Przyklejony Nowe Filmy

    Ta strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Kontynuując jej przeglądanie, zgadzasz się na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

    • Oglądając zagraniczny film z zabarwieniem historycznym, jest to dla nas po prostu film, ponieważ jego historia nie dotyka nas bezpośrednio. Film w tym samym stylu, ale polski i z naszą historią, nie będzie już przez nas odbierany jako film, lecz dokument/hisoria/przeszłość/nauka.

      Takie moje odczucie ;)
      Juve per sempre sarà! 01.11.1897! 120 anni!

      UNII 64 PLAYER
      UNII Mizar / top 77
      UNII Rigel / top 34
      UNII Fidis / top 58
      UNII Libra / top 31
    • Byłem na Elizjum.



      Pokaż spoiler

      - fabuła prosta jak czytanka dla zerówki: ziemia w roku 2154 jest biedna i przeludniona więc bogaci wynieśli się z ziemi i mieszkają w stacji orbitalnej zwanej Elizjum. Mają tam luksusowe domy z basenami i super-duper łóżka medyczne zdolne uzdrowić każdą chorobę
      - sztampa na sztampie sztampą pogania - biedni mają przerąbane, chorują, głodują i cierpią. Bogaci ich wyzyskują i są bardzo podli. Socjalistyczna aluzja do współczesnej pauperyzacji ciosana toporem
      - faktycznym władcą (Elizjum? całej ziemi?) jest bezwzględna i okrutna pani sekretarz (znakomita Jodi Foster) która przy pomocy szefa jednej z korpo planuje zamach stanu i przejęcie całej władzy
      - szefa tejże korpo napada w celach rabunkowych główny bohater (Matt Damon) i przypadkiem dowiaduje się o planach zamachu
      - w związku z tym pani sekretarz wszystkimi dostępnymi siłami planety ziemia (w osobie jednego nieogolonego typa i jego dwóch przydupasów) rzuca się w pogoń za głównym bohaterem
      - jest też łzawy motyw miłości głównego bohatera z dzieciństwa. Owa miłość ma umierającą na białaczkę córkę i nie stać jej na leczenie - żeby było bardziej łzawo.
      - oczywiście główny bohater dociera na Elizjum, rozwala nieogolonego typa, robi reset systemu i wszystkim mieszkańcom ziemi przyznaje obywatelstwo, dzięki czemu mogą oni się leczyć super-duper łóżkami medycznymi.
      - aha, dzięki temu chora na białaczkę dziewczynka zostaje uleczona w ostatniej chwili, co by było bardziej łzawo
      - główny bohater przyznając wszystkim obywatelstwa umiera. Jest tak łzawo że nawet Staszek Levy upija się na smutno fioletową ambrozją


      Lipa lipa lipa, jestem za stary i zbyt marudny na takie kino.
      zgniły liberał/podły ateista

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Thorgoth ().

    • Podpisuje sie pod kolega jesli chodzi o recke i streszczenie Elizjum.
      Chociaz kreci mnie ta tematyka, to pare razy sie zdarzylo ziewnac ;)

      Ze swojej strony goraco polecam nowego Riddicka.
      Juz w poprzedniej czesci Vin spisal sie super, teraz pokazal swoj kunszt aktorski.
      Fajna akcja,fabula sensowna, efekty rowniez ok.
    • Temat trochę przycichł a szkoda bo ja sobie spokojnie jadę ranking top100 z filmweba a nie oglądam prawie nic nowości (czyli wyprodukowanego od 2011 roku:P)
      Podrzućcie coś bo nie chce mi się tracić czasu na kichy ^^

      Dziś obejrzałem Elysium - nuda... fabuła do przewidzenia, oprócz fajnego efektu (moim zdaniem) samej stacji orbitalnej film niczym nie porywa. I do tego doskonałe streszczenie Thorgotha. W zasadzie przeczytawszy to streszczenie zorientowałem się że ten film ma aż tyle wątków :)

      Now you see me - a tutaj fajne kino, niecałe 2h dobrej zabawy i bardzo ciekawe zakończenie. Polecam gorąco, nawet nie będę nic przytaczał bo najlepszą ocenę każdy z Was wystawi. Miłego seansu!
    • Obejrzałem i odradzam. Pomimo tego, że długi to się nie znudziłem i to jest dobra cecha aczkolwiek ogląda się to jak debiut studenta szkoły filmowej. Wszystkie popularne zagrywki i ujęcia gatunkowe zostały tu zastosowane i o zgrozo widać to czarno na białym. Partactwo reżysera i montażystów powoduje, że nawet osoby bez podzielności uwagi mogą przy tym filmie wykonywać kilka czynności naraz bez poczucia utraty czegokolwiek. Scenariusz trzyma niski poziom całości i sili się na znienawidzone przez mnie moralizatorstwo. Przeplatane dylematy i decyzje bohaterów są jakby nakreślone ręką młodego grafomana, a dialogi tylko za sprawą aktorów wyglądają odrobinę lepiej niż na szkolnym przedstawieniu. Mój główny zarzut do realizacji to toporność i szablonowość. Cała produkcja to tylko i wyłącznie skok na łatwą kasę. Byle jaki scenariusz, byle jaki reżyser, drobny wkład na wynajem miejsc do kręcenia i kamerzystów, dwie znane mordy i akcja.

      Założę się o prawdziwe pieniądze, że scenarzysta widział i inspirował się filmami: Taken, Mystic River, Lovely Bones i ewentualnie Zodiac. Do żadnego z pierwszych trzech nie zbliżył się nawet na pół dystansu.

    • Byłem na Adwokacie - póki co na filmwebie ma 5,4. Moim zdaniem ocena zdecydowanie za niska. Nie jest to Kraj Dla Starych Ludzi ale wychodzi się z kina z kacem. Czemu? Pewnie dlatego, że film jest bardzo życiowy. O konsekwencjach decyzji, chciwości, seksie, dziwnych przestrzeniach, w których się poruszamy - niby otwartych ale w istocie hermetycznych i klaustrofobicznych. Przekaz jest prosty, ale kilka fajnych cytatów da się wyjąć.

      Film należy do tych, które bez konkretnych aktorów by się nie obroniły. Penelope Cruz idealnie zagrała ostoję czystości vs Cameron Diaz, która hmmmm jest zarazem tak sztuczna i zła, że wierzę w to, że tak miała zagrać. Bardem samą tonacją głosu robi show. Tytułowy adwokat - sami zobaczcie. Brad Pitt - oczekiwałem czegoś więcej.

      Bardzo dziwny film - chyba głównie przez to, że jest mało hollywoodzki, a jednak czuć ten amerykański sznyt w wykonawstwie. Ogólnie solidne i inne kino.
    • Byłem i odradzam. Oceny na fw czy imdb (5,9) strasznie zawyżone.
      Pamiętam jak byłem szczylem, miałem te 6-7 lat i w TV leciała scena miłosna (np. pocałunek) to czułem takie wszechogarniające fale zażenowania, zasłaniałem oczy i czekałem aż scena się skończy.
      Na seansie The Counselora miałem dokładnie identyczne odczucia, mimo że latek mam więcej to oglądając toto odruchowo chciałem zasłaniać oczy i zatykać uszy.
      Gdyby istniała kategoria "najbardziej grafomańskie i sztuczne dialogi w kinematografii ever" to ten film byłby w czołówce. Coelho na kwasie to mało, to już raczej Janusz L. Wiśniewski na grzybkach-halucynkach.

      Film to jest dla mnie dialog twórcy z widzem. Zastanawiam co usiłował mi przekazać Ridley Scott i nie ogarniam
      - chciwość jest zuua?
      - życiem rządzi przypadek?
      - penelopa staje się milfem?
      - mafiozi narkotykowi to filozofowie egzystencjalizmu?

      Zmaścić film z taką obsadą to jest sztuka. Scottowi się udało. Jeśli ktoś ciekaw to może poświęcić parę złotych, ale ja gdybym mógł cofnąć czas drugi raz bym ich nie wydał.
      zgniły liberał/podły ateista

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Thorgoth ().

    • (Czy w tym temacie można dyskutować?)

      A miałeś jakieś skonkretyzowane oczekiwania wobec tego filmu? Może stąd zawód.

      Film pokazał kilka istotnych spraw, np jak mylne mamy pojęcie o nas samych. Nie powiedziałbym, że punktem zwrotnym był "przypadek". Może Adwokat myślał tak jak Ty, ale przypadek to nie był - to była decyzja. Między innymi o tym jest ten film. Jakkolwiek byś nie myślał o konsekwencjach, źródło zawsze leży w Tobie.

      Thorgoth napisał(a):

      "najbardziej grafomańskie i sztuczne dialogi w kinematografii ever"
      Trochę dziwny zarzut jak na to, że poszedłeś na scenariusz Cormaca. On ma taki styl (przynajmniej Krwawy Południk i częściowo Droga) i tego należało się spodziewać. To trochę tak jakbyś poszedł na Toy Story i zdziwił się, że w filmie występują zabawki.
    • Można i warto dyskutować. Dyskusje są lepsze niż wyliczanki które w tematach filmowych zdarzają się za często.

      Może faktycznie miałem zawyżone oczekiwania. Cormaca McCarthy'ego kojarzyłem praktycznie tylko z No country... nie było to może arcydzieło, ale było niezłe. Być może chodzi o rozładowanie nieznośnego patosu przez humor Cohenów, ale tam tej piekącej żenady nie czułem. Moje konkretne zarzuty?
      Męczy mnie przesadna ilość glamour w hollywoodzkich produkcjach. Za dużo cukru w cukrze wywołuje zgagę. Męczą mnie pseudo-dwuznaczne spojrzenia i miny jak przy robieniu kupy (Cameron Diaz :/) do grafomańskich tekstów.
      Przez cały film próbowałem wyłapać o co twórcy (Scott? McCarthy? kto nim w większym stopniu jest?) tak naprawdę chodzi. Załapałem tyle, że mam się utożsamiać z Fassbenderem - no ni cholery nie mogłem. Facet który niby ma już wszystko kupuje swojej lasce (która nie ceni wartości materialnych) za drogi pierścionek po czym miesza się w jakiś gówniany interes z kartelem narkotykowym. Cool story, ale nie w mojej galaktyce. A może chodziło o odkrycie przed widzem tej niesamowitej prawdy, że ludzie z high endu bywają idiotami? Nie wiem, nie ogarniam.

      Aecjusz87 napisał(a):

      Między innymi o tym jest ten film. Jakkolwiek byś nie myślał o konsekwencjach, źródło zawsze leży w Tobie.
      Coś w stylu że każdy z nas jest wplątany w pierdyliard łańcuchów wydarzeń to co nas spotyka ma korelacje z tym co zrobiliśmy? Banał. A może chodzi o winę. O że odpowiadamy za całe zło i dobro tego świata bo gdzieśtam dołożyliśmy oczko do łańcucha?

      Może jestem zbyt głupi, ale nie potrafię zrozumieć o czym ten film był.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Aecjusz87 napisał(a):

      (Czy w tym temacie można dyskutować?)

      Można oczywiście.
      Jak widać po moim wpisie nawet spamować można, byle z umiarem :P
      Moderator Handlu, Spamu i Hydeparku(Wydarzenia i Polityka,Rozrywka i Hobby,Humor)


      "Człowiek jest złym zwierzęciem. I to jest zasada. Żaden człowiek, kiedy jest silny, nie jest dobry.''
      Marek Edelman

    • Chocolate napisał(a):

      Prisoners (z wdzięcznym polskim tłumaczeniem Labirynt) - całkiem fajny. Polecam fanom The Killing i klimatu.

      LogicaUs przejechał się po tym filmie, ale ja zaufałem poleceniu Chocolate i nie żałuję. Film genialny.
      Pierwsze wrażenie to takie, że jest to rzecz o Guantanamo, moralitet i to cholernie ostry.
      -Po śmierci syna wytoczyliśmy wojnę Bogu, porywaliśmy dzieci, by ich rodzice stawali się takimi (tu zakazane słowo na forum) jak ty.
      Ponieważ to moralitet, nie mają znaczenia braki w charakterystyce postaci.Najważniejszym problemem filmu jest -jak mi się wydaje- właśnie to, że przemoc, gwałt, tortury nie mogą być usprawiedliwione.To jest amerykański mit na kacu moralnym po Guantanamo i nieudolnych usprawiedliwieniach dla tortur.Godząc się na złe metody walki wkroczyliśmy do labiryntu, z którego trudno się wydostać.
      Może to zbyt lewacki odbiór filmu, ale mi ta interpretacja narzuciła się z wielką siłą .
      Dzięki, Chocolate! : *
      Moderator Handlu, Spamu i Hydeparku(Wydarzenia i Polityka,Rozrywka i Hobby,Humor)


      "Człowiek jest złym zwierzęciem. I to jest zasada. Żaden człowiek, kiedy jest silny, nie jest dobry.''
      Marek Edelman

    • Ja wiem, że moje polecenia nie cieszą się dobrą sławą, ale... na Oldboyu byłam. :D
      Nie wiedziałam na co idę i nie zadałam sobie nawet trudu sprawdzenia, co też mój towarzysz dla nas wybrał, ale nie żałuję. Początek wynudził, przesadzone i mało realne akcje rozśmieszyły, ale cała historia... urzekająca. Polecam jak się nudzicie. 7/10, czytała Krystyna Czubówna.
      Multikonto megalomania 1/2 z b4el
      Multikonto 2/2 z Denior


      [22:58] <Witcher> czy Cie szatan opuscil?!
    • A ja byłem, i tutaj nie będzie zaskoczenia, na Hobbicie.

      Film mi się podobał, zdecydowanie lepszy od pierwszej części. Dużo fajnych potyczek, wymyślna scenografia, ciekawe nowe lokalizacje.
      Niestety i na drugiej części nie opuściło mnie wrażenie, że to odcinanie kuponów i niektóre sceny wydłużono absolutnie tylko po to by starczyło materiału na trzecią część.
      Owszem przydługawe sceny czasami rodzą klimat w filmie, ale w Hobbice robi się po prostu nudno co w filmie z tego gatunku uważam za niedopuszczalne. Generalnie nie idę na fantasy, po to żeby roztkliwiać się nad złem tego świata przez 10 minut wpatrzony w zachodzące słońce. Pragnę akcji i efektów.
      2 część Hobbita ma 8,0 na filmwebie ale to za dużo. Ja bym skłaniał się raczej do oceny 6,5 lub 7.

      Był ktoś może na Wilku z Wall Street? Ja na pewno pójdę bo przepadam za występami DiCaprio. Co prawda buźkę ma dziecięcą, ale role biograficzne mu wychodzą jak mało komu.
    • Jako zupełny laik w świecie Wladcy Pierścieni i Hobbita poszedłem na drugą część Hobbita (pare godzin wcześniej oglądając część pierwszą).

      Film był dla mnie genialny, nie czułem tego "wydłużania scen", a widząc koniec filmu czułem się zaskoczony, że nastąpił tak szybko, choć mineły ponad dwie godziny.
      "Ja to Cie przygarnąlem tak jak Shrek tego osła. Szkoda tak zostawić samego w lesie mimo tego, że cie wkurza :D " ~ panwpolo


      Ursa - Top 34 THE END
      16.07.2013 - 29.12.2014
      Bez urlopu
    • Też byłam. Na pierwszej części sobie beztrosko zasnęłam, toteż pytam towarzysza:
      - Te, bo oni tam szli i szli, jak to się skończyło? Doszli to tej góry?
      - A gdzie tam, dalej idą...
      :D
      No ale, fajna baja, w imaxie mi się trochę w głowie pokręciło, zadowolone dziecko.
      Multikonto megalomania 1/2 z b4el
      Multikonto 2/2 z Denior


      [22:58] <Witcher> czy Cie szatan opuscil?!
    • Haha - no właśnie, grunt to zadowolone dziecko i że można przysnąć. :D

      Ej - czyli to prawda, że niektórym w IMAXIE kręci się w głowie? Zawsze myślałem, że to jakaś ściema.

      Ja w IMAXIE ostatnio byłem na Hubble`u czyli kilkanaście miesięcy temu. Właściwie chodziłem tam na filmy tylko takie, na których mogło mi "urwać" głowę, czyli o kosmosie albo inne Avatary. Odkąd jednak oglądam filmy w HD na dużym tiwiku w domu, kino jakoś wizualnie przestało robić na mnie wrażenie. Ostatnio jedynym plusem takiego wyjścia, jest możliwość totalnego odrealnienia i odcięcia od rzeczywistości (coś jak czytanie pod pierzyną z latarką w zębach). Wizualnie zaczyna mi przeszkadzać ziarnistość obrazu i to, że większa odległość dzieli napisy od obrazu. Jednak w TV uwaga koncentruje się na mniejszym obszarze.
    • Aecjusz87 napisał(a):


      Był ktoś może na Wilku z Wall Street? Ja na pewno pójdę bo przepadam za występami DiCaprio. Co prawda buźkę ma dziecięcą, ale role biograficzne mu wychodzą jak mało komu.
      Ja byłem. I mam mieszane uczucia. Z pewnością od filmwebowego 8/10 jest daleko.

      Pojedyncze sceny w tym filmie są genialne. Już na samym początku rozmowa Jordana z Markiem Hanną (McConaughey) który wprowadza młodego w tajniki życia brokera jest arcy. Warto to zobaczyć nawet jeśli nie w kinie to chociaż na yt.
      Potem... potem jest różnie, przeważnie gorzej. Mamy obraz człowieka którego ambicja i chciwość zaprowadziły na sam szczyt a następnie z tego szczytu strąciły. Aktorstwo świetne, zdjęcia a szczególnie muzyka cudowne. Co było nie tak?
      Po pierwsze wrażenia końcowe. Człowiek wychodzi z kina z wrażeniem "ale o co temu Scorsese chodziło?" Nie chodzi mi o brak morału czy czegoś takiego. Chodzi mi o brak treści. Ten film jest jak pokaz fajerwerków. Wystrzelił, rozbłysnął i zgasł. Finito.

      Druga rzecz to niespójność. Przykład pierwszy z brzegu - Jordan poznaje swojego pierwszego wspólnika Donniego. Jordan mówi że zarabia 70 kloców na co Donnie wypala "wow, będę dla ciebie pracował, rzucam swoją starą robotę natychmiast". Zaraz zaraz, jako kto? Jako szofer? Sprzątacz? Założenie firmy Straton Oakmont w fabule filmu było POTEM.
      Inna rzecz: najpierw jest pokazane że panowie chlają, ćpają, urządzają orgie z dziwkami i ogólnie party hard a potem Jordan jak spłoszony żonkoś ma jakieś wielkie dylematy moralne czy wejść na herbatę do Naomi. O'rly?
      Trzecia rzecz to przemówienia. Scorsese chciał pokazać widzowi niesamowitą charyzmę Jordana i być może Amerykanom czy korpo-szczurkom pokazał. U mnie wywołał najpierw drwiący uśmiech ale w momencie gdy Leoś zaczynał pierdzielić po raz czwarty czy piąty czułem już frustracje.
      Ogólnie - raczej warto.

      A Hobbit po prostu słaby. Banalny, bezbarwny, nudny. I przede wszystkim przeciągnięty. Bardzo mało w tym filmie było Tolkiena a bardzo dużo efektów specjalnych. Gdy Legolas skakał wokół strumienia człowiek odruchowo szukał rękami pada do plejstejszyn - brakło tylko paska ze zdrowiem i itemów dropionych przez zabitych orków. Motyw ze stłaśnie śmieśnym Bomburem psuł hobbitową magię nawet bardziej niż Jar-Jar Binks psuł SW. Do tego orkowie - czytając książkę jako szczyl się ich zwyczajnie bałem. Byli groźni, byli straszni. Tu robią za miecho armatnie, wycinane każdym możliwym sposobem w ilościach przemysłowych.
      Nie warto.
      zgniły liberał/podły ateista
    • No właśnie, ja jestem wyjątkowo tolerancyjny jeżeli chodzi o kino i dosyć łatwo mnie zachwycić, a jednak ten Hobbit czasami mnie nudził, co powinno u każdego zrodzić wątpliwości. Z Legolasem i orkami trafiłeś w 10tkę.

      !!UWAGA HOBBICI SPOILER!!

      A nie uważasz, że druga część i tak była lepsza od pierwszej? Ja miałem takie wrażenie. Może pozostało ono po postaci smoka i tego jak zmierza spalić śmiesznie zarządzany Esgaroth.
      Swoją drogą ten smok był całkiem rozgarnięty, ja na miejscu Bilbo zapytałbym prosto z mostu czemu właściwie jest zły. W filmie nie był groźny, był raczej typem filozofa co to lubi pogadać. Nie czytałem książki, więc mógłbyś napisać jak to jest w papierowej wersji?

      Z innej beczki - Bilbo jest o 200% lepszy, niż ta ciamajda Frodo. Głównego karła z Władcy Pierścieni po prostu nie trawiłem, Bilbo jest w miarę ok.


      Po tym co napisałeś o Wilku zachciało mi się iść jeszcze bardziej. Jeżeli jest impet to będę zadowolony, nawet jeżeli jest powierzchownie.
    • Jeszcze a'propos Wilka, to najbardziej mi brakowało ukazania tego jak się zmieniał pod wpływem pieniędzy i narkotyków. Jak postępowało jego "breaking bad". W prawdziwym świecie ludzie się zmieniają a w tym filmie zmiana zadziałała na zasadzie <pyk i już>. To budzi niedosyt.

      Do rangi zjawiska socjologicznego urasta hype na panią Margot Robbie. Ponoć to "kobieta doskonała", "najpiękniejsza na ziemi" i inne tym podobne.
      Nie ogarniam tej kuwety.
      Dla mnie jej uroda jest taka... nudna.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Wilk z Wall Street
      Mam wrażenie Thorgoth, że jakiś grubas pierdział w fotelu przed Tobą w kinie. Mam całkowicie odmienne wrażenia.
      Na początku stycznia dostałem sms od koleżanki: "byłam na wzws, od razu pomyślałam o Tobie". Nie wiedziałem o co chodzi...dalej nie wiem ]:-D
      Przede wszystkim jestem w szoku, że to właśnie 70-letni Scorsese wyjechał z takim filmem. Aktorstwo w punkt, muza świetna, zdjęcia ładne, wszystko gra. Strasznie żywy, dynamiczny i zabawny film. Wciągnął mnie, przez co śmiałem się przed komputerem jak głupek w wielu momentach. Wilk się nie zmienia, bo w kogo może zmienić się naturalny samiec alfa? W super sajana level 4? Tacy ludzie nie skaczą z okien i nie podcinają sobie żył, tacy ludzie cały czas prą do przodu, co też pięknie Scorsese pokazał nam ostatnią sceną filmu.
      Pokaż spoiler
      Wilk po wyjściu z pierdla od razu rozpoczyna budowę nowej watachy. Sprzedaj mi ten długopis.

      Poza tym pieniądze są dla Wilka takim dragiem jak władza dla Franka Underwooda. Niby cały czas walczą o wygraną w tej grze, ale tu przecież i tak chodzi o samą grę. Tu nie ma żadnych przypadkowych zmian, bo to nie jest świat słabych ludzi, nauczycieli chemii z liceów czy pracowników McDonalda. To jest gra dużych chłopców, którzy wiedzą czego chcą i którzy używają seksu, dragów, rodziny do rozładowania stresów i zaspokojenia własnych ambicji, nic ponadto.
      Przemówienia Jordana to może być z jednej strony pokaz charyzmy dla hamburgerów, a z drugiej strony prześmiewczy stosunek reżysera do tego typu wystąpień i postaci głównego bohatera. Skłaniam się zdecydowanie ku drugiej opcji biorąc pod uwagę jak Scorsese fantastycznie wyśmiał narkotykowe rausze wielkiego samca alfa z świeczką w tyłku poddającego się jakiejś szpetnej dziwce w ramach BDSM. Nie wspomnę już opisów faz narkotykowych z podziałem na wykrzywione miny bohatera.
      Co do rozpoczęcia współpracy z kazirodczym wspólnikiem to nie należy tutaj dopatrywać się niczego dziwnego, bo tak to się właśnie odbywa w kapitalistycznych krajach, a trochę jeszcze tej tradycji w USA zostało. Brad Pitt zanim został aktorem woził striptizerki i walczył o ciuchy, które zrzucały. Natomiast Jonah Hill, który wcielił się w rolę wspomnianej postaci, karierę aktorską zawdzięcza temu, że podczas pakowania w plastik w piwnicy jakiegoś shitu zadzwonił do niego kumpel (syn Dustina Hoffmana). Jonah wylazł z piwnicy i powiedział szefowi, że musi się zwolnić, po czym kilkanaście minut później wykonywał prank calls (zabawne telefony) do multimilionerów z domu Dustina Hoffmana w towarzystwie kilku hollywodzkich gwiazd. Więc to naprawdę nie jest nic dziwnego w takiej mentalności.
      Co do spłoszonego żonkosia to niczego takiego nie ma. Może byłeś na jakimś dubbingu albo czytałeś napisy, ale Wilk nie myśli o niczym innym jak tylko dostać się do jej mieszkania i ją przelecieć, co też głośno mówi jako narrator.
      Reasumując. Wilk z Wall Street to wybitna komedia z naprawdę dobrze nakreślonymi postaciami. Wszystko jest w punkt, podane w bardzo atrakcyjnej formie. Co znacznie zwiększa wartość tego filmu, nie jest to tylko film do uhahania, ale naprawdę fajnie nakreślone pewne środowisko i styl życia, który na co dzień przeciętnego zjadacza chleba wkurza do białości, a na ekranie dzięki świetnej robocie Scorsese bawi do łez. Jeśli ktoś wszystkiego nie załapał albo miał zje podejście w trakcie oglądania filmu, na prawdę warto obejrzeć jeszcze raz. Ja sobie obiecałem ponowny seans w filmowych warunkach w celu zwiększenia immersji :XP:

      EDYCJA

      Thorgoth napisał(a):

      Do rangi zjawiska socjologicznego urasta hype na panią Margot Robbie. Ponoć to "kobieta doskonała", "najpiękniejsza na ziemi" i inne tym podobne.
      Nie ogarniam tej kuwety.
      Dla mnie jej uroda jest taka... nudna.

      Taka na 11 sekund? :) Prawda jest taka, że wyszła w tym filmie zjawiskowo, bo twórcy tak chcieli. Amber Heard w "Dzienniku zakrapianym rumem" też wyszła bombowo.

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez LogicaUs ().

    • LogicaUs napisał(a):

      Taka na 11 sekund? :) Prawda jest taka, że wyszła w tym filmie zjawiskowo, bo twórcy tak chcieli. Amber Heard w "Dzienniku zakrapianym rumem" też wyszła bombowo.
      Great point. I jeszcze kilka by się znalazło tego typu, włączając drewnianą Emilkę Clarke która zawładnęła wyobraźnią onanistów jak świat długi i szeroki. Kojarzysz laskę z American Beauty? Dla mnie one wszystkie są jej klonami, takimi z fabryki pod Szanghajem.
      Ponoć to jaki typ kobiety nam się podoba jest warunkowane genetycznie. Musze mieć dobrze zryte DNA bo mi archetypiczne blondie po prostu działają na nerwy.


      LogicaUs napisał(a):

      Wilk się nie zmienia, bo w kogo może zmienić się naturalny samiec alfa?
      Kojarzysz scenę kretyńskiej kłótni na łóżku? Albo późniejszą, jak się zamknął z dzieciakiem w garażu i chciał gdzieś jechać? Dajże spokój, jaki samiec alfa? Jak tak ma wyglądać samiec alfa to cały gatunek jest do odstrzału sanitarnego.


      LogicaUs napisał(a):

      Przemówienia Jordana to może być z jednej strony pokaz charyzmy dla hamburgerów, a z drugiej strony prześmiewczy stosunek reżysera do tego typu wystąpień i postaci głównego bohatera.
      Gdzie widzisz prześmiewczy stosunek? Mrugnięcie okiem do widza? Bo ja nigdzie. To jest apoteoza, laurka. Ja się śmieje, Ty się śmiejesz(?), ale świat się zachwyca, tak jak audytorium na filmie.


      LogicaUs napisał(a):

      To jest gra dużych chłopców, którzy wiedzą czego chcą
      Eeeeee? Zdefiniuj mi oba pojęcia.


      LogicaUs napisał(a):

      Co znacznie zwiększa wartość tego filmu, nie jest to tylko film do uhahania, ale naprawdę fajnie nakreślone pewne środowisko i styl życia
      Co dla Ciebie jest treścią tego filmu? O czym ten film jest? Bo dla mnie to jest właśnie zbiór scenek rodzajowych z życia pewnego środowiska. Potwierdzam - aktorstwo świetne, muzyka boska, w niektórych momentach bolał mnie brzuch ze śmiechu. Ale co to było? 44 sceny z życia jankeskiego high-life'u? Toż to pudelek premium.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Thorgoth napisał(a):

      Ponoć to jaki typ kobiety nam się podoba jest warunkowane genetycznie. Musze mieć dobrze zryte DNA bo mi archetypiczne blondie po prostu działają na nerwy.

      Nie wierzę w takie wyznania. Przypominają mi się moi kumple z przełomu gimnazjum/liceum, którzy bycie prawiczkiem racjonalizowali sobie w ten sposób, że szukają miłości i że taka Doda jest be. Kilka lat później mieli na koncie największe lambadziary z lokalnych dyskotek. Co ciekawe najbardziej płynęli Ci z prywatnych szkół.

      Thorgoth napisał(a):

      Kojarzysz scenę kretyńskiej kłótni na łóżku? Albo późniejszą, jak się zamknął z dzieciakiem w garażu i chciał gdzieś jechać? Dajże spokój, jaki samiec alfa? Jak tak ma wyglądać samiec alfa to cały gatunek jest do odstrzału sanitarnego.

      Przecież ta scena kłótni była całkowicie przerysowana na potrzeby komedii i efekt był świetny. Scena ucieczki z dzieckiem jak najbardziej pasuje do testosteronowo-kokainowego drive'a na jakim był bohater. Wkurzony samiec alfa, któremu wali się grunt pod nogami gryzie na oślep, na serio tego nie czujesz?
      Natomiast to, że cały gatunek jest do odstrzału sanitarnego to jest fakt i mnie nie musisz przekonywać.

      Thorgoth napisał(a):

      Gdzie widzisz prześmiewczy stosunek? Mrugnięcie okiem do widza? Bo ja nigdzie. To jest apoteoza, laurka. Ja się śmieje, Ty się śmiejesz(?), ale świat się zachwyca, tak jak audytorium na filmie.

      Co mnie świat obchodzi. Większość ludzi z filmwebu nie czuje filmów, które nawet wysoko oceniają. Coś na zasadzie: "ale te piramidy fajne, takie sraczkowate, ja pitole" jako komentarz dziedzictwa kulturowego ludzkości. To nie zmienia faktu, że dla każdego wrażliwego widza ze świadomością kruchości i nijakości ziemskiej egzystencji, tego typu pompatycznie-miałkie zwoływanie watahy gotowej na podbój świata jest śmieszne. W filmie z Lesliem Nielsenem miałbyś pewnie przy takich przemówieniach powiewającą flagę z tyłu i patriotyczną muzykę, ale Scorsese poszedł o poziom wyżej i dlatego jako widz masz szansę sam się domyślić. Przemówienia Wilka są jak z gali wrestlingu. Gdyby to miało być poważne to zrobiliby to tak - Margin Call.

      Thorgoth napisał(a):

      To jest gra dużych chłopców, którzy wiedzą czego chcą
      Eeeeee? Zdefiniuj mi oba pojęcia.

      Wydawało mi się, że zrobiłem to jeszcze w tym samym zdaniu. Duży chłopiec to taki, który zdefiniował cele, środki, określił priorytety więc może zabierać się za działanie.

      Thorgoth napisał(a):

      Co dla Ciebie jest treścią tego filmu? O czym ten film jest?

      A o czym jest "Złap mnie jeśli potrafisz" albo "Blow"? Gdybym pisał, że "Wilk..." jest o chciwości, żądzy pieniądza itd. to naciągałbym rzeczywistość w celu obrony Scorsese. To jest po prostu portret środowiska maklerskiego sam w sobie. Zwykły zestaw fotek z życia Jordana Belforta bez robienia z tego moralitetu (chwała Scorsese). (Sprawdziłem i napisaliśmy to samo :D) Różnica między nami polega chyba na tym, że mi to całkowicie wystarcza w przypadku komedii, a ty chyba chciałbyś portretu psychologicznego Belforta z dokładną analizą dzieciństwa, jego ojca, matki i sieci relacji z otoczeniem. Tu nie ma na to miejsca, bo to jest film szalenie dynamiczny, co jest również fenomenem. Trzy bite godziny filmu i ani jednej chwili nudy, wtf?

    • LogicaUs napisał(a):


      Nie wierzę w takie wyznania. Przypominają mi się moi kumple z przełomu gimnazjum/liceum, którzy bycie prawiczkiem racjonalizowali sobie w ten sposób, że szukają miłości i że taka Doda jest be. Kilka lat później mieli na koncie największe lambadziary z lokalnych dyskotek. Co ciekawe najbardziej płynęli Ci z prywatnych szkół.
      A ja Ci mówię z perspektywy gościa który prawiczkiem jest raczej niepraktykującym że mając do wyboru pierwszą żonę Jordana i drugą nie wahałbym się ani chwili w którą stronę skierować uwagę. I nie skierowałbym jej w stronę pani duchess.

      LogicaUs napisał(a):

      Przecież ta scena kłótni była całkowicie przerysowana na potrzeby komedii i efekt był świetny.
      Sure że przerysowana? Dla mnie przerysowane i śmieszne są sceny kłótni Ala Bundy'ego z żoną. Tu było żałośnie i prawie realnie, sądzę że miliony ludzi są właśnie takimi skretyniałymi dupkami w sytuacji konfliktowej z partnerem.


      LogicaUs napisał(a):

      To jest po prostu portret środowiska maklerskiego sam w sobie. Zwykły zestaw fotek z życia Jordana Belforta bez robienia z tego moralitetu (chwała Scorsese). (Sprawdziłem i napisaliśmy to samo :D) Różnica między nami polega chyba na tym, że mi to całkowicie wystarcza w przypadku komedii, a ty chyba chciałbyś portretu psychologicznego Belforta z dokładną analizą dzieciństwa, jego ojca, matki i sieci relacji z otoczeniem.
      Ej, ale to jest film biograficzny. Porównaj to z Hooverem, swoją drogą granym przez tego samego Leosia. BIOGRAFIA w założeniu powinna być nie tylko zbiorem migawek z życia ale mówić coś interesującego o jej podmiocie. Tu tego zabrakło.
      Albo z innej mańki; jeśli biografia zanurza widza w inny, nieznany mu świat to powinna opisywać, odkrywać mechanizmy jego funkcjonowania. Jak chociażby Social Network Finchera. Jakieś takie... podniesienie kurtyny, pokazanie kawałka kuchni.
      Scorsese uznał że w ramach kuchni pokaże durne pierdy sprzedawane klientom do telefonu i wywożenie dolarów do Szwajcarii pod kiecką jakiejś niuni.

      LogicaUs napisał(a):

      Trzy bite godziny filmu i ani jednej chwili nudy, wtf?
      Wątek konfliktu grubego i dilera był nudny i niepotrzebny. N-ty kolejny spicz Jordana był wtórny i niepotrzebny. Wątek jego ojca marudzącego na wydatki nie wnosił literalnie nic. 943768093480 view na biuro i ukazanie ciężko pracujących brokerów/brokerów bzykających dziwki był niepotrzebny. Scena utopienia jachtu; treść: dwie linijki scenariusza. Długość: +20 minut. Ani chwili nudy powiadasz?
      Przy czym motywy naprawdę genialne (szwajcarski bankier, agent denham, mark hanna) zostały okrojone do absolutnego minimum.

      Wilk to nie jest film zły. To jest film dobry, momentami bardzo dobry. Ja po prostu lubię marudzić i się czepiać. Do tego poprzedni film duetu Scorsese & Leoś (Shutter Island) wgniótł mnie w fotel, więc tym razem oczekiwałem podobnych emocji. I się nie doczekałem, niestety. Oczekiwałem albo pogłębienia w stronę biografii Jordana albo w stronę machlojek wokół Wall Street. Dostałem zestaw kolorowych fotek.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Thorgoth napisał(a):

      A ja Ci mówię z perspektywy gościa który prawiczkiem jest raczej niepraktykującym że mając do wyboru pierwszą żonę Jordana i drugą nie wahałbym się ani chwili w którą stronę skierować uwagę. I nie skierowałbym jej w stronę pani duchess.

      Żeby wybrać towarzyszkę życia czy łóżka? Bo to jest różnica.

      Thorgoth napisał(a):

      Sure że przerysowana?

      Na 99% scena kłótni to scena na zasadzie "robimy jaja z jego wilkowatości". Ekstrapolacja + przerysowanie.

      Thorgoth napisał(a):

      Ej, ale to jest film biograficzny.

      Szczerze? Ani przez chwilę tak na to nie spojrzałem. Możemy więc się chyba zgodzić, że to słaby film biograficzny, ale za to rewelacyjna komedia?

      @zbędne wątki
      Lata temu Roman Wilhelmi odkrył pewien wzór. Żeby można było przypieprzyć to najpierw trzeba odpuścić. Ja nabierałem powietrza podczas tych scen.

      ------------------------
      "Grawitacja" 2/10
      Pffff. Wytrzymałem 45 minut tego filmu i przeskoczyłem na internet żeby się pośmiać. Atut tego filmu to oczywiście strona wizualna. Jeśli ktoś jest wrażliwy na 3D i widział niewiele zdjęć z kosmosu to proponuję iść do kina w pampersie. Thorgoth ty weź na wypadek krwotoku z innych powodów. Natomiast całościowo ten film jest jak big hamburger z reklamy McDonalda. Niestrawny.
      Przez większość z 45 minut miałem gorącą nadzieję, że Cloney zadusi Bullock linką. Niestety Bullock, która ma okropny orgazm jak się kręci, dusi czy cieszy jest w tym filmie główną postacią. Uwaga! Sandra Bullock jest doktorem medycyny, który naprawia teleskop Hubble'a. Myślałem, że coś pominąłem, nie załapałem, niestety youtube.com/watch?v=rfPsvilis8E Właściwie na tym można zakończyć więc tak też zrobię.

      "Blue Jasmine" 4/10
      Dobrze napisany, dobrze zagrany, dramat, który w żaden znaczący sposób nie odciska się na widzu. Widz ma dojść do prostego wniosku z podstaw psychologii: wysokie oczekiwania i ponadrzeczywiste cele prowadzą do depresji i nerwicy, więc jedynym sposobem żeby nie zwariować i być szczęśliwym jest mierzenie nisko, ale realistycznie. To by było na tyle. Świetna rola Blanchett, która zasługuje za nią nawet na Oscara, ale według mnie jeśli ktoś nie jest fanem Allena to szkoda czasu na ten film.

      "Jagten" 2/10
      Chciałem zobaczyć ten film nie tylko z tego względu, że oczekiwałem dobrego skandynawskiego kina, ale także z powodu Mikkelsena (Hannibala) grającego tutaj główną rolę. Pierwsze wrażenia. Ja pierdziu, ale Mikkelsen to drewno. Naprawdę większość dzieci z przedszkola wypada bardziej naturalnie od Madsa i jak rozumiem ta nienaturalność to jest jego siła, bo faktycznie jest w tym coś intrygującego. Nie wiem czy to kupić czy nie więc na wszelki wypadek odwalam się od głównego aktora i koncentruję się na filmie, który o zgrozo jest dla mnie całkowicie niewiarygodny. Można to zwalać na różnice kulturowe albo indywidualną dziwność charakteru Mikkelsena, ale nie kupuję sytuacji, w której mała dziewczynka rzuca w powietrze hasełko i pomimo tego, że później się z tego próbuje wycofać to wszyscy jej zaczynają wmawiać, że jest inaczej. A co robi główny bohater? Nic! Jest ofiarą. Dzięki temu twórcy mogli stworzyć pozornie wartościowy film, w rzeczywistości oparty na kliszy "złe, głupie społeczeństwo" vs "niesłusznie pokrzywdzone indywiduum ". Od dobrego filmu ze Skandynawii oczekuję czegoś więcej, braku klisz i konfrontacji z psychologią jednostki, tłumu w najczystszej postaci. Tutaj tego nie uświadczymy za grosz.

      "The Woodsman" 5/10
      Zostawiłem sobie ten film do zestawu z czymś takim, jak Jagten. W mojej ocenie lepiej wypada film z Kevinem Baconem w roli głównej. To jest pewien szkic zjawiska, dość ostrożny, bez moralizowania, bez wywalania wszystkich kart na stół. W przypadku tego filmu twórcy stopniowo i oszczędnie budują portret głównego bohatera, karanego pedofila, który po wyjściu z więzienia chce walczyć ze swoimi skłonnościami. Kilka ciekawych obserwacji można z tego filmu wyciągnąć, np. gdzie jest miejsce na kontakt sprawcy z ofiarą i czy tego typu kontakt nie jest niezbędny dla obydwu stron? Z racji swojej ostrożności, film niestety nie angażuje, nie wstrząsa więc ocena też może być tylko ostrożna. Nie polecam, nie odradzam, ale z braku laku można obejrzeć.

      W kolejce do obejrzenia mam jeszcze "Her", "Le Passe", "Captain Phillips", "Pussy Riot", "Dallas Buyers Club", "Pacific Rim" i wiele wiele innych. Liczę też, że znajdę wśród pornosów "Nimfomankę" von Triera.

    • LogicaUs napisał(a):

      Żeby wybrać towarzyszkę życia czy łóżka? Bo to jest różnica.
      Powoli, my tu o outficie aktorek mówimy a Ty wyskakujesz z towarzyszką życia? No dobry panie...
      Tu cały czas chodzi o pierwsze wrażenie. Wskazanie różdżki do szukania źródeł wody. Panie typu "awesome blonde" nie wywołują u mnie drżenia owej różdżki. I nie chodzi tu o to że mam ura-bura takie wysokie wymagania. Mam po prostu wrażenie, że facetom się wmawia że uniwersalną smaczność tego hamburgera, już od czasów Marylin Monroe czy nawet jeszcze wcześniejszych.
      A mi ten hamburger nie podchodzi.


      LogicaUs napisał(a):


      Szczerze? Ani przez chwilę tak na to nie spojrzałem. Możemy więc się chyba zgodzić, że to słaby film biograficzny, ale za to rewelacyjna komedia?
      Możemy się zgodzić. Chyba z niewłaściwym podejściem usiadłem w kinie.
      Jeszcze taka obserwacja; jeżeli obraz traktuje o facecie-hedoniście który chla, ćpa i bzyka to na starcie dostaje handicap do ocen we wszelakich aspektach, a na wszelkie niedociągnięcia oko jest przymykane. Taki syndrom Californication.


      [center][/center]
      Ze swojej strony polecam Revolutionary Road (co jest offtopem, bo to nie jest "nowy film"). Przyciężkawy dramat z DiCaprio i Kate Winslet z 2008 roku. Przystojny chłopak spotyka wrażliwą dziewczynę, potem wszystko jak w bajce: ślub, dwójka dzieci i pastelowy domek na przedmieściach. Bajka kroczek po kroczku osuwa się w otchłań rzeczywistości aż do tragicznego finału. Wszystko osadzone w dusznym, drobnomieszczańskim klimacie ameryki lat '50.
      Znakomity film, w cyferki się nie będę bawił.

      Też się zasadzam na Nimfomankę, najpóźniej w weekend powinienem obejrzeć.
      zgniły liberał/podły ateista

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Thorgoth ().



    • Byłem na Kamerdynerze.
      Film opowiada historię życia czarnego chłopaka. Wychowany na plantacji bawełny trafia do miasta gdzie znajduje pracę najpierw w hotelu a następnie w Białym Domu, gdzie jest kamerdynerem 7 kolejnych prezydentów.
      Film jest ciepły, spokojny, choć powolna narracja może trochę nużyć. Klimatem nieco przypomina Lincolna z zeszłego roku, zarówno jeśli chodzi o poruszaną problematykę równouprawnienia czarnych jak i relacje międzyludzkie.

      Na plus
      - doborowa obsada włączając ludzi z pogranicza aktorstwa jak Oprah (znakomita) Lenny Kravitz czy Mariah Carrey. Dawno nie widziałem filmu w którym co drugą rolę drugoplanową czy epizodyczną gra aktor z samego topu.
      - charakteryzacja. Whitaker gra zarówno 30-latka jak i 80-latka. Niby to już było (Benjamin Button, Atlas Chmur) ale i tak robi wrażenie

      Na minus
      - ugrzeczniony i wygładzony, happy end obowiązkowy (Obama wins, yes we can) trudniejsze tematy (alkoholizm żony, przemoc Czarnych Panter) ledwie muśnięte

      Można obejrzeć, szczególnie z rodziną.
      zgniły liberał/podły ateista