bitwy, tak w mediach, jak i w środowisku wojskowym, a to postawiłoby jego dalszą karierę pod znakiem zapytania. Postanowił więc przyjąć postawę niewzruszonego człowieka. Trzeba mu było przyznać, że dzielnie to znosił. Obawy jego podkomendnego były bowiem słuszne - wprawdzie atakujące wojska przeciwnika składały się głównie z piechoty, ale było ich tyle, że żołnierze z trudem trzymali ich w ryzach i wkrótce sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Rezerwę GTU stanowiły głównie bojowe pojazdy antygrawitacyjne, ciężko uzbrojone i przystosowane do zwalczania pancernych sił przeciwnika, gorzej natomiast radzące sobie z masami piechoty. I choć ludzcy żołnierze położyli trupem dziesiątki auvelian, to ci mieli na zbyciu tysiące żołnierzy, w tym jednostki doskonale wyekwipowane do zwalczania pojazdów bojowych GTU. Tymczasem centrum bardzo potrzebowało ciężkiej broni do walki z kilkoma plutonami "czołgów", które skoncentrowali tam auvelianie. Piechurzy wyposażeni w miotacze plazmy - jedyną w tym przypadku wystarczająco skuteczną broń - zostali wybici niemal do nogi w pierwszym ataku, ponieważ ich pozycje okazały się zbytnio wysunięte. Zostawali jeszcze członkowie SSF z ich ciężkimi egzoszkieletami, ale tych z kolei skupiono albo w pierwszej linii i związano walką z obroną auvelian, albo stali w samym centrum, co pozbawiło ich możliwości czystego strzału.
      Zaczynało się robić naprawdę gorąco, gdy generał Keen, po tym, jak jego pojazd został po raz pierwszy ostrzelany, dokonał przetasowania.
      - Musimy się przegrupować - powiedział do interkomu - Niech centrum wycofa się na naszą pozycję i zmiecie atakujących. Potem obrócimy całą siłę przeciwko obronie biernej przeciwnika.
      - A co z żołnierzami pierwszej linii, generale? Atakują ich z trzech kierunków, a nie będzie im łatwo przebić się przez całą obronę. Pozbawimy ich...
      - Wiem o tym - Keen przygryzł wargi - Muszą wytrzymać. Trzeba oczyścić nasze tyły.
      - Generale, niszczyciele wroga!
      Dietrich, który łowił chciwie każde słowo, zadarł głowę lekko ku górze, aby przez półprzezroczystą szybę punktu obserwacyjnego generała dojrzeć ponad bazą wroga kilka poruszających się wysoko nad ziemią kształtów. Okrętów auvelian było dziewięć, na które zaraz rzuciło się pięć terrańskich niszczycieli. Przewaga liczebna wroga szybko została zredukowana, gdy okręty ludzi użyły swojej ciężkiej broni, by natychmiast zniszczyć połowę z nich. Gdy auvelianie ostrzelali terran z własnej artylerii, wzięły ich już na cel działa statków terrańskich, a także trzymane dotąd w odwodzie Stridery - dwunożne pojazdy kroczące, uzbrojone w dwa sprzężone działka jonowe, zaprojektowane z myślą o zwalczaniu celów powietrznych przeciwnika. Atak auveliańskich niszczycieli szybko zrobił wrażenie samobójczej misji, a nie poważnego uderzenia.
      - Chyba możemy zaufać wiceadmirałowi - stwierdził spokojnie generał Keen, który również obserwował przez chwilę masakrę wrogich okrętów - Zdaje się, że wie, co robi.
      W tym samym czasie auvelianie zupełnie sparaliżowali natarcie GTU. Podczas gdy centrum cały czas topniało, gdy kolejne jednostki cofały się na wyznaczoną pozycję, jednostki walczące w pierwszej linii znajdowały się w coraz większych opałach, gdy front poszerzał się nieustannie. Zmuszeni byli teraz poświęcać uwagę ochronie własnych pleców, o które dbały wcześniej inne oddziały. Co więcej, choć umocnienia auveliańskie były już w większości całkowicie zniszczone, to garnizon wroga wciąż się nie poddawał i teraz wypuścił kilka lekkich pojazdów z napędem VTOL, służących w ich armii do patrolowania granic własnego terytorium i pełnienia straży na określonych obszarach. Choć były lekko uzbrojone, były w stanie narobić pewnych szkód.
      Auvelianie, widząc, że efekt zaskoczenia nie wystarczył, aby pokonać terran, spróbowali raz jeszcze włączyć pola maskujące, ale nie miało to sensu. Ludzie z floty doskonale już wiedzieli, gdzie powinni uderzyć, a kutry wsparcia po raz drugi użyły swoich impulsów.
      - Generale! - odezwał się w eterze głos dowódcy floty - Nie mamy olbrzymiego zapasu impulsów EMP i mogą nam się skończyć, a straciłem już jeden kuter! Natychmiast zniszczcie te latające cholerstwa!
      - Tu generał Keen. Czemu sami tego nie zrobicie?
      - Są poza zasięgiem bezpiecznego ostrzału, a ci dranie ściągneli tu całą artylerię przeciwlotniczą. Poza tym przypomnę panu, że walczymy w dwóch punktach i chronimy teraz wasze tyły. Macie tu cały batalion dział samobieżnych, natychmiast ich uciszcie!
      - W porządku. Alfa kontrola? - generał przełączył komunikator na inny kanał
      - Tak jest, generale.
      - Natychmiast zmieńcie obszar ostrzału i zniszczcie te... statki-generatory. Są tak nisko, że dostaną z waszych dział plazmowych i będziemy mieli spokój z ich osłoną mimetyczną.
      - Przyjąłem, generale, rozpoczynam namierzanie.
      Wzmocnieni przez jednostki z centrum żołnierze należący do rezerwy i osłony korpusu oficerskiego zdołali wespół z kolegami odeprzeć kontratak auvelian, a następnie zniszczyć ich wysunięte siły. Teraz przekierowali uderzenie, kontynuując ofensywę na pozycje wroga. Powoli inicjatywa przechodziła w ręce GTU, choć oddziały pierwszej linii zostały nieomal otoczone i z trudem uniknęły całkowitej zagłady.
      - Jakie są meldunki od pułkownika Dariusa? - zapytał Keen jednego ze swoich ludzi
      - Jaszczury wróciły już z akcji. Przekazano nam raport i wygląda na to, że wypełnili założenia misji. Centrum logistyczne wroga jest zneutralizowane, tak samo centralny system. Wszyscy dowódcy z naszej listy nie żyją, Tai'mer też.
      - Wobec tego jakim cudem napotkaliśmy taką obronę? - wtrącił jakiś inny wysoki rangą oficer - Może jest tu sam Yil'avead? Nic o nim nie wiemy, poza tym, że jest na tej planecie.
      - Musieli obmyśleć to wcześniej - stwierdził generał Keen - Spodziewali się naszego ataku, więc wydzielili siły, aby wciągnąć naszych w zasadzkę.
      - Dobrze, że udało im się tylko połowicznie. Widać bombardowanie orbitalne grupy admirała Astoina zrobiło swoje.
      - Właśnie, co mamy od Astoina?
      - Lista zniszczonych pozycji pozostaje nieznana, akcja wciąż trwa. Dowiedzieliśmy się za to o silnej koncentracji obrony planetarnej. Auvelianie dobrze się umocnili w rejonie canvierskim. Admirał stracił tam dwa okręty inwazyjne, nim wycofano się poza zasięg ostrzału. Zdołali poczynić pewne zniszczenia, ale taki atak mało się opłaca.
      - Do licha. Ile to może jeszcze potrwać?
      - Być może jeszcze dłużej. Statki zwiadu, nasze i sthresiańskie, dokonały orbitalnych skanów i okazuje się, że w wielu miastach opanowanych przez auvelian wciąż żyją nasi cywile. Astoin odwołał w związku z tym wiele ataków orbitalnych...
      - Dobra, dobra, chcę o tym usłyszeć później - przerwał Keen, spoglądając na Dietricha
      Hans nie odezwał się od początku ataku ani słowem, starając się obserwować wszystko, co się dzieje, a nawet dokonując nagrania z pomocą pożyczonego sprzętu. Nic tak nie cieszyło mediów, jak filmy prosto z linii frontu.
      Teraz jednak przemówił, domyślając się, o czym myśli generał.
      - Panie generale, o ile wiem, nadal obowiązuje mnie cenzura, więc chyba nie musi się pan obawiać - powiedział na tyle spokojnie, na ile w obecnej sytuacji było go stać - Ale i tak sądzę, że są pewne sprawy, o których ludzie powinni wiedzieć.
      - Przykro mi, ale do pewnych informacji nie będzie pan miał dostępu - odrzekł chłodno generał Keen - Proszę się zająć relacjami z tej bitwy, to jeden z naszych ważniejszych sukcesów ostatnich dni.
      Dietrich pokiwał głową, myśląc jednocześnie, że generał dzieli skórę na nieupolowanym niedźwiedziu. Z drugiej strony sam oczekiwał, aż żołnierzom uda się zająć położoną w oddali bazę laboratoryjną. Gdy spojrzał na zniszczone linie obronne auvelian oraz resztki ich obrony, uznał, że chwila ta zbliża się wielkimi krokami. Ufał, że gdy to się stanie, sam przyjrzy się temu, co interesowało go niezmiernie przez ostatnie dni.



      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • W końcu sthresianie nie sypią swoimi rdzennymi, najbardziej soczystymi słówkami zbyt hojnie... takie na przykład "savashke" to obelga na specjalną okazję - nie to, co my, którzy co sekundę rzucamy słówko k***, dokonując w ten sposób jego inflacji.

      I, biedaczki, muszą sobie pożyczać przekleństwa od ludzi? Skoro Zera klnie, to znaczy, że jest do tego przyzwyczajona, ergo że jakieś przekleństwa sthresianie mają.

      Nie, one po prostu brzmią podobnie, częściowo ze względu na koligacje rodzinne... tak, tak, Zera i Zheron to siostra i brat. Nie wiem, czy warte to wzmianki, czy nie.

      Heh, nawet nie zwróciłem uwagi, że te imiona brzmią tak podobnie. Po prostu źle zinterpretowałem to zdanie

      - Tak, chyba dam radę ponieść Zhero...

      Myślałem, że chodzi ci o:
      - Tak, chyba dam radę ponieść (go,) Zero...
      a nie
      - Tak, chyba dam radę ponieść Zhero(na)...

      Nie wiem dlaczego mi się tak zrobiło :?.

      A czy to warte wzmianki? Skąd mam, na litość, wiedzieć, czy coś będzie miało znaczenie dla twojej historii. Ale skoro już się wygadałeś... to teraz zapytam o SZCZEGÓŁY (buahahahaha ]:-D).

      1. Są rodzeństwem przez krew, czy tak jak Zhack i Khaim dlatego, że wychowali się w jednej, erm... grupie młodzieżowej?
      2. Czy oni o tym wiedzą (oczywiście chodzi mi o to, że w przypadku, jeśli są spokrewnieni)?
      3. Kto nadaje sthresianom imiona? Jakaś komisja? Ktoś miał poczucie humoru, żeby ich tak nazwać?

      Miałby on (tytuł cyklu) brzmieć "Cienie Starożytnych", podtytuł (tytuł pierwszego tomu) "Bramy Neoterry". Oczekuję jak największej ilości opinii.

      No nie, już nie mnie skręca, jak słyszę w co drugim fantasy (i częściowo sf) "Ancients". Nie mógłbyś jakoś inaczej ich nazwać? A podtytuł nawet niezły.

      Nowy rozdział niezły, ale może wreszcie auvelianie przestaliby atakować wielkimi grupami słabych jednostek, tylko pokazali coś silnego. W końcu to stara, zaawansowana rasa, nie wypada im walczyć tak, jak jakimś Zergom ;).
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      I, biedaczki, muszą sobie pożyczać przekleństwa od ludzi? Skoro Zera klnie, to znaczy, że jest do tego przyzwyczajona, ergo że jakieś przekleństwa sthresianie mają


      Ech... 8-/I tu jest ta sama rozmowa, co z tym "doktorantem". Idąc dalej twoim tokiem myślenia, można sobie ponarzekać, że nie mają swojego słówka, tylko mówią "ogon", że nie mają, bo mówią "człowieku", ba, że w ogóle mówią po polsku! Jak chcesz, mogę CAŁE ich wypowiedzi szrajbować w ich języku - tylko po co? Nie łatwiej uznać, że są w ich języku słówka możliwe do przełożenia i takie, na które ekwiwalentu brakuje - a "cholera" zalicza się do tych pierwszych?

      A czy to warte wzmianki? Skąd mam, na litość, wiedzieć, czy coś będzie miało znaczenie dla twojej historii


      Znaczenia raczej nie będzie miało, bo Zera to postać epizodyczna, ot, taka ciekawostka.

      1. Są rodzeństwem przez krew, czy tak jak Zhack i Khaim dlatego, że wychowali się w jednej, erm... grupie młodzieżowej?


      Po pierwsze, przez krew, po drugie - gimme a break... grupie bratniej, nie młodzieżowej. Nie zapominaj, że sthresianie są gadami, nie są żyworodni, tylko składają jaja, a miot ich samic jest zdecydowanie większy, niż naszych...

      2. Czy oni o tym wiedzą (oczywiście chodzi mi o to, że w przypadku, jeśli są spokrewnieni)?


      Jasne, że wiedzą - sam fakt, że żyli w jednym gronie, o tym świadczy.

      3. Kto nadaje sthresianom imiona? Jakaś komisja? Ktoś miał poczucie humoru, żeby ich tak nazwać?


      Powiem ci, że myślałem nad tym, ale w końcu się nie zdecydowałem jednoznacznie, czy mamy tu komisję ds. imion, czy to jest ostatni gest rodzicielstwa ze strony ojca i matki. Która wersja bardziej ci pasuje?

      No nie, już nie mnie skręca, jak słyszę w co drugim fantasy (i częściowo sf) "Ancients". Nie mógłbyś jakoś inaczej ich nazwać? A podtytuł nawet niezły


      Mogę zatem wyrzucić "Ancients" i wstawić nazwę własną, czyli jak się ci "Starożytni" nazywali - uważasz, że takie rozwiązanie byłoby dobre?

      Nowy rozdział niezły, ale może wreszcie auvelianie przestaliby atakować wielkimi grupami słabych jednostek, tylko pokazali coś silnego. W końcu to stara, zaawansowana rasa, nie wypada im walczyć tak, jak jakimś Zergom ;).


      Widzisz, wymyślając sobie auvelian opierałem się nieco na rasie Eldarów z uniwersum Warhammera40k. Z tego, co wiem, ich żołnierzom dość łatwo się umiera - ja jeszcze bardziej wzmocniłem tendencję armii "licznej, ale słabo wyszkolonej". A Eldarzy TEŻ są bardzo starą rasą, a są przecież zdecydowanie słabsi militarnie od takich Space Marines :).

      A teraz powracamy w kanał... znaczy, do podziemi. Tytuł nowego rozdziału "Pierwsze kroki w nieznane".
      ----------------------------------------------------



      - 3 -

      Zhack podziwiał z zainteresowaniem miejsce, w które ich doprowadzono. Oczywiście wiele podobnych rzeczy widział w swoim długim życiu, zwłaszcza w latach młodości, kiedy studiował dawne dzieje i zapoznawał się z wytworami rozmaitych cywilizacji. Wszystkie ich dzieła były zadziwiające, tak jego własnych przodków, jak i na przykład ludzi, których historię również dogłębnie poznał. Od dawna cechowała go fascynacja dla tych spraw i choć porzucił to zajęcie, część jego dawnej osobowości nadal kazała mu żywić podziw dla starożytnej świątyni, do której mieli zaraz wkroczyć. Czegoś podobnego nigdy dotąd nie widział, ani materiału, z jakiego to zbudowano, ani tych dziwnych ornamentów, które zdobiły cały ten obiekt.
      Wszyscy dookoła, niezależnie od profesji czy rasy, byli wstrząśnięci i zdenerwowani tym, czego doświadczali. Ludzcy adepci sztuki psionicznej odbywali właśnie głośną rozmowę z przedstawicielami naukowych profesji oraz człowiekiem, który najwyraźniej zarządzał pracami terran w tym obiekcie.
      - Panie Pagos, obawiam się, że nie będzie pan mógł pójść z nami - powiedział jakiś młody psionik, o szatynowych włosach i starannie ogolonym zaroście na twarzy, ten sam, który otworzył wrota podziemnej świątyni
      - Dlatego pozostanę tu i stąd będę nadzorował operację.
      - Tu jest zbyt niebezpiecznie. Auvelanie albo ildianie z pewnością umieścili gdzieś w tych tunelach swoje patrole, albo wyślą tu jakieś oddziały, zanim armia walcząca na powierzchni&
      - Sugeruje pan zatem, abym wracał na powierzchnię? - powiedział z oburzeniem człowiek, nazwany Pagosem
      - Dlaczego budzi to w panu taką niechęć?
      - Dlatego, że sam miałem nadzieję zostać świadkiem...
      - Panie Pagos, niech pan będzie rozsądny - wtrącił inny psionik, nieco starszy, niż jego towarzysz - Poradzimy sobie sami, a pan może...
      - Dobra, dobra, skoro się upieracie... przydzielę wam członków mojego sztabu naukowego. Pozostanę w kontakcie. Panie majorze, niech pan pamięta o ubezpieczeniu...
      Wśród żołnierzy również pobrzmiewały rozmowy, choć większość jedynie milczała, wpatrując się z fascynacją w podziemną budowlę. Największe chyba zdenerwowanie wykazywał Rhadean, w którym napięcie stale rosło od początku akcji. Już w trakcie wymarszu był wybuchowy, czepiając się rozmaitych drobiazgów, na przykład że Asius nie stanął idealnie równo z innymi w szeregu, a wysunął się o dwa centrymetry do przodu. Teraz jednak wyglądało na to, że jego nerwy sięgnęły zenitu. Tym razem uskarżał się na stan opaski podkolanowej Thiera, która była niedokładnie zawiązana i jeden z pazurów u długiego palca stopy coraz bardziej rozdzierał poluzowaną nogawkę. Opaski były zawiązywane przez jaszczury w każdym rodzaju spodni, zaczynały się na wysokości kostki, a kończyły na połowie długości łydki, kilkakrotnie owijając się wokół nogi i zaciskając nogawki. Wyglądało to trochę tak, jakby gady nosiły dziwaczny rodzaj obuwia, na który składają się jedynie cholewy. Skóra na stopach jaszczurów była odporna i wytrzymała, zatem sthresianie rzadko nosili prawdziwe buty, używając ich tylko w szczególnych przypadkach.
      - Thier, zawiąż tę cholerną opaskę, potkniesz się o własne nogi! - warknął Rhadean, wpatrując się z gniewem w podkomendnego - Wyglądasz jak oferma!
      - No, no - wtrącił Asius z parodią śmiertelnej powagi - Nasz kapitan stał się pedantem.
      - Pedantem? - rzucił Etrain - Raczej elegantem, ot co.
      Oddział gruchnął śmiechem, znakomicie rozładowując dotychczasowe napięcie. Tylko Rhadean pozostawał zdenerwowany.
      - Racja - powiedział Khivere - Jeszcze trochę i będzie każdego pytał, czy dzisiaj rano szorował wszystkie swoje kły na śnieżną biel.
      - I czy użył balsamu do łusek - dodał Asius, gładząc się dłonią po głowie w taki sposób, w jaki człowiek przylizuje sobie włosy - Bo, jak wiadomo, niezastosowanie się do tych wymogów wpływa destruktywnie na morale.
      - I czy skrócił tudzież oszlifował pazury u stóp? - wtrąciła Seva, pełniąca w oddziale funkcję medyka, żłobiąc swoimi w podłożu
      - Nieee - zaprzeczył egzaltowanym głosem Asius - To niepraktyczne. Nie byłoby czym skopać wrogom ogonów.
      - Jeśli oczywiście takowi mają jakieś - Etrain powiedział to, zerkając w stronę ludzi
      - W przeciwnym wypadku zalecam umieścić stopę tam, gdzie u nas ogon wyrasta.
      - Asius, boisz się być dosłownym?
      Jaszczury ponownie się roześmiały, aż skupiły na sobie uwagę ludzkich żołnierzy. Jednak Rhadean nie wyglądał na skorego do śmiechu.
      - Zamknijcie swoje pyski! - zawołał władczo - Nie zamierzam wysłuchiwać waszych żartów! Thier, co ja mówiłem o tej opasce?
      - Kapitanie, nie rozumiem motywów pańskiego postępowania - powiedział żołnierz, starając się zachować powagę - Jak pan widzi, dobrze sobie radzę bez takich drobiazgów.
      Mimo to Thier kucnął, aby poprawić opaskę.
      - Kapitanie, jak to jest, że wydaje pan rozkazy Terminatorom? - zapytał Asius
      - Dostałem pełnomocnictwo, sierżancie.
      - Tylko czasowe - stwierdził jeden ze sthresian, ubrany w szary kombinezon; miał dziwny, mechaniczny głos, jakby wewnątrz pancerza krył się android, a nie żywa istota
      - Ich też będzie pan sprawdzał? - zapytał Asius z przesadną troską, jak pisklak dopraszający się o cukierki - Czy dopięli, powiedzmy, pancerz na ogonie?
      - Nie wiem, po co cię trzymam w mojej kompanii, sierżancie - zawarczał Rhadean, ignorując kolejną salwę śmiechu - Jesteś idiotą.
      - To nieprawda, kapitanie - zaprzeczył Asius z udawaną powagą - Jestem bardzo inteligentny, pomysłowy...
      - Przymknij się - warknął Rhadean, ale nie zrobiło to na podkomendnym wrażenia; na ogół miał posłuch wśród żołnierzy, ale najwyraźniej teraz, zachowując się tak komicznie, podkopał własny autorytet
      - ... mam zmysł taktyczny no i nieźle walczę - dokończył Indene
      - I przemycasz alkohol za każdym razem, gdy nas oddelegowują poza Favelię - dodał Rhadean złośliwym głosem, prawie się uśmiechając
      - Proszę zatem wymierzyć mi sprawiedliwość, kapitanie.
      - Po co, Asius? - wtrącił Thier - Nie dostałby od ciebie najlepszej flaszki.
      - Chyba że by cię pod ogonem pocałował - dodał Khivere, wykrzywiając pysk
      Chóralny ryk śmiechu zagłuszył odpowiedź Rhadeana. Koło Zhacka nagle pojawił się Jake Deckard, który szturchnął go w ramię.
      - O czym oni gadają? - zapytał
      - Nabijają się z Rhadeana - odparł zabójca
      - A ty? O czym myślisz, Zhack?
      Khesarius zastanowił się dłuższą chwilę.
      - Po pierwsze, jestem ciekaw, co tu zastaniemy. Wy, ludzie, trzymaliście przed naszą rasą w dość ścisłej tajemnicy szczegóły na temat tego, co tu robicie. A po drugie... wciąż pamiętam, na co posłałem moich podkomendnych i zastanawiam się, czy to przeżyli.
      - Na pewno - rzekł Deckard uspokajająco - Widziałem cię w akcji i wiem, na co was stać. Niewiele rzeczy może załatwić was, zabójców.
      - To prawda, ale stwierdzenie, że jesteśmy niepokonani, to też przesada.
      - Zhack, obawiam się, że dopiero zaczynam ciebie dobrze rozumieć, ale mogę ci powiedzieć jedno.
      - Tak? - jaszczur spojrzał w oczy człowiekowi
      - Bądź dobrej myśli. Nigdy nie trać nadziei.
      - Dheon też mi to mówił - stwierdził Zhack - Czasami mi go przypominasz. Nawet macie podobnie ubogi bagaż doświadczeń.
      - Rozmawiałeś o tym z Dheonem?
      - Tak. Opowiedział mi o swojej przygodzie na Revai.
      - Revai? To tam, gdzie po raz pierwszy pokonali was nasi partyzanci?
      - Dokładnie. Potem sami daliśmy wam spokój.
      - Wiem o tym świetnie. A co z Dheonem?
      - Był dowódcą jednej z miejscowych jednostek Milicji. Uczestniczył w tłumieniu demonstacji, które były momentem szczytowym waszej rebelii. Wybuchły wtedy dziesiątki ulicznych walk, ginęli tak ludzie, jak i sthresianie. Jego oddział został pojmany i rozbrojony po tym, jak Dheon odmówił wykonania rozkazu, który polegał na ostrzelaniu atakujących z ostrej amunicji.
      Deckard już wcześniej żywił szacunek do przyjaciela Zhacka, ale teraz, gdy usłyszał opowiadanie zabójcy, uczucie to jeszcze bardziej się pogłębiło.
      - Odmówił zastrzelenia rebeliantów? - powtórzył
      - Tak. Wydaje mi się, że minął się z powołaniem, bo zawsze szanował życie i nienawidził bezsensownego zabijania. Nie powinien być żołnierzem. W każdym razie ludzie uwięzili jego i jego podkomendnych, ale nie zrobili im krzywdy. Chyba z szacunku. Gdy wszystko się skończyło, Dheon i reszta wrócili do domów. Odesłano ich potem na Ravaneri. Dheon stracił oficerską rangę za niewykonanie rozkazu, ale odtąd zaczął otaczać waszą rasę jeszcze większym szacunkiem.
      - To widać. Ile znasz jeszcze takich historii?
      - Sporo. Jak mnie będziesz lepiej poznawał, to opowiem ci wszystko, co wiem.
      Wtedy rozległo się wołanie majora Trawa, dowodzącego wszystkimi obecnymi tu żołnierzami obu ras.
      - Dobra, ludzie i jaszczury, słuchajcie uważnie! - zawołał w esperanto - Plan jest prosty. Wszyscy, jak tu teraz stoimy, mamy zadanie zbadać całą tę ruinę. Będzie nam w tym pomagało czterech psioników i trzech naukowców. Ale ponieważ nie mamy gwarancji, że nasze tyły pozostaną bezpieczne, nie możemy zabrać ze sobą pancerniaków. Cztery pojazdy kroczące, które tu z nami są, pozostaną na straży wrót. Powinni je utrzymać, bo nie sądzę, aby auvelianie wysłali tutaj jakiś ogromny oddział, kiedy na powierzchni wre walka. Wszystko jasne?
      - Tak jest, majorze! - powiedzieli chórem żołnierze, przynajmniej ci, którzy władali odpowiednio dobrze językiem esperanto
      - Kapitanowie Rhadean i Wolf, przygotujcie swoich żołnierzy! Sierżancie Hayne, sierżancie Rave, zostańcie tutaj i pilnujcie bramy!
      Wszyscy przystąpili do wykonywania rozkazów, poszczególni żołnierze zaczynali zbierać się w oddziały, przystępując do swoich dowódców. Szynowy transporter, z wysokim rangą człowiekiem w środku, skierował się w powrotną drogę ku Davon. Cztery potężne pojazdy kroczące, dwa terrańskie Raptory i dwa sthresiańskie Suivery, rozstawiły się w obronnej pozycji wokół wrót, tworząc niewielkie półkole. Tymczasem żołnierze zaczęli powolnym krokiem wstępować do wnętrza świątyni. Pierwszy ruszył oddział kapitana Wolfa, któremu towarzyszyli dwaj psionicy. Za nim udali się sthresianie. Pochód zamykali ludzie majora Trawa i reszta psioników oraz członków terrańskiego sztabu naukowego.
      Cała ta grupa udała się zaledwie parędziesiąt kroków w głąb korytarza, gdy znalazła się wewnątrz przestronnego, przepięknie zdobionego pomieszczenia, wyglądającego jak atrium w starożytnym pałacu. W jego centrum pyszniła się kolorowa rzeźba jakiejś dziwnej, eterycznej istoty, wyglądająca jak żywa. Ściany zdobiły gorejące ornamenty, a wszystko oświetlane było przez niezwykłe, błękitne lampy, wyglądające jak okrągłe kule ognia, płonące na paterowatych naczyniach, niczym ognie olimpijskie.
      Przede wszystkim jednak od tego pomieszczenia odchodziły trzy oddzielne korytarze, każdy wiódł zaś w inną stronę świata. To skłoniło członków ekspedycji do zatrzymania się i przemyślenia kolejnego posunięcia. Na szczęście sala była tak przestronna, że bez problemu zmieściła się tutaj cała ekipa.
      - Panowie i panie, będziemy musieli się rozdzielić, nie ma innego wyjścia - ogłosił major Traw - Zrobimy tak: tym korytarzem... - major wskazał na północną drogę - Udam się ja, kapitan Rhadean weźmie środkowy... - to była droga wschodnia - ...a kapitan Wolf tamten - korytarz kierujący się na południe. Obawiam się też, że będziemy musieli podzielić siły. Kapitanie Rhadean, nie będzie z tym problemów, jak mniemam?
      - Wolałbym zachować komendę nad swoimi żołnierzami - wyznał jaszczur - Ale zgodnie z umową to ja podlegam panu. Zatem jestem na pańskie rozkazy.
      - Dobrze. Każdy z nas obejmie komendę nad dwudziestoma dwoma zwykłymi piechurami sił szturmowych GTU, ośmioma żołnierzami SSF i dziesięcioma sthresianami. Uznaję za stosowne, kapitanie Rhadean, aby to pan pokierował Terminatorami.
      - Jak przydzielimy żołnierzy? - zapytał kapitan Wolf
      - Panie majorze, i co z nami? - wtrącił jeden z psioników.
      Inny psychouzdolniony człowiek przejął w tym punkcie inicjatywę.
      - Ty, Isadorze, i Ignatius, pójdziecie z kapitanem Wolfem, ja i Kyle z majorem.
      - A co z moją grupą? - odezwał się Rhadean
      Zhack zauważył, że lider psioników spogląda na jaszczura z lekką niechęcią.
      - Pozostańcie w kontakcie - odparł - Jeśli coś znajdziecie, natychmiast nas o tym zawiadomcie. Tymczasem pójdzie z wami członek naszego sztabu naukowego.
      - Niech tak będzie. Ufam też, że twoi żołnierze, majorze, nie będą mieli nic przeciwko wypełnianiu moich rozkazów.
      Najwyraźniej Rhadean poruszył czułą strunę. Wzajemnym stosunkom jaszczurów i ludzi wciąż wiele brakowało do przyjaznych i może się zdarzyć, że terrańscy żołnierze niechętnie przystaną na to, aby jeden ze sthresian nimi dowodził. Major jednak okazał się rozsądny i stanowczy.
      - Mogę to panu zapewnić, kapitanie. Jeśli spotka się pan z niesubordynacją, zajmę się własnoręcznie wymierzeniem kary.
      - Dziękuję za poparcie, majorze.
      - Dobra, dość tych uprzejmości. Do roboty.
      Rozdzielanie żołnierzy zajęło kilka minut, w końcu jednak udało się zorganizować dalszy przebieg operacji. I tak nie było czasu do stracenia, więc Zhack dołączył do grupy kierowanej przez ludzkiego kapitana Wolfa, w skład której wszedł między innymi oddział porucznika Kalinowskiego, a więc także Deckard. Towarzyszyło im dwóch psioników o imionach Isador i Ignatius.
      Oddział posuwał się szybko korytarzem, który mimo swojej wiekowości był dobrze oświetlony usytuowanymi tu i ówdzie błękitnymi "lampami". Po około dwustu metrach korytarz skręcił w lewo o dziewięćdziesiąt stopni. Marsz przebiegał dość spokojnie, nikt z ludzi ani sthresian nawet się nie odzywał. Nie napotykali też żadnych urozmaiceń, poza kilkoma jarzącymi się błękitem wnękami w ścianach, na które nie zwrócono większej uwagi. Wyglądało na to, że cała wycieczka będzie zdumiewająco nudna.
      Niestety, było to złudne wrażenie.
      Po około pięciu minutach miarowego kroku oczom żołnierzy ukazały się dwa rzędy posągów, podpierających ściany korytarza. Stało ich osiem, w miejscu, gdzie wąski na sześć metrów korytarz poszerzał się nieco. Były masywne, z czerwonymi kryształami w miejscu oczu, i wyobrażały humanoidalne postacie o głowach pozbawionych rysów twarzy.
      - Co to, u licha, jest? - zapytał kapitan Wolf
      - Posągi, na to przynajmniej wygląda - powiedział ironicznie porucznik Kalinowski - Widocznie pełnią funkcję ozdobną.
      - Nie - powiedział powoli jeden z psioników, Isador - Wyczuwam w nich potężną, niegasnącą aurę.
      - Tak, ja również to czuję - potwierdził drugi psionik
      - Aurę? - powtórzył Zhack, zainteresowany słowami ludzi
      Isador odwrócił się ku niemu z twarzą wyrażającą niepewność.
      - Aura jest wytwarzana przez wszystkie formy życia i jest tym potężniejsza, im silniejszy jest umysł jej posiadacza. Albo moc tchnięta weń przez kogoś.
      - Ale przecież to są martwe posągi, Isadorze - zaoponował Ignatius - Coś tu jest nie...
      W tym momencie doszło do poruszenia. Czerwone kryształy zastępujące oczy posągów, dotychczas ciemne i matowe, teraz rozjarzyły się przerażającym blaskiem. Przez ich kamienne ciała przebiegł błękitny impuls, po czym wszystkie osiem humanoidalnych figur zaczęło się poruszać, przybliżając się ku oniemiałym członkom grupy. Ich potężne dłonie zaczęły iskrzyć się ognistą energią, a wszyscy ludzie i sthresianie, wchodzący w skład ekipy badawczej, zorientowali się natychmiast, że ożywione posągi - a raczej kuriozalne strażnicze roboty - nie miały przyjaznych zamiarów.
      - To tylko kamienne kukły - zawołał kapitan Wolf, starając się dodać wszystkim odwagi - Rozwalić je! Ognia!
      Natychmiast odezwały się bronie żołnierzy, zasypując napastników zaporowym ogniem laserów i ostrej amunicji, ale ataki te zdawały się nie czynić posągom żadnej szkody. Ich powierzchnia, zrobiona z przypominającego kamień materiału, nie została nawet draśnięta. Któryś z żołnierzy GTU cisnął nawet granat fotonowy, ale również nic nie wskórał. Tymczasem napastnicy zbliżali się coraz bardziej. Zhack poczuł niepokój, widząc mierny rezultat ataku połączonych ludzi i jaszczurów, ale zareagował zgodnie z wyszkoleniem, przygotowując swój potężny karabin snajperski, natychmiast celując w głowę najbliżej stojącego napastnika i naciskując spust. Strzał z broni, który przebijał dowolny materiał, dosłownie krusząc głowy tych, którzy byli z niej trafiani, teraz okazał się zupełnie bezskuteczny. Na głowie trafionego robota nie pojawiła się nawet rysa. Zhacka przeszedł zimny dreszcz. Z czym walczyli?
      Olbrzymy znalazły się już niebezpiecznie blisko żołnierzy, więc ci ostatni cofnęli się gwałtownie. Niestety, jeden z ludzi nie zdążył i został pochwycony przez napastnika. Zdawało się, że za chwilę zostanie zmiażdżony przez potężne łapska, ale zamiast tego ogarnęły go wyładowania, podobne do elektrycznych. Czerwone gromy zdawały się smażyć żołnierza na wolnym ogniu, głośno krzyczał. Po chwili jego krzyk urwał się, a sam człowiek opadł zwiotczały na ziemię, puszczony przez olbrzyma. Nie było wątpliwości, że nie żyje.
      Ludzie i sthresianie cofnęli się jeszcze bardziej, wciąż próbując wyrządzić jakieś szkody napastnikom, ale nie byli w stanie nic zrobić. Jakiś żołnierz GTU, uległszy panice, rzucił się do ucieczki, biegnąc w kierunku, z którego przyszli.
      - Dave, wracaj! - zawołał za nim kapitan Wolf - Stój, do cholery!
      Za późno. Jeden z olbrzymów wyciągnął swoje masywne ręce w kierunku uciekającego żołnierza, wystrzeliwując wiązkę czerwonej energii, która uśmierciła nieszczęśnika tak samo, jak jego poprzednika, tyle że na odległość.
      Nie mogli już zatem uciec.
      Nadal bronili się rozpaczliwie, choć nie miało to sensu. Zginął jeszcze jeden człowiek, a pobratymiec Zhacka omal nie podzielił jego losu. Dosłownie w ostatniej chwili umknął przed przeciwnikiem.
      Zabójcę zastanawiało zachowanie psioników. Nie walczyli, tylko wyciagali swoje dłonie ku żywym posągom, najwyraźniej koncentrując się na czymś. Czyżby szukali sposobu neutralizacji napastników?
      Walka trwała zaledwie minutę, ale każda sekunda ciagnęła się w nieskończoność. Żołnierze cofnęli się już do miejsca, gdzie znaleźli dziwne wklęsłości, stojące rzędem w ścianach. Były kolejne ofiary, tym razem trzej ludzie i jeden sthresianin, który nie zdążył uciec napastnikom. Zhack zwrócił się do psioników.
      - Co zamierzacie zrobić? - zapytał głośno
      Znów zawahali się z udzieleniem odpowiedzi.
      - Skoro czerpią siłę z energii psionicznej, którą zostali obdarzeni, można je unieszkodliwić poprzez skierowanie ataku na ich sztuczną jaźń.
      - Więc dlaczego tego nie zrobicie?
      - Są bardzo silne. Nie możemy do nich dotrzeć. Ktokolwiek je stworzył, musiał władać wielką mocą.
      Katastrofa wisiała w powietrzu, kiedy stało się coś dziwnego i nieoczekiwanego. Posągi przepełniła nagle nowa energia, jarząca się zielenią. W odróżnieniu od poprzedniej, zdawała się nie dodawać siły napastnikom, a wręcz przeciwnie. Kamienni wojownicy zwolnili, ich okrywy zdawały się ciemnieć i tracić żywą barwę.
      Jednocześnie zmalała najwyraźniej ich odporność na trafienia. Żołnierze z uporem oddawali strzały, które tym razem czyniły szkody napastnikom, niszcząc ich pancerze z kamieniopodobnego materiału i odsłaniając mechanizmy androidów.
      Zwycięstwo, przed chwilą niemożliwe do osiągnięcia, teraz okazało się bliskie. Ale uczucie triumfu było zdradliwe. Tak było w przypadku Jake'a Deckarda, który, ogarnięty najwidoczniej pewnością siebie, pozwolił podejść jednemu z olbrzymów niebezpiecznie blisko. Zhack spojrzał w jego kierunku, niepokojąc się coraz bardziej. W końcu uparcie postępujący robot zatrzymał się pod gradem strzałów z karabinu laserowego Deckarda. Przez chwilę wydawało się, że już po wszystkim, ale wtedy posąg bez ostrzeżenia uderzył ponownie, zmuszając sierżanta do odskoczenia w bok. Jake stanął jedną nogą wewnątrz błękitnej wnęki w ścianie i nagle znieruchomiał. Zhack od razu zorientował się, że coś jest nie tak i skoczył w kierunku człowieka, którego niewidzialna siła zaczęła ciągnąć ku wklęsłości w ścianie korytarza. Jednocześnie spowijała go dziwna, błękitnawa poświata. Zabójca chwycił sierżanta za ramię, starając się go wyciągnąć, ale wtedy również i on stał się ofiarą tej dziwnej siły. Obydwaj stracili panowanie nad sytuacją i wciągnęło ich w niebieski otwór. Wszystko i wszyscy nagle zniknęli.



      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Ech... I tu jest ta sama rozmowa, co z tym "doktorantem". Idąc dalej twoim tokiem myślenia, można sobie ponarzekać, że nie mają swojego słówka, tylko mówią "ogon", że nie mają, bo mówią "człowieku", ba, że w ogóle mówią po polsku! Jak chcesz, mogę CAŁE ich wypowiedzi szrajbować w ich języku - tylko po co? Nie łatwiej uznać, że są w ich języku słówka możliwe do przełożenia i takie, na które ekwiwalentu brakuje - a "cholera" zalicza się do tych pierwszych?

      Nie zaprzeczasz przypadkiem samemu sobie?
      W końcu sthresianie nie sypią swoimi rdzennymi, najbardziej soczystymi słówkami zbyt hojnie...

      Kuriozalne wydało mi się pożyczanie przekleństw z cudzego języka. Jeżeli jednak jest to słowo "do tłumaczenia" to inna sprawa.

      Po pierwsze, przez krew, po drugie - gimme a break... grupie bratniej, nie młodzieżowej.

      No i będzie mnie tu za słówka łapał :rolleyes:.

      miot ich samic jest zdecydowanie większy, niż naszych...

      Chce mi się śmiać za każdym razem, gdy czytam to zdanie :D.

      Jasne, że wiedzą - sam fakt, że żyli w jednym gronie, o tym świadczy.

      To rodzi kolejne pytania o szczegóły tego systemu. Czy taka "grupa bratnia" składa się z dzieci z jednego "miotu" (miot odnosi się tylko do ssaków żyworodnych, ale jak to wypomnę, to zaraz napiszesz, że skrót myślowy :])?

      Powiem ci, że myślałem nad tym, ale w końcu się nie zdecydowałem jednoznacznie, czy mamy tu komisję ds. imion, czy to jest ostatni gest rodzicielstwa ze strony ojca i matki. Która wersja bardziej ci pasuje?


      Czepiałbym się obu ]:-D. Ale to twój świat, kombinuj, jak to jest i dlaczego.

      Mogę zatem wyrzucić "Ancients" i wstawić nazwę własną, czyli jak się ci "Starożytni" nazywali - uważasz, że takie rozwiązanie byłoby dobre?


      Czy ja wiem? Wybacz, kiedy to piszę, nie jestem w zbyt twórczym nastroju, więc niewiele ci pomogę. Ale to chyba lepsze, niż po raz n-ty Starożytni.

      Widzisz, wymyślając sobie auvelian opierałem się nieco na rasie Eldarów z uniwersum Warhammera40k. Z tego, co wiem, ich żołnierzom dość łatwo się umiera - ja jeszcze bardziej wzmocniłem tendencję armii "licznej, ale słabo wyszkolonej". A Eldarzy TEŻ są bardzo starą rasą, a są przecież zdecydowanie słabsi militarnie od takich Space Marines

      Za to są przystojniejsi ;). Na poważnie - o ile wiem, to taktyka Eldarów opiera się na szybkim ataku z zaskoczenia, a nie słaniu całych hord na rzeź (tak to robią Orki).

      Nowy rozdział fajny. Mógłbyś dokładnie opisywać wygląd posągów i wystrój świątyni, byłoby jeszcze klimatyczniej.

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Kefka 255_06 ().

    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Za to są przystojniejsi ;). Na poważnie - o ile wiem, to taktyka Eldarów opiera się na szybkim ataku z zaskoczenia, a nie słaniu całych hord na rzeź (tak to robią Orki)


      Jak już mówiłem, opieram się tylko trochę, a nie robię totalnego zrzynu. Moja rasa, moje zasady. 8)

      No i trafiła znowu kosa na kamień... nie udało mi się skończyć książki przez wakacje, w czym przeszkodziły mi braki weny oraz napady lenistwa. Teraz nie będzie gładko, jako że ferie już mi się skończyły i już tego dnia wyjeżdżam na studia do Łodzi. Będę wracał do domciu, ale w weekendy, i tylko wtedy będę mógł na tym forum coś skrobnąć. No i wtedy też będę mógł dopisywać ostatnie rozdziały do książki.

      A skoro mowa o rozdziałach... daję kolejny, grzebania w podziemiach ciąg dalszy.

      Byłbym zapomniał - tytuł nowego rozdziału "Wstępna analiza"
      ------------------------------------------------


      Rozdział dziewiętnasty - Wstępna analiza

      - 1 -

      Koniec. Ostatni z dziwnych robotów, imitujących kamienne posągi, opadł zniszczony na podłogę korytarza. Isador oddychał głęboko, starając się zwalczyć napięcie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Owszem, podjął próbę zamącenia w energii napędzającej olbrzymy, ale nie sądził, że efekt będzie tak silny. Podejrzewał, że znowu ktoś inny dokonał ingerencji w tutejsze sprawy. Coraz bardziej go to niepokoiło.
      Wszystkich jednak poświęcali dużo więcej uwagi nagłemu zniknięciu dwóch żołnierzy, którzy przypadkiem dostali się do pogrążonej w błękitnej poświecie wnęki. Oczywiście te twory nie znalazły się tu przypadkowo ani nie pełniły wyłącznie funkcji ozdobnej. Biła od nich dość silna energia, ale nikt zwyczajnie nie poświęcił im dość uwagi, sądząc, iż nie przydadzą im się do niczego w ich misji. Najwyraźniej popełnili pierwszy poważny błąd podczas tej wycieczki.
      Isador wraz z Ignatiusem oraz członkiem grupy naukowej dokonywał oględzin miejsca, gdzie zniknęli sierżant Jake Deckard oraz jaszczurzy zabójca.
      - Jedno możemy stwierdzić bez żadnych wątpliwości - orzekł Ignatius - To teleporter.
      - Ale nie zwyczajny - stwierdził Isador - Czuję wyjątkowo silną psioniczną aurę.
      - Znowu? - wtrącił Wolf, który pojawił się nagle za ich plecami
      - Tak, panie kapitanie. Wygląda na to, że cywilizacja, która to wszystko stworzyła, traktowała psionikę jak chleb powszedni. No i władała nią na znacznie wyższym poziomie, niż my.
      - Co jeszcze sugerujecie, panowie? - zapytał naukowiec
      - Wydaje mi się... - rzekł Ignatius - oczywiście to tylko hipoteza... że to urządzenie teleportacyjne jest przeznaczone do użytku dla istot psychouzdolnionych. To by wyjaśniało, dlaczego posiada tak silną tożsamość psioniczną. Ale to oznaczałoby, że samo wejście w to nie wystarczy. Potrzeba siły i koncentracji, aby kontrolować to, gdzie ma się zamiar trafić po wejściu w ten teleport.
      - Ale przecież nasi zaginieni nie byli psychicznie uzdolnieni - zaoponował Isador
      - To niewątpliwa prawda.
      - Wobec tego, jeśli masz rację& oznacza to, że ci dwaj mogli trafić gdziekolwiek.
      - Tak przypuszczam. Możliwe nawet, że zostali unicestwieni albo zawieszeni w czasoprzestrzeni.
      - Żadna z tych myśli nie jest pocieszająca.
      - A co się stało z moimi ludźmi? - zapytał kapitan Wolf - Sprawdziliśmy ich, nie mają żadnych śladów obrażeń, a mimo to nie żyją.
      Isador poderwał się i spojrzał w stronę jednego z zabitych, który leżał na podłodze kilka metrów dalej. Otaczali go żołnierze, przyglądając mu się uważnie. Jego hełm zdjęto mu z głowy, odsłaniając nienaruszoną twarz z zamkniętymi oczami, pozbawioną wyrazu.
      Psionik zbliżył się do ciała i chwycił martwego za rękę, aktywując mentalną sondę. Efekty jego oględzin przeraziły go, nic bowiem nie wyczuł.
      - Isador? - zapytał Ingatius - Coś odkryłeś?
      - Tak. Nie wyczuwam u nich żadnych śladów aury. Są wprawdzie martwi, ale nawet u nieżyjących można napotkać ledwo wyczuwalne pozostałości tego, czym emanowali za życia. Te ciała są zupełnie puste.
      - Puste? Nic nie wyczuwasz? - Ignatius wyglądał na zszokowanego
      - Nic. To może oznaczać, że ci strażnicy wyssali ich energię psychiczną. Jest to równoznaczne z usunięciem albo trwałym uszkodzeniem mózgu, bez którego ciało nie może przecież żyć. Możliwe, że to energia pochłonięta z ciał przybyszów ich napędza.
      - Nonsens - zaprzeczył starszy psionik - Przecież poza nami nikt tu nie zaglądał, a oni jakoś działali. Ktoś musiał opracować dla nich wieczne źródło energii, o wiele bardziej wydajne, niż używane przez naszą cywilizację reaktory.
      - Bez wątpienia ci, którzy zbudowali to wszystko, wiedzieli, jak obchodzić się z psioniką. To wręcz fascynujące.
      Rozmowę przerwał im głos majora Trawa, który odezwał się w ich komunikatorach.
      - Tu major Traw. Dowódcy oddziałów, meldujcie.
      - Zgłasza się kapitan Wolf, natknęliśmy się na opór. Jakieś dziwne posągi, czy androidy. Straciłem dziewięciu żołnierzy.
      - To ciekawe, my mieliśmy podobny numer... ale coś stało się tym olbrzymom.
      - Wiemy. Straciły energię, czy coś...
      - Kapitanie Rhadean, melduj, w jakim jesteś stanie?
      Nikt nie odpowiedział, więc major ponowił wezwanie.
      - Kapitanie, odpowiedz! Co się z wami dzieje?
      Isador skrzywił się, domyślając się już, co przytrafiło się oddziałowi kierowanemu przez sthresiańskiego oficera, gdy nagle usłyszał nieludzki głos.
      - Tu Rhadean... wybacz, majorze, kłopoty ze sprzętem. Chyba interferencje ze strony tej budowli. Potwierdzam kontakt z niezidentyfikowanym nieprzyjacielem, zdołaliśmy ich zneutralizować, ale było to conajmniej dziwne...
      - Zgłasza się psionik Azrael Reed - Isador rozpoznał głos przełożonego - Usiłowałem użyć własnej mocy, może to im zaszkodziło... odkryłem ich wewnętrzną siłę...
      - Taaa... ja też to zrobiłem - przyznał Ignatius
      - Widocznie udało nam się z tym rozprawić - stwierdził Kyle
      - To nie byliśmy my - wtrącił Isador, naciskając guzik nadawania - Ktoś nam stale pomaga. Skoro waszym zdaniem neutralizacja tych strażników to nasza zasługa, to dlaczego oddział kapitana Rhadeana dał sobie z tym radę, mimo że nikt z nas mu nie towarzyszył?
      - Może te roboty były ze sobą sprzężone.
      - Wątpię. To samo było, gdy otwierałem tę bramę. Wiedziałem, co muszę zrobić, ale brakło mi na to sił. Udało mi się po tym, jak czyjaś obecność dodała mi energii. Ktoś tu jest i musimy to zbadać.
      - Nie sądzę, aby było to konieczne - orzekł major Traw - Jeśli ktoś nam pomaga, to tym lepiej, nie uważacie?
      - Ale nikt nie może nam pomagać z dobrej woli! Ktoś musi nami manipulować!
      - Nawet jeśli, to i tak nie mamy czasu, aby tego dociekać, a przecież jak na razie panujemy nad sytuacją.
      - Co? - niepokój Isadora pogłębił się, po usłyszaniu lekceważącego tonu dowódcy - My przecież wcale nie...
      - Powtarzam, wszystko pod kontrolą - przerwał major tonem nie znoszącym sprzeciwu
      - Nie pozostaje nam nic innego, jak iść dalej - wtrącił Wolf - I jeśli widzicie jakieś teleporty w ścianach, to na nie uważajcie. Straciłem przez jednego dwóch żołnierzy.
      - Przyjąłem, będziemy uważać.
      Isador nawet nie próbował namawiać wszystkich do przerwania akcji, bo wiedział, że i tak nic nie wskóra. Z głębokim westchnieniem udał się wraz z resztą żołnierzy. Dołączył do niego Ignatius.
      - Właściwie co mogą robić tu te wszystkie teleporty? - zapytał, najwyraźniej usiłując wciągnąć młodszego psionika w dyskusję
      - Może to część sieci błyskawicznego transportu - rzucił lekceważąco Isador
      - Ale tu, przed pozycjami strażników?
      - Śmiałkowie mieliby widać dwie drogi. Albo dowiodą swojej potęgi, eliminując straże, albo wykażą się wyrafinowaną sztuką władania psioniką, omijając przeszkodę inną drogą. Tak czy inaczej musieliby posiadać niezwykłe psioniczne zdolności, albo niemożliwe szczęście.
      - Jak na to wpadłeś? - zdziwił się Ignatius
      Taven wzruszył ramionami.
      - Samo mi przyszło do głowy. Może to efekt tych sesji ze Znakami?
      - Przyznaję, że mnie zdumiewasz.
      Grupa poszukiwawcza minęła pozycje strażników, przekraczając widniejący za nimi portal i wkraczając do dużej sali.
      Przez dłuższą chwilę tak Isador, jak i każdy inny członek ekspedycji, stanął w bezruchu, obserwując majestat pomieszczenia, w którym się znaleźli. Sięgało niezwykle wysoko, na każde z pięter wiodły dziwne schody, złożone z wiszących w powietrzu stopni. Na każdym z podestów, poza najrozmaitszymi ozdobami i statuami, znajdowały się dziwne urządzenia, które w pewnym stopniu przypominały komputery. Wszystkie jednak pozbawione były wyświetlacza czy klawiatury.
      Milczenie przerwał głos jaszczura w interkomie.
      - Tu Rhadean, wygląda na to, że jest tu jakieś zejście na niższy poziom... schodzimy. Gdzie dotarliście wy?
      - Tu Wolf, trafiliśmy na jakąś dużą, otwartą przestrzeń. Możemy coś tu znaleźć.
      - Zgłasza się major Traw, my wciąż jesteśmy w korytarzu, znaleźliśmy tylko coś w rodzaju kaplicy. Licho wie, jak duże jest to miejsce.
      - Najwyraźniej ogromne - stwierdził Isador, wciąż lustrując wzrokiem olbrzymią salę
      Przez chwilę nikt nie ruszał się z miejsca, ale w końcu udali się ku najbliższym schodom. Podest, na który zaczęli wchodzić żołnierze, był rozległy, a wszędzie wokół dało się dostrzec stojące według określonego planu stanowiska "komputerów". Wyglądało to na jakąś cyfrową bibliotekę. Nikt nie otrzymywał żadnych konkretnych rozkazów, nikt nie czuł się na siłach, aby przejąć inicjatywę, toteż ludzie i jaszczury rozeszli się tu i ówdzie, podziwiając otoczenie i znajdujące się tu urządzenia.
      - Panie Grace - odezwał się nagle kapitan Wolf - Jest pan w stanie przeanalizować nasze zjawisko?
      - Sam pan widzi, że trudno to wszystko nawet opisać. Tu potrzeba całego sztabu naukowców, a my...
      - Sądzi pan, że te dziwne urządzenia to jakiś rodzaj komputerów?
      - Na to wygląda. Ale nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Sądzę, że nawet nasze nośniki danych mogą tutaj niewiele wskórać.
      - Tu Kon... Pagos - odezwał się nagle w interkomie głos przewodniczącego projektu, przerywany dziwnymi zakłóceniami - ...ujcie, co... otąd udało... znaleźć.
      - Tu major Traw, słabo pana słyszymy. Zakłócenia. To chyba przez konstrukcję tego budynku. Mój oddział nic jak dotąd nie znalazł.
      - Zgłasza się Wolf, panie przewodniczący, mamy tutaj coś ciekawego - powiedział stojący tuż koło Isadora kapitan - Jakaś sala pełna dziwnych urządzeń, tu jest tego chyba z pięć pięter, w życiu się przez to nie przekopiemy. Potrzebowalibyśmy więcej ludzi.
      - Sła... słyszę. Co... icy mają do... edzenia?
      - Proszę powtórzyć!
      - Pyt... o psionicy ma... do powie... a ten temat?
      - Niezbyt wiele, panie Pagos. Za dużo tego. Może gdybyśmy mieli rzeszę naukowców i dużo więcej czasu, oraz conajmniej kilka zespołów psioników, może by z tego coś było.
      - Jeśli je... ego tu... yt wiele, spróbu... tyle danych, ile... acie. Wy... aliśmy doda... oddział, posł... ięcej naukowców i sprzę... ą w drodze do... ątyni.
      - Chyba zrozumiałem. Panowie, musimy się temu przyjrzeć, nie ma innego wyjścia.
      Isador wraz z kapitanem, Ignatiusem oraz przedstawicielem sztabu naukowego Gracem przyjrzeli się jednemu z komputeropodobnych urządzeń. Znajdowało się przed nim skromne siedzisko, nie było widać klawiatury ani wyświetlacza. W pewnym stopniu przypominał jakieś dziwne biurko, ale jego budowa wskazywała na technicyzację.
      Przez chwilę towarzystwo stało przed "komputerem", nim Isador wyciągnął rękę, próbując dotknąć urządzenia. Wtedy stało się coś dziwnego - pierwotna energia psionika przeniknęła jego ciało wbrew jego własnej woli, po czym tajemnicze urządzenie samo się aktywowało. Na panelu pojawił się dziwny obraz, który mógł być jakimś rodzajem klawiatury, pozbawionym jednak materialnej formy i przypominającym bezcielesną holograficzną projekcję. Jednocześnie na wprost od nich rozkwitł błękitny sześcian, który mógł zastępować ekran. Tak się wydawało, bowiem w jego wnętrzu zaczynały pojawiać się dziwne, trójwymiarowe obrazy. Jakby rzędy liter i znaków, potem jakiś dziwny symbol, rodzaj godła, który obracał się przez chwilę wokół własnej osi, po czym ustąpił miejsca całemu szeregowi ikon i znaków.
      Wszystkie te znaki zapisane były w nieznanym nikomu języku.
      - Cóż - kapitan Wolf przerwał nerwowe milczenie - Widocznie wszystko tu napędza moc psioniczna.
      - Isadorze - powiedział nagle Ignatius - Rozpoznajesz te symbole?
      - Nie. To żadne z tych tak zwanych Znaków. Dziwne.
      - Może to jest jak z pismem starożytnych Egipcjan?
      - Słucham?
      - Starożytni Egipcjanie stworzyli kilka rodzajów pisma. Demotyczne, przeznaczone do codziennego użytku, oraz hieratyczne i hieroglificzne, o charakterystyce sakralnej. W tym przypadku te napisy, które teraz widzimy, to pismo demotyczne, a Znaki to hieroglify.
      - Tak, możesz mieć rację.
      - Nie jestem pewien, co mamy teraz zrobić - wtrącił Wolf - Spróbujemy dokonać zapisu informacji z tego urządzenia?
      - Można spróbować, ale nie wiemy, czy to w ogóle możliwe - rzekł powątpiewająco Ignatius - Chyba lepiej będzie, jeśli spróbujemy nawiązać psychiczny kontakt z...
      - To chyba nie będzie konieczne, panowie - odezwał się Grace, który trzymał w ręku swój podręczny komputer - Skoro to rzeczywiście jest komputer, musi mieć budowę analogiczną do lepiej nam znanych. Na pewno znajdziemy w nim jakiś element, który nas zainteresuje.
      - Jak choćby? - zapytał kapitan Wolf
      - Jak choćby... pamięć. Gdybyśmy zdołali odłączyć element odpowiedzialny za przechowywanie danych, możemy bezproblemowo zagarnąć tyle tego tałatajstwa, ile tylko zdołamy unieść. Potem wystarczy, że wywieziemy to do bezpiecznego sektora galaktyki, gdzie w spokoju będzie można prowadzić prace nad odzyskaniem zawartych tu danych.
      - Brzmi rozsądnie - skonstatował Ignatius - Jeśli tylko uda nam się dostać do wnętrz tych maszyn, bo nie widzę tutaj żadnego dojścia.
      Istotnie tak było. Isador przyjrzał się dokładnie owemu dziwnemu komputerowi, ale nie dostrzegł niczego w rodzaju klapy, otwieranej ścianki czy czegoś podobnego. Przeciwnie, całość była szczelna jak lita skała.
      - A może to coś deformuje się pod wpływem stosownego przekazu psionicznego? Tak samo, jak zrobiły to wrota? - zasugerował, tchnięty tą myślą
      - To może się udać, ale jak mamy to zrobić?
      Isador sam się nad tym zastanawiał, choć liczył, że pomoże mu dotychczas zdobyta wiedza. Miał też świadomość, że jeśli odpowiednio nastawi się do tego, do czego dąży, myśli same będą płynąć, jakby potrzebna czynność wykonywała się sama. Może teraz będzie podobnie?
      Usiadł przed komputerem, przebierając palcami ponad "klawiaturą". Skupiając się odpowiednio, mógł pohamować własną moc, co sprawdził, dotykając kilkakrotnie urządzenia i stwierdzając, że tym razem nie pozwolił pierwotnej energii na samodzielne płynięcie. W ten sposób jednak nie mógł nic zrobić. Spróbował nawiązań kontakt, choć słaby.
      Ostrożność okazała się zbawienna. Przez mózg Isadora przepłynęła w ciągu ułamka sekundy taka ilość informacji, że omal nie stracił przytomności, a jego umysł nie uległ zgubnemu przeładowaniu. Nie wycofał się jednak, podejmując kolejną próbę i tym razem nieco bardziej skupiając się na konkretnej czynności. Sprawa była tu nieco bardziej złożona, niż w przypadku wrót.
      Odkrył jednak, że o ile brama do świątyni posiadała odpowiednie zabezpieczenia, o tyle tutaj wszystko wydawało się lepiej dostępne. Brnięcie przez taką ilość rozmaitych danych nie było proste, choć wszystko wydawało się doskonale uporządkowane i harmonijne.
      Wreszcie osiągnął to, co chciał.
      Rnai vier - usłyszał w swojej głowie - Otwórz się...
      Isador przerwał kontakt i natychmiast spłynęło na niego osłabienie. Z trudem utrzymał się w przytomności, ale dokonał dzieła. Chociaż nie był w pełni świadom, jak to zrobił, ujrzał, jak na powierzchni części głównej starożytnego komputera pojawia się otwór, jakby wycinany niewidzialnym laserem. Zatoczył zaokrąglony prostokąt, tworząc rysę - granicę powstałej "klapy". Wystarczyło ją chwycić i odrzucić.
      - Nie wiem, jak to zrobiłeś, Isadorze - powiedział powoli Ignatius - Ale udało ci się.
      - Chyba te Znaki odcisnęły piętno na moim umyśle, nie widzę innego wyjaśnienia.
      - Doskonale - stwierdził naukowiec, zaglądając do wnętrza maszyny - Popatrzmy...
      - Co tam jest? - zapytał kapitan Wolf - Rozpoznaje pan budowę?
      - Chwileczkę...
      Grace opadł na kolana, sięgając do mechanizmów komputera. Grzebał w nich przez około pięć minut. W tym czasie pozostałe dwie grupy nie próżnowały.
      - Ooo, wygląda na to, że psionicy powinni tu być - odezwał się nagle sthresiański oficer podniesionym głosem - Tu Rhadean, zdaje się, że coś mamy...
      - Co jest? Meldujcie!
      - Jakieś nisko sklepione pomieszczenie, bardzo rozległe. Są tu setki półek z jakimiś szklanymi kulami.
      - Szklanymi kulami? - powtórzył major Traw z niedowierzaniem
      - Mówię wam, tak to wygląda. Są idealnie okrągłe i lśniące, jak jakieś lampy. Widzimy tu tego tysiące, dosłownie...
      - W tej chwili psionicy nie mogą do was dołączyć.
      - Wobec tego jakie są rozkazy?
      - To, co odkryliście, może być ważne, weźcie więc kilka lub kilkanaście tych dziwnych przedmiotów...
      - Ale których?
      - Pierwszych z brzegu! Nie powiem wam, przecież mnie tam nie ma& zajmijcie się tym i kontynuujcie przeszukiwanie. Może gdzieś tam znajdziecie dalsze przejście.
      - Panie majorze, znaleźliście coś? - zapytał Isador
      - Isadorze, mówi Azrael. Jeśli już pytasz, to odnaleźliśmy coś, co może być swoistym psionicznym reaktorem. Ma ogromne rozmiary. Dziwna konstrukcja. Jakby szereg przezroczystych ścian ze szkła, połączonych niematerialnymi przewodami...
      - Przepraszam, panowie - wtrącił Grace - Ale mam kilka pomysłów. Nie mam pojęcia o wielu rzeczach, ale pewne rozwiązania konstrukcyjne są mi znajome. A ten sześcian wygląda bardzo podejrzanie.
      Isador zerknął do wnętrza maszyny i przyjrzał się obiektowi wskazanemu przez naukowca. Była to duża kostka, o czarnej powierzchni poprzecinanej licznymi niebieskimi wstęgami, ułożonymi w nieregularny wzór. Sięgnął ku niej i natychmiast uderzyło go dobrze mu znane uczucie. Podobnego doznał jeszcze przed chwilą, gdy próbował otworzyć okrywę komputera.
      - Myśli pan, że trafiłem na to, co trzeba? - zapytał Grace
      Młody psionik pokiwał głową. Żaden inny z obecnych tu elementów nie powodował u niego takich wrażeń. Naukowiec bez wahania sięgnął i wyjął kostkę ze swojego miejsca, odłączając kilka połączonych z nią przewodów. Przecinające jej powierzchnię niebieskie wgłębienia, dotychczas świecące blaskiem, teraz pociemniały.
      Przez chwilę wszyscy jedynie wpatrywali się w kostkę.
      - I co dalej? - zapytał Ignatius - Zgarniemy te rzeczy ze wszystkich urządzeń, które tu stoją? A może...
      - Nie możemy teraz tego zrobić - zaoponował Wolf - Zajmiemy się tym ewentualnie w drodze powrotnej. Weźmiemy tyle, ile zdołamy. Na razie musi nam wystarczyć kilka. Przyjrzymy się dokładniej temu pomieszczeniu, a potem udamy się dalej. Gdzieś tutaj musi być przejście do dalszej części świątyni.
      - Zameldujmy o tym Pagosowi. O ile się nie mylę, wysłał do nas drugą grupę.

      * * *

      Cztery masywne pojazdy, wspierające się na mechanicznych kończynach, strzegły wejścia do podziemnej świątyni. Mimo że pozostali żołnierze zniknęli w jej wejściu zaledwie kilka minut temu, pancerniacy już zaczynali odczuwać nudę. Coś mogłoby się stać.
      Sierżant Hayne, siedzący za sterami potężnego egzoszkieletu klasy Raptor, nie był wystarczająco czujny, aby dostrzec w mrocznym tunelu kilka postaci, które znakomicie wykorzystywały niedostateczne oświetlenie oraz własny, czarny ubiór, aby niepostrzeżenie podejść na niebezpiecznie bliską odległość do stojących na straży maszyn. Przygotowali do strzału swoje ciężkie karabiny, ładując je wybuchową amunicją, po czym rozstawili się na pozycjach.
      Pancerniacy nie zdołali nawet zareagować. Strzały uderzyły w newralgiczne miejsca maszyn - kokpity pilotów - natychmiast uśmiercając operatorów maszyn. Wszyscy zginęli w ułamku sekundy, zabici przez eksplozję.
      Z mroku wychynęło pięciu odzianych na czarno sthresian. Dowodzący nimi, wysoki jaszczur omiótł wzrokiem zneutralizowane pojazdy kroczące wroga, po czym wyjął z kieszeni detonator. Po chwili wahania nacisnął czerwony guzik, a wtedy w głębi tunelu rozległo się kilka potężnych ekspozji. Umieszczone przez jaszczurzych zabójców ładunki wybuchowe spowodowały zawalenie się sklepienia i zablokowanie przejścia. Lider sthresiańskich wojowników spojrzał z determinacją na tunel, kończący się zwałem ziemi i elementów zbudowanej przez terran konstrukcji. Uniemożliwili terranom bezpieczne przejście, ale sami mieli teraz tylko jedną drogę odwrotu. I to przez strzeżone terytorium auvelian.
      - Kontynuujemy plan B - rozkazał swoim podwładnym - Do świątyni.
      Potem przemówił szeptem do interkomu.
      - Mam nadzieję, nasz przewodniku, że się sprawdzisz.



      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Jak już mówiłem, opieram się tylko trochę, a nie robię totalnego zrzynu. Moja rasa, moje zasady 8).

      O, i to jest postawa :brawo:.

      Ale nie odpowiedziałeś na moje pytania.

      Czuć narastające napięcie... szkoda, że będziesz musiał zwolnić :(.
    • Parę propozycji na tytuły cyklu (podtytuł "Bramy Neoterry" już zostaje):

      "Cienie Viraxian"
      "Dziedzictwo Viraxian"
      "Fatum Darnerów"

      Kefka wciąż tu jest, ale resztę gdzieś mi wcięło. Mntek, m1ch4ł, a wy gdzieście się podziali?
      Wolałbym usłyszeć nieco więcej opinii na temat tak istotnej sprawy, jak tytuł książki. Pisać, pisać, ludziska!
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • hmmmmmm

      nr 2 jest chyba najfajniejszy choc ja bym dal inny tytul ktory nie zdradzał by nazwy tych tzw,,starozytnych " ;D

      moja propozycja to ,, Upadek " (gorszego juz nie moglem wymyslec
    • No nie... swiszczu się tylko odezwał, a reszta milczy? Nie za fajnie.

      Mimo to dam jeszcze jeden rozdział.
      -------------------------------------------------



      - 2 -

      Deckard czuł lekkie odrętwienie w całym ciele, ale wygląda na to, że żył. Wciąż oddychał, a po chwili okazało się także, że pomimo uczucia drętwoty miał wciąż władzę we wszystkich kończynach. Ledwie pamiętał, co się stało. Ogarnięty silnym uczuciem gniewu i strachu, wciąż zadając obrażenia atakującemu go kamiennemu golemowi, rzucił się bok, by uniknąć jego kontrataku. A potem poczuł przejmujące zimno, które zaczęło rozchodzić się po całym ciele. Wreszcie chwyt czyjejś ręki i słabe szarpnięcie, po czym ciemność. Jake nie wiedział, gdzie się teraz znajduje, był jedynie świadom, że przemieścił się daleko od swojej grupy. Wyglądało na to, że te dziwne urządzenia w ścianach były jakimś rodzajem teleportów. Technologia teleportowania nie była obca terranom i choć znajdowała się wciąż w fazie eksperymentalnej, to od jakiegoś czasu rozpoczynano wprowadzanie do publicznego użytku pierwsze modele, które, dzięki stałym badaniom, były wciąż udoskonalane.
      Odkrył, że leży na brzuchu, więc jęknął i skulił kończyny, starając się podnieść na czworaki. Dźwięk, jaki z siebie wydał, został usłyszany. Gdy uniósł nieco głowę, dojrzał czyjeś nogi, odziane w ciemne spodnie, oraz wyciągniętą, okrytą czarną, skórzaną rękawicą dłoń. Nie miał wątpliwości, kto tu jest oprócz niego.
      - Dzięki - powiedział, chwytając rękę, która silnym szarpnięciem pomogła mu stanąć na równe nogi.
      - Jak się czujesz, Jake? - zapytał Zhack
      - Chyba dobrze.
      Zabójca stał tuż przed Deckardem, mierząc go spojrzeniem swoich inteligentnych oczu. Wizjer był odsłonięty i uchylony do tyłu, ujawniając całą twarz, która wyrażała zmęczenie i niepokój.
      - To w porządku - stwierdził wspaniałomyślnie
      - Chyba to ty złapałeś mnie za rękę, mam rację?
      - Zgadza się.
      - Próbowałeś mnie ratować?
      - Raczej pomóc ci. Te rzeczy budziły mój niepokój. Jak widzisz, miałem rację.
      - Taaa, znowu. Gdzie my, do cholery, jesteśmy?
      Rozejrzał się po pomieszczeniu. Miało kształt zwężającego się ku dołowi walca i było wysokie na trzydzieści metrów. Tak przypuszczał, byli bowiem na najwyższym podeście, usytuowanym tuż pod sklepieniem, skąd odchodziły spiralne, wiodące na dół schody, które rozciągały się wzdłuż całej szerokości tego miejsca. Centrum zajmowanej przez nich platformy wypełniał podobny do basenu zbiornik jakiejś cieczy, przypominający wodę, a jednak nią nie będący.
      - Wiem tyle, co i ty - odparł Zhack - Czyli to, że zostaliśmy wessani przez jakiś portal i przerzuciło nas nie wiadomo, gdzie. Może to jakieś mechanizmy, napędzające to miejsce. A te teleporty to sieć szybkiego transportu.
      - Co możemy zrobić?
      Jaszczur wzruszył ramionami.
      - Niewiele. Próbowałem już skontaktować się z naszą grupą, ale nie da się. Chyba pozostaje nam tylko pójść przed siebie - zerknął w stronę ciągnących się schodów - To znaczy na dół.
      - A co tam znajdziemy?
      - Skoro teleportowaliśmy się tutaj, to musi być tu także droga powrotna tą samą metodą.
      - Ale nie wiemy, jak te cholerstwa działają. Nawet jeśli się uprzemy, to będziemy tak skakać i skakać między różnymi częściami budowli i między pomieszczeniami, aż trafimy donikąd&
      - Jeśli znasz jakieś lepsze wyjście, z chęcią posłucham - rzekł Zhack z przekąsem
      Jake westchnął i skinął głową.
      - Dobra. Prowadź - gestem wskazał schody
      Zhack minął Deckarda i powolnym krokiem skierował się w dół schodów. Sierżant udał się w ślad za nim. Stąpali ostrożnie - schody były tutaj tylko szeregiem zawieszonych na wysokości kładek, pozbawionych zabezpieczenia w rodzaju poręczy. Ciekawe było to, że owijały się wokół dużego, błękitnego rdzenia, biegnącego wzdłuż osi pomieszczenia. Schody były wprawdzie umiejscowione w pewnej od niego odległości, ale co jakiś czas napotykali kolejne platformy-piętra.
      - To miejsce otacza silna aura. Czuję to - odezwał się nagle Zhack, gdy znaleźli się już na przedostatnim podeście
      - Nie wiedziałem, że jesteś psychouzdolniony - powiedział ze zdumieniem Jake
      - Nie jestem. Nikt z nas nie jest. Ale wystarczy trochę dobrych chęci, umiejętności i silnej woli, aby sięgnąć po potencjał, jakim nas obdarzono.
      - Znasz pojęcie... aury? To czemu zapytałeś...
      - Nie o to mi chodziło - uciął jaszczur - Nie chciałem usłyszeć definicji tego słowa, tylko coś bardziej szczegółowego na temat tego, co ten psionik wykrył. Gdy usłyszałem, co ma mi do powiedzenia, straciłem ochotę na dyskusje. Widzę, że wy, ludzie, bardzo mało o nas wiecie.
      - To chyba dlatego, że nie budzicie sympatii - odrzekł Deckard - Jeszcze do niedawna każda ludzka kolonia była pod waszym zaborem, nie oczekuj, że tak szybko zaczniemy was lubić.
      - Wy też wyrządziliście nam wiele krzywdy, a mimo to nie czuliśmy do was nigdy wstrętu. Zresztą, z tego, co wiem, wasz instynkt trochę przeszkadza w kontaktach. Jeszcze nie pozbyliśmy się pewnych... elementów w toku ewolucji.
      - Więc sami siebie odbieracie w podobny sposób?
      - Niezupełnie. Uważamy to za cenę, jaką musimy płacić. Nasza wiara w wyższość naszej rasy motywuje nas do przestrzegania kodeksu, a wygląd odbieramy jako źródło umocnienia w naszym postanowieniu. Wiedz też, że prawdziwe piękno istoty inteligentnej nigdy nie zależy od jej wyglądu zewnętrznego - jaszczur wypuścił z westchnieniem powietrze - Zdaję sobie sprawę, że za nami nie przepadacie, choć nie znam szczegółów.
      - Nawet nie wiesz, ile o was mówimy - wyznał Jake
      - Doprawdy?
      - W naszym społeczeństwie powstało wiele... stereotypów na wasz temat. Są bardzo różne. Jedni dają im wiarę, inni nie. Myślimy tak już od czasów waszej dominacji. Zdarzają się nawet tacy, którzy wierzą, że pożeracie pokonanych wrogów.
      Deckard spojrzał na Zhacka, ciekaw jego reakcji. Jednak twarz zabójcy jak zwykle nie ujawniała zbyt wielu emocji.
      - Interesujące - powiedział po chwili milczenia - Dheon pewnie padłby ze śmiechu, gdyby to usłyszał.
      - Dlaczego?
      - Był wegetarianinem.
      Jake prawie się roześmiał po usłyszeniu tego.
      - Dobra, no to co my tu mamy? - zapytał Zhack, rozglądając się dookoła.
      Stanęli już na najniższym poziomie tego pomieszczenia. Poza licznymi dziwnymi sprzętami, stało tutaj kolejne wyglądające na teleporter urządzenie, które natychmiast przyciągnęło uwagę jaszczura.
      - To co, kolejny skok w czasoprzestrzeni? - zapytał
      - Ale dokąd to nas zaprowadzi?
      - Na pewno daleko stąd. Chodź, Jake, musimy znaleźć naszych kolegów, albo zostaniemy już tutaj na zawsze.
      Deckard nie zastanawiał się nad tym wcześniej, ale słowa Zhacka uprzytomniły mu, że nie znają sposobu wydostania się stąd. Byli uwięzieni, chyba że zdarzy się cud. Przeszedł go zimny dreszcz.
      - Złap mnie za rękę, żeby nas nie przerzuciło w inne miejsca - zaproponował jaszczur
      - Myślisz, że to ważne?
      - Nie myślę, ale wolę mieć pewność, niż później przeklinać się za głupotę.
      Jake nie potrzebował większej zachęty i chwycił mocno dłoń gada. W gruncie rzeczy zgadzał się z nim. Wziął głęboki wdech, gdy podszedł do urządzenia teleportującego z Zhackiem u boku.
      - Gotów? - zapytał zabójca
      - Gotów.
      - No dobra. Teraz!
      Deckard postawił stopę na jarzącej się na niebiesko płycie w podłodze, od której biegły ku pewnej wysokości półprzezroczyste linie w podobnym kolorze, gdy nagle ponownie poczuł w ciele gwałtowne uderzenie zimna. Poczuł to najpierw w nodze, po czym chłód zaczynał się rozchodzić po całym ciele, wreszcie sięgając do głowy. W tym momencie cały obraz wokół sierżanta eksplodował. Przez chwilę nic nie widział, miał wrażenie, jakby podróżował w próżni z niesamowitą prędkością, po czym zimno w jego kończynach z wolna zaczęło ustępować miejsca ciepłu. Z powrotem zmaterializował się, w pewnej wysokości nad podłogą, po czym opadł z impetem na posadzkę, a na jego piersi wylądował Zhack.
      - Zejdź ze mnie - wykrztusił Jake, odzyskując oddech
      Sthresianin stanął na nogi i po raz kolejny pomógł wstać człowiekowi. Wydawało się, że lepiej zniósł to, co obydwaj przeszli. Rozglądał się teraz po nowym miejscu.
      Znaleźli się wewnątrz dużej, kopulastej komnaty, z rzeźbami stojącymi w jej centrum w dwóch rzędach oraz wysoko sklepionym sufitem. Po jednej jego stronie stał szereg kolejnych teleporterów, po drugiej dało się dostrzec szerokie schody, wiodące na dużą platformę.
      - Gdzie teraz? - zapytał Deckard, rozglądając się bezwiednie dookoła
      - Zajrzyjmy tam - Zhack wskazał na wysoki podest - Tam coś jest.
      - Przecież teleporty są...
      - Później. Najpierw chodźmy na górę.
      Jake nie miał ochoty nie zgadzać się z jaszczurem, więc poszedł jego śladem.
      - Zhack, mam do ciebie pytanie.
      - Hmmm?
      - Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym waszym kodeksie?
      - Nie mam ci zbyt wiele do powiedzenia, bo nie różni się wiele od waszego kodeksu moralnego. Różnica polega na tym, że u nas jest on dużo powszechniejszy jako kredo. Tego wymaga nasza wiara, a my dość wiernie się jej trzymamy. Komu w końcu nie pasowałoby przekonanie, że należy do wyższej rasy?
      - I wszyscy zawsze się do tego stosujecie?
      - Nie, tylko w większości. Z tego, co wiem, podczas wojny z GTU pilnowano przestrzegania kodeksu, stąd nigdy nie torturowaliśmy ani w żaden sposób nie krzywdziliśmy waszych żołnierzy, wziętych do niewoli, oraz staraliśmy się czerpać zyski z naszego zwycięstwa na tyle, aby nie czynić z waszej rasy niewolników. Ale nie będę ci wmawiał, jacy jesteśmy dobrzy i zawsze was szanowaliśmy, bo i u nas trafiają się czarne owce.
      Deckard przypomniał sobie opowieść Zhacka i epizody dotyczące jego szkolenia na zabójcę oraz rocznego okresu tortur, i pokiwał głową.
      - Zresztą wielu z nas nie trzyma się kodeksu z dobrego serca, ale dlatego, że duma ich do tego popycha - dodał sthresianin po chwili - Czują się lepsi i dobrze im z tym.
      - A Dheon? Jak wyglądało to u niego?
      Byli już na szczycie schodów i Zhack nagle się zatrzymał, po czym spojrzał na Deckarda, który od razu poczuł niepokój na widok chłodnego spojrzenia jaszczura.
      - Jak już ci mówiłem - choć zabójca wyglądał na zdenerwowanego, głos miał dziwnie łagodny i spokojny - Dheon był z natury idealistą. Poza tym on nigdy nie wierzył, że jesteśmy istotami wyższej rasy.
      Przyszły wspomnienia z pierwszej rozmowy z przyjacielem Zhacka. Deckard poruszył delikatny temat sthresiańskiej wiary we własną wyższość i Dheon istotnie skomentował to tak, iż w jego mniemaniu tylko czyny decydują o wielkości.
      - Przepraszam, że o to zapytałem - powiedział sierżant, zwieszając głowę
      - Nic nie szkodzi. Dobra, dość tej dyskusji, bo mamy tu jakiś zgryz.
      Górna platforma była zapełniona dziwnymi siedziskami, przypominającymi ławki. Na wprost od każdego z nich stały masywne przedmioty z wyraźnie zarysowanymi panelami. Wszystko to ustawione było w kolumnach i rzędach, tak, jak ustawia się ławy w kościele bądź szkolnej klasie. Gdy Jake i Zhack zbliżyli się do ostatniego rzędu, nagle całe to umeblowanie rozjaśnił błękitny blask, a na panelach przed ławkami wyświetliły się płaskie, usytuowane pionowo obrazy, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Przypominało to oglądanie ekranu holograficznego telewizora albo monitora komputera. Na samym przedzie rzędów ław stało coś, co przypominało ołtarz, na lewo i prawo od czego stały dziwne posągi istot bardzo przypominających ludzkie, acz pozbawionych rysów twarzy.
      - Co to jest? - zapytał Deckard - Jakaś pracownia? Przypomina mi to salę wykładową.
      - To nie sala wykładowa. To świątynia.
      Jaszczur przez chwilę stał nieruchomo, po czym ruszył w kierunku ołtarza.
      - Gdzie my w ogóle trafiliśmy? - rzucił Jake - Chodźmy stąd, nic tu po nas.
      - Rozejrzyjmy się tu trochę, zanim odejdziemy - zawołał Zhack, który odszedł już dość daleko od sierżanta - Na tym ołtarzu coś jest.
      - Zaczekaj! - odkrzyknął Deckard, biegnąc w stronę towarzysza
      - To chyba jakaś księga - powiedział zabójca, przyglądając się przedmiotowi leżącemu na blacie.
      Istotnie, gdy Jake się zbliżył, ujrzał trzymaną przez sthresianina, otwartą księgę. Nie była jednak zwyczajna - przede wszystkim, nie zrobiono jej z papieru. Poszczególne strony, wykonane z nieokreślonego, lśniącego i sztywnego jak kamień materiału, pokrywały znaki dziwnego pisma.
      - Weźmy to ze sobą, to może być coś warte - stwierdził Zhack, zdejmując plecak z ramion
      - Na cholerę nam to? Chcesz się bawić w poszukiwacza skarbów?
      - Przypomnę ci, że dostaliśmy wszyscy rozkaz, aby zagarnąć wszystkie artefakty, jakie mogą okazać się cenne. Ta księga może zawierać jakieś cenne informacje.
      - Nie będzie ci z nią ciężko?
      - Nie sądzę. Jest bardzo lekka - stwierdził zabójca, chowając księgę do kieszeni plecaka, gdzie znalazł dość miejsca między dodatkowymi magazynkami i innymi zapasami
      - Tak mówisz, bo jesteś sthresianinem. Jesteście od nas silniejsi fizycznie, wiesz?
      - Nie, nawet ty nosiłbyś ją bez problemu choćby rok - Zhack poderwał się już na nogi, z powrotem umieszczając plecak na ramieniu - A silniejsi to jesteśmy od was nie tylko fizycznie. Jesteście słabą rasą.
      Deckard zirytował się, usłyszawszy to.
      - Chyba żartujesz. Poza tym, wydawało mi się, że nie masz już takiego wysokiego mniemania o własnej...
      - Cokolwiek by nie sądzić o nas, wy jesteście słabi. Chodź, idziemy dalej.
      Jake ruszył w ślad za jaszczurem, razem z nim kierując się w stronę teleporterów, ale nie przestawał mówić.
      - To śmieszne - parsknął - Mylisz się co do nas. Gdybyśmy starli się w równej walce...
      - Jeśli zapomniałeś, już to zrobiliśmy - Zhack posłał sierżantowi złowieszcze spojrzenie - Pokonaliśmy was. Przegraliście. Przegraliście dlatego, że byliście zbyt słabi, aby stawić czoła własnym wadom i temu, co czyniło was możliwymi do zwyciężenia.
      - To było kiedyś. Minęło ponad sto lat...
      - Zgadza się, i nie wątpię, że coś się zmieniło. Ale pewne słabości są w was głęboko zakorzenione. Szczerze mówiąc, obawiam się, że gdyby tym razem doszło do konfliktu, moglibyście zwyciężyć wy. Ale tylko przy założeniu, że nie popełnicie tych samych błędów, co dziesiątki lat temu. Dobrze obserwowałem waszą rasę i stwierdzam, że macie wszelkie możliwe predyspozycje, aby w obecnej sytuacji stać się niepokonanymi. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie umiecie bądź też nie chcecie sięgnąć po potencjał.
      - Mówisz samymi zagadkami - przerwał Jake - Chyba nigdy nie zrozumiem twojej filozofii.
      - O tym właśnie mówię - powiedział dobitnie Zhack - Właśnie z góry uznałeś się za pokonanego. Dlaczego to zrobiłeś?
      Deckard wzruszył ramionami.
      - Nie wiem. Ale nie wmawiaj mi, że wy nie zachowujecie się czasem podobnie.
      - Bardzo rzadko. Nasza wiara, której się ściśle trzymamy, daje nam ogromną siłę woli.
      - Ale ty na przykład też z góry uznajesz, że nie dasz sobie rady z tym, co cię dręczy.
      - Ja już dawno straciłem wiarę, jeśli się jeszcze nie zorientowałeś.
      Obydwaj stanęli już przed rzędem teleporterów, ale na chwilę o nich zapomnieli, pochłonięci wynikłą dysputą.
      - Jesteście bardzo skomplikowani. Dziwne, że tak mało z nas próbuje poznać wasze życie i kulturę.
      - To w pewien sposób zrozumiałe, choć jak najlepsze poznanie własnego wroga jest praktyczniejsze. My z kolei jesteśmy w znakomitej większości zafascynowani wami.
      Te słowa zaskoczyły Deckarda, poczuł się też mile połechtany.
      - Naprawdę? Ale w jaki sposób?
      - Wynika to na pewno z tego, że to od was nauczyliśmy się wielu rzeczy. Ale nawet pod względem biologii jesteście czymś nie do wyobrażenia z naszego punktu widzenia. Żyjemy na planecie, gdzie ssaki nigdy nie osiągnęły ewolucyjnego sukcesu, zdominowane dawno temu przez wielkie gady. Do dziś ta gromada zwierząt króluje na Sthresiusie. I nagle spotykamy rasę wysoko rozwiniętych ssaków, zamieszkujących planetę typu sthresiańskiego, która jest pełna tego typu form życia. To było kiedyś nie do wyobrażenia.
      - Myślę zatem, że rozumiem trochę wasz sposób myślenia.
      - Szybko się uczysz. Dobra, kończmy to, mamy do przejścia kolejny teleport.
      Bez zbędnych ceregieli powtórzyli manewr z poprzedniej komnaty, a Jake miał wrażenie, że każdy kolejny taki skok powoduje u niego coraz większe zmęczenie.
      Gdy jednak spostrzegł, gdzie znaleźli się tym razem, poczuł się kompletnie wyczerpany. Stanęli bowiem na krańcu zawieszonej w powietrzu ścieżki, wiodącej do istnego rozgałęzienia dróg. Każda kolejna trasa wiodła ku innemu teleportowi. Tylko na tym poziomie znajdowały się trzy takie portale, a były przecież jeszcze inne piętra.
      - A niech to szlag - zaklął Jake
      - To wygląda jak jakieś miasto - stwierdził Zhack - Widocznie niegdyś tętniło tu życie, zanim mieszkańcy tego miejsca opuścili je. Chyba zwiedzamy coś więcej, niż tylko skarbiec.
      - Ile nam zajmie sprawdzenie tego wszystkiego? - zapytał Deckard z rozpaczą
      Jaszczur spojrzał mu w oczy.
      - Nie wygląda na to, żebyśmy mieli jakiś wybór.



      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Żeby nie było to czytam na bieżąco.
      Ten odcinek przeczytałem rano a wpisuję się dopiero teraz.
      Powody?
      Brak czasu :P
      Liceum matura itd itp
      Do tego masa obowiązków domowych.
      na czytanie czas jest, na analizowanie niekoniecznie już niestety.
      Ale dla mnie świetne, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, i żałuję że musiałeś tak zwolnić z pisaniem. Ostatni fragment rewelacyjny.
      Coś mi się zdaję że niedługo Zhack z Deckardem będą wzajemnymi powiernikami sekretów, mimo wszelkich przeciwności i wzajemnej rywalizacji. A filozofia jaszczura momentami powala głębią. Gratuluję :)
      Choć dialogi czasami są jak dla mnie nieco sztuczne.
      Pozdrawiam
      mntek
    • Ja też nie mam zbyt wiele czasu, z tych samych powodów co mntek. A będę go miał jeszcze mniej. A poza tym... ty olałeś moje pytania :P.

      Ale żeby nie było, teraz odpowiem na szybko.

      Nowy odcinek niezły, aczkolwiek
      - Mówisz samymi zagadkami - przerwał Jake - Chyba nigdy nie zrozumiem twojej filozofii.

      Niektóre zdania są dość sztuczne. Choćby to - w końcu Zhack nie powiedział niczego niezrozumiałego czy zagadkowego. Chyba trochę na siłę tworzysz wrażenie, że ta filozofia jest taka "nieludzka". Ale zobaczymy dalej, w końcu nasza dzielna dwójka będzie miała duużo czasu na wymienianie poglądów ;).

      mntek napisał(a)
      Coś mi się zdaję że niedługo Zhack z Deckardem będą wzajemnymi powiernikami sekretów, mimo wszelkich przeciwności i wzajemnej rywalizacji.

      A ja lepiej nie będę mówił, co mi się zdaje, tylko poczekam i zobaczę ;).
      W sumie to jestem trochę wdzięczny, że rzadziej piszesz, bo musiałbym zarywać noce tak jak dzisiaj.

      Aha, z propozycji tytułów najbardziej podoba mi się ostatnia - po prostu najlepiej brzmi.
    • mntek napisał(a)
      A filozofia jaszczura momentami powala głębią. Gratuluję :)


      Czy powala... to takie tam filozoficzne rozważania, luźne myśli. W Zhacka przelewam swoje zdolności do wdawania sie w przydługie dywagacji tego typu. :) Przedmiot takowych może być różny.
      Ale generalnie postaci Zhacka najbliżej do mojego porte-parole.

      Niektóre zdania są dość sztuczne. Choćby to - w końcu Zhack nie powiedział niczego niezrozumiałego czy zagadkowego. Chyba trochę na siłę tworzysz wrażenie, że ta filozofia jest taka "nieludzka"


      Ale ty źle to interpretujesz. Tu nie chodzi o to, że jego filozofia jest jakaś nieludzka, tylko że gada do kogoś, kto z inteligencji nie pochodzi. Akurat w tym zdaniu wyraził się nieco enigmatycznie - nie wiadomo, na przykład, o co mu może dokładnie chodzić, kiedy mówi o jakichś naszych słabościach, których nie umiemy zwalczyć.

      A poza tym... ty olałeś moje pytania


      Nie wiedziałem, że aż tak zależy ci na odpowiedziach...

      Nie zaprzeczasz przypadkiem samemu sobie?


      Nie, dlaczego? :P

      Kuriozalne wydało mi się pożyczanie przekleństw z cudzego języka. Jeżeli jednak jest to słowo "do tłumaczenia" to inna sprawa


      Jejq... po prostu wydawało mi się, że to zupełnie oczywiste, że jak nie ma obcego przekleństwa, to musiał w tej chwili rzucić swój ekwiwalent cholery czy innego słówka.

      No i będzie mnie tu za słówka łapał


      Akurat tutaj prawie robi wielką róźnicę.

      To rodzi kolejne pytania o szczegóły tego systemu. Czy taka "grupa bratnia" składa się z dzieci z jednego "miotu"?


      Zazwyczaj tak. Samice przeciętnie składają jednorazowo od siedmiu do dwunastu jaj, rzadziej mniej lub więcej. Jeśli taka grupa jest mała, stosuje się zabieg łączenia potomstwa jednej pary z drugim.

      miot odnosi się tylko do ssaków żyworodnych, ale jak to wypomnę, to zaraz napiszesz, że skrót myślowy


      Nie skrót myślowy, po prostu moje niedouczenie :E.
      A jak to powinno brzmieć poprawnie?
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem