Przyklejony Nowe Filmy

    Ta strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Kontynuując jej przeglądanie, zgadzasz się na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

    • Polecam film "god bless america" z 2011r. Niby ma dużo niedociągnięć, ale główny bohater to fajny człowiek. świetne dialogi, i niezła dawka humoru. ^^
      "...Krótko mówiąc, Mort należał do takich osób, które są groźniejsze niż worek grzechotników. Chciał mianowicie zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem..."
      _____________________________________________________________________
      MEMENTO MORI
    • A byłam. Fabuła raczej nie zaskakuje :E ale można się przejść, fajny film, chociaż 4 liter nie urywa.
      Ja odwiedziłam Imaxa, więc jeśli masz możliwość, to też polecam, nie przesadzili z efektami pod 3d, przyjemne oglądanie. ;)
      Multikonto megalomania 1/2 z b4el
      Multikonto 2/2 z Denior


      [22:58] <Witcher> czy Cie szatan opuscil?!
    • Do Imaxa trochę daleko mam :D
      Poczekam chyba, aż wejdzie coś lepszego do kin jednak, np. Dziedzictwo Bourne'a, ale bez Matta chyba będzie to cienki film.

      Jeszcze dwa miechy i w kinach leci Resident Evil: Retrybucja :D wszystkie poprzednie części były świetne, więc pewnie i ta będzie.

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Michael ().

    • Szczerze powiedziawszy dziękuję Bogu, że w Dzidzictwie Bourne'a nie gra Laluś Damon, bo jako Bourne'a zdzierżyć Go nie mogłem. Znając książki Ludluma po prostu nie mogłem patrzeć na ten film.
      Buntownik z wyboru - ok, jak najbardziej. Infiltracja - spoko, świetny film. Ale zrobienie z Niego super agenta i jeszcze ta Franka Potente w roli Marie. W książce była to wykształcona, piękna kobieta - ekonomistka zresztą. A nie czerwonowłosa hipiska latająca po kraju poldkiem.

      Dziedzictwo Bourne'a ma wg mnie szansę w postaci Jeremy'ego Rennera. Czy ją wykorzysta - zobaczymy. Renner grał już agenta w najnowszej odsłonie Mission Impossible i niejako w Avengers. Ma więc jakieś pojęcie o tym co musi zrobić by odegrać swoją postać. Więc czekam z niecierpliwością na efekty.
    • Byłem dziś (wczoraj, jest po północy) na nowym Batmanie. I jestem zdruzgotany.


      Oczekiwania miałem dość duże, owszem. Po pierwsze bo to Batman, jedyny komiksowy bohater z dorosłym rysem psychologicznym. Po drugie, bo obsada to plejada znakomitych aktorów. Po trzecie, bo to dziecko Chrisa Nolana który swego czasu zapowiadał się na jednego z najlepszych reżyserów ever. I co z tego wyszło? Gówno czyli tandeta.

      W punktach:
      1. Przeszkadza mi w filmach skrajny brak realizmu, olewanie praw fizyki i lekce sobie ważenie pozostałych prawideł świata realnego. Pół biedy jeżeli to komedia z Leslie Nielsenem i wszyscy tarzamy się ze śmiechu "jezu jakie to głupie". Jedna z pierwszych scen to desant z jednego samolotu na drugi i holowanie jednego z aeroplanów przez drugi na linach.
      2. Tandetna muzyka nachalnie informująca widza jakie uczucia powinny mu w danej scenie towarzyszyć.
      3. Pseudofilozofia transcendentalna ("musisz poczuć strach aby wydostać się z dziury")
      4. Nawiązania do współczesności ciosane toporem ("zabijmy bogatych, władza dla ludu")
      5. Głębia postaci rodem z czytanki do zerówki
      6. Stłaśnie przedobrzona kobieta-kot, super seksowna, super niepokonana i super męcząca
      7. Sceny walki bardzo przypominały wrestling emerytów. Zresztą, niedługo ma walczyć Gołota z Bowe'm to będzie powtórka. Na sali kinowej zacząłem odruchowo rozglądać się za pilotem żeby przewinąć, a to już niedobrze
      8. Na widok 3 tysięcy policjantów wypuszczonych z kanałów biegnących jak stado baranów ulicami dostałem ataku śmiechu. Jeszcze większego niż w scenie gdy batmana goni (na oko) około 300 radiowozów ulicami Gotham, obowiązkowo z włączonymi kogutami. Groteskowy pastisz też ma swoje granice, przynajmniej powinien mieć
      9. Różowy, przesłodzony happy end o smaku ciepłej oranżady z supersamu
      zgniły liberał/podły ateista
    • Też jestem świeżo po pokazie i zawiedziony nie jestem. W pełni usatysfakcjonowany też nie, Huge Ledger postawił poprzeczkę wysoko i ciężko to przebić.

      [SPOJLERALERT]
      1. Przeszkadza mi w filmach skrajny brak realizmu, olewanie praw fizyki i lekce sobie ważenie pozostałych prawideł świata realnego. Pół biedy jeżeli to komedia z Leslie Nielsenem i wszyscy tarzamy się ze śmiechu "jezu jakie to głupie". Jedna z pierwszych scen to desant z jednego samolotu na drugi i holowanie jednego z aeroplanów przez drugi na linach.


      Ja to nazywam 'kompleksem Matrixa' - od czasu pierwszego filmu braci Wachowskich każdy kolejny film akcji stara się mieć jeszcze bardziej widowiskowe, jeszcze bardziej niesamowite i jeszcze bardziej zapadające w pamięć sceny.
      Choć akurat desant na samolot nie był aż tak przegięty. Bardziej raził mnie generator mikrofal z pierwszej części, który nie wpływał na ludzi i reaktor jądrowy, który można zmieścić w garażu.

      6. Stłaśnie przedobrzona kobieta-kot, super seksowna, super niepokonana i super męcząca


      Eee tam, Anne była spoko. I miała goglo-uszki. Bardziej przeszkadzał mi brak prawdziwych scen walki, bo właściwie wszystkie z jej udziałem wyglądały tak samo - szast prast i zbliżenie na twarz i nogę z obcasem. A potencjał na widowiskowość jest znacznie większy niż klocowaci Wayne x Bane łupiący się na piąchy.

      9. Różowy, przesłodzony happy end o smaku ciepłej oranżady z supersamu


      Tu się najbardziej nie zgodzę. Dawno nie wyszedłem z kina (choć w sumie ostatnio generalnie rzadko wychodzę kina) tak usatysfakcjonowany. Nie mam tu na myśli fabularnych rozwiązań (randka we Florencji niezjadliwa dla diabetyków), ale ogólnego poczucia spełnienia. A może to dlatego, że tak bardzo spodziewałem się usłyszeć "Robin" w ostatnich minutach.
      [/SPOJLERALERT]

      Na resztę wspomnianych przez ciebie wad albo nie zwróciłem uwagi albo były mi mocno obojętne.
      Z jednym na pewno się zgodzę - na widok policjantów i bandziorów odgrywających scenę z Bravehearta zrobiłem głośne 'pfrrrrr'. Do porzygu.
    • Nathan Grawesh napisał(a):

      Choć akurat desant na samolot nie był aż tak przegięty. Bardziej raził mnie generator mikrofal z pierwszej części, który nie wpływał na ludzi i reaktor jądrowy, który można zmieścić w garażu.
      Ja wiem że to jest głównie mój problem. Bardzo lubię w filmie zatonąć, a przegięte sceny mnie z tego filmu wyrywają. To strasznie psuje oglądanie.


      !spojl
      Małe pytanko - w jamie wszyscy powtarzają, że TYLKO JEDNEJ osobie udało się wydostać i tą osobą było dziecko tego Al Ghula. Więc jak do wuja ciężkiego wylazł Bane? Teleportowali go? Rzucili mu linę jak reszta więźniów patrzyła w inną stronę? A może po prostu współwięźniowie umówili się że zachowają jego wyjście w tajemnicy żeby nie psuć legendy i żeby było bardziej cool?
      zgniły liberał/podły ateista
    • SPJLERSY
      Więc jak do wuja ciężkiego wylazł Bane? Teleportowali go? Rzucili mu linę jak reszta więźniów patrzyła w inną stronę? A może po prostu współwięźniowie umówili się że zachowają jego wyjście w tajemnicy żeby nie psuć legendy i żeby było bardziej cool?
      Przyszła liga of doom i go wyciągnęła. Wydostanie się a zostanie uwolnionym to dwie różne sprawy. Coś jak z Liamem Neesonem - więzienie opuścił, ale nie była to ucieczka.


      Co do całego filmu to był on spoko. Wyszedłem lekko rozczarowany, ale to głównie dlatego że poprzeczka wisiała wysoko. Przez 164 minuty nie nudziłem się nawet przez moment.
      A rozczarowany byłem głownie przez kretyńskie motywy, których w filmie jak Batman być nie powinno. Mniej tego crapu było nawet na Harrym Potterze. ;(
      - Kocica Han Solo wannabe. Motyw "mówię, że mam cię w dupie, ale ratuje ci skórę w ostatniej chwili" jest cholernie męczący.
      - Koniec czarnego charakteru. Nie był już potrzebny w fabule za co został pokarany zupełnie niezauważalną śmiercią. 3 sekundy and he's done. A ja już widziałem lekko obcykany, ale wciąż fajny motyw, w którym batman wrzuca gnoja z powrotem do studni a tam wkurwieni więźniowie spuszczają mu oklep.
      - Cały motyw studni. Rzadki, śmierdzący stolec rozsmarowany w scenariuszu. Zabrakło tylko muzyki z rockiego jak Wayne trzaskał kolejne brzuszki.

      W sumie było tego sporo więcej, dość często krzywiłem się lekko oglądając kolejne sceny. Kilka mniejszych wad:
      - Kumpel Gordona odmawiający mu pomocy. Znalazł jednak w końcu w sobie siłę i szedł się klepać z bandytami. Pokazanie później jego ciała miało być zapewne wzruszające. Nie było.
      - Wszystkie bójki były słabe.
      - Lina w studni, czy ona przypadkiem nie prowadziła na sam szczyt? No cóż, nawet jeśli to więźniowie widać mieli sporo honoru, wybierając skakanie po półkach zamiast hańbienia się oszustwem.
      - Tych półek w studni nie było widać, pojawiały się tylko gdy ktoś na nich stał. Nolan amator.


      Huh, aż dziw bierze, że więcej nie pamiętam. Może ktoś po świeżym seansie pomoże mi uzupełnić listę! Jest ona z pewnością dłuższa.
      Ale tak jak wspomniałem na początku, film jest spoko. Mógł być lepszy jako ostatnia część, ale i tak warto zobaczyć.

      Edytka:
      W sumie to sam sobie będę uzupełniał listę gdy coś mi się przypomni.
      - Gdy Gordon szedł przez zamarzniętą rzekę, Batman dał mu racę, dającą po zapaleniu wyjebany ognisty znak na moście. Oczami wyobraźni widzę jak Bruceowi twardnieje na samą myśl o końcowym efekcie gdy smaruje most benzyną zamiast rozbrajać bombę, która ma za chwilę zmasakrować całe Gotham.

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez troulykjdd ().

    • - Wayne ma wybity kręg w kręgosłupie, a po chwili skacze na twardej linie okręconej w połowie torsu jak na bungie. A może batman należy do bezkręgowców?
      - rozpad rdzenia reaktora wyliczony z dokładnością co do sekundy
      - bomba atomowa zaraz wybuchnie, ale wszyscy jak zamurowani słuchają spicza umierającej Mirandy Tate. Brakowało mi w tej scenie Bogdana Wenty krzyczącego "spokojnie panowie, mamy dużo czasu".
      zgniły liberał/podły ateista

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Thorgoth ().

    • Co do tego kręgu, jakiś upływ czasu jest, bo przecież od wyjęcia rdzenia z reaktora przez doktora Pavla, mija 5 miesięcy i z tego co pamiętam między wybitym kręgiem a kolejną próbą wyjścia też mija jakiś czas - kilka dni. Fakt, nadal mało realne, ale czy cieszył by nas superbohater stękający z bólu :P?
      Co do samego filmu ogladałem 2 razy, przez nagłą zmianę planów moich kolegów i jedyne co mnie momentami wkurzało to wymuszanie ckliwych scen.
      W porównaniu do SpiderMana który możnaby rzec jest prawie, że dziecinny, Batman wypada o niebo lepiej.
      PS:
      Moim zdaniem, najmniej realistyczna to jednak była 1 część :), potem chyba 3 a najbardziej realistyczna była druga.
      kertoip company
      przekręty to nasza specjalność.

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez MichałK ().

    • Ja wyszedłem z nowego "Batmana" bardzo zadowolony. Nie zwracałem uwagi na mniejsze lub ciut większe potknięcia. Oczekiwania miałem duże, ale szybko odrzuciłem porównywanie tej części do poprzedniej. Inna rzeczywistość, inni bohaterowie etc.

      Biorąc pod uwagę, że Nolan zdecydował się tylko na trzy części, jestem tym bardziej zadowolony. Bo cała seria była fajnie zrealizowana, połączona i co ważne na równym poziomie, z fajnym zakończeniem. Daje też szansę kolejnym twórcom na podjęcie nowych wątków. "Batman" Nolana swoje zarobił i fajnie, że niektórzy to zrozumieli (niektórzy w Hollywood pewnie dalej by doili ile wlezie).

      ---
      A dziś w sieci pojawił się zwiastun kolejnego nieźle zapowiadającego się filmu "Gangster" (Tom Hardy, Shia LeBeouf, Gary Oldman). Premiera w Polsce w listopadzie. Klimatyczny, pełen przemocy. Widział ktoś?;)
    • Jeśli ktoś chce zobaczyć jak Tom Hardy potrafi grać to polecam film Bronson Nicolasa Windinga Refna - tego od Drive i Valhalla Rising. Hardy swoją kreacją Petersona - więźnie nr 1 w UK - skradł cały film. Teatr jednego aktora normalnie. Opad szczeny gwarantowany. Bane to przy tej roli pikuś.
    • Jeżeli ktoś lubi oglądać filmy ekstremalne to gorąco polecam Bitwę po Wiedniem. Tak hardkorowo złego, tandetnego, nieudanego filmu chyba nie widziałem nigdy w życiu. Cały wieczór wczoraj się nad tym zastanawiałem i do głowy przychodziły mi tylko niskobudżetowe horrory. Problem w tym że niskobudżetowy horror w założeniu ma być tandetny i kiczowaty; taka konwencja.

      Bitwa pod Wiedniem jest trochę jak film porno, oczywiście nie taki krótki z redtube, tylko pełnometrażowy. Ta sama głębia dialogów i nieliniowość fabuły. Człowiek siedzi, ogląda toto i zastanawia się kiedy wreszcie będzie jakieś bukakke, a tu dupa, wciąż tylko drętwe gadki. Jest oczywiście jeszcze przekaz ideolo, wyrażany złotymi myślami na miarę księdza Natanka po wypaleniu 2 jointów ("Muzułmanie kierują się wiarą, a Europejczycy sercem i to nas właśnie odróżnia").

      Ogólnie gorąco polecam, ale tylko koneserom.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Zachęcony pozytywnymi recenzjami i nawiązaniem filmu do udanego Casino Royale wybrałem się na najnowszego Bonda - "Skyfall". Casino Royale bardzo mi się podobało, Quantum of Solace już nie, dlatego byłem ciekaw co zaprezentuje nam nowy reżyser.

      Pierwsza sekwencja filmu rzeczywiście udana, trzymała w napięciu i zapowiadała porządny film akcji. Także najnowszy motyw Adele do filmu Skyfall. Jakże się myliłem. Niestety po kilku scenach film zaczął zwalniać niemiłosiernie. Zaczęło się pokazywanie trasy przejścia z punktu A do punktu B, fajerwerki nad miastem, mijanie się kilka razy w jednym miejscu głównych bohaterów i rozmowy o niczym. Nowy reżyser Sam Mendes jest wielkim fanem Jamesa Bonda więc do filmu wrzucił wszystko i nic i wyszło jak wyszło. Nie pomogło wrzucenie starego modelu Astona Martina z karabinami w masce, ani inne nawiązania do starszych części.

      Bond Mendesa został obdarty z symboliki - nie pije Martini, ręka mu się trzęsie i co najgorsze nigdy nie działa sam. W każdej możliwej scenie ma szerokie grono pomocników - rozpoczynając od nowej MoneyPenny, poprzez nowego Q i nawet starego opiekuna domu - Kincade'a.
      Przechodzi metamorfozę od bycia jak Jason Bourne w Tożsamości (scena na wyspie), poprzez Ethana Hunta z Mission Impossible po Kevina samego w domu (scena we własnym domu). Brakowało mi jeszcze mapy Kevina.

      Nowy Bond nie ma też dziewczyny, bo co to za dziewczyna Bonda, która wskakuje z Bondem pod prysznic, a w kolejnej scenie ginie.
      Przez resztę filmu dziewczyną Bonda zostaje chyba M. Berenice Marlohe ma się do Evy Green jak "Bitwa pod Wiedniem" do "Władcy Pierścieni". Eva Green zachwycała, była piękna i inteligentna, potrafiła być zgryźliwa i olśniewająca. Berenice Marlohe niestety po prostu jest. Nic nie wnosi swoją osobą, po chwili zapomina się, że tam występowała.
      W Casino Royale Bond był zimny i zdeterminowany - tu jest rozgoryczony i rozpity. W dodatku na każdym kroku podkreślają, że się starzeje, tak jak M. I gra właśnie tak - od niechcenia, bez błysku w oku, jak wypalony wrak. Nie wiem też co się stało z jego akcentem, bo mówi niewyraźnie, chwilami rzęzi pod nosem.
      Przez uraz ręki nie może nawet celnie strzelać, a w kolejnej scenie wjeżdża na 40 piętro wisząc pod windą. Bezpośrednich pojedynków jest jak na lekarstwo, próżno się doszukiwać czegoś na miarę pościgu za kurierem czy pojedynku na schodach z Kasyna.

      Przeciwnik Bonda -Javier Bardem - świetnie zagrał swoją rolę oponenta, choć jego wejścia były bardziej zabawne niż straszne. Poza tym wszyscy powtarzają jak mantrę, że był doskonałym, genialnym agentem i że strach się Go bać. Niestety jego geniusz i strach poznajemy tylko z opowieści, a nie z filmu. I te pożałowania godne próby zgładzenia Bonda
      Pokaż spoiler
      np: metrem na sygnał radiowy
      . Końcowy pojedynek dwóch głównych postaci w filmie w ogóle zakrawa na żart. Nie jest to na pewno wina Bardema, ale wina miernego scenariusza. W końcu aktor gra to co dostał w skrypcie.
      Ralph Fiennes - nowa postać w otoczeniu Bonda spisał się naprawdę koncertowo. Wszystkie jego sceny były szyte na miarę. Ale to niestety za mało by pociągnąć cały film do przodu. Tak samo MoneyPenny w wersji 2.0 i odmłodzony Q.

      O jakości filmu może też świadczyć to co się działo na sali kinowej - pod koniec długaśnego seansu - film trwa 143 minuty, ludzie zaczęli rozmawiać, stukać smsy na komórce i pierwszy raz widziałem, żeby po zapaleniu świateł 5 osób spało w najlepsze.

      Koleżanka, z którą byłem na filmie stwierdziła, że mogła wziąć ze sobą kawę i książkę. Niestety muszę się z Nią zgodzić.
    • Miłość
      Wow. KacWawa odrobinę wstrząsnął polskim kinem i odniosłem wrażenie, że nawet z zasady głupi widz zaczął z poczucia przyzwoitości rozglądać się za czymś konkretnym. Pojawił się w kinach film "Jesteś Bogiem", pojawił się film "Obława", nie pojawił się natomiast film pt. "Miłość" wybitnego niemieckiego reżysera Michaela Hanekego. Tak się złożyło, że film ten jednak chciałem obejrzeć więc wybrałem się wczoraj do kina studyjnego (z ang. art house) i w atmosferze pozbawionej siorbania coca-coli oraz żucia popcornu zasiadłem do seansu. Teraz; decyzja o nieemitowaniu tego filmu w kinach komercyjnych jest dla mnie w pełni zrozumiała. Haneke ewidentnie nie interesuje się widzem, jego oczekiwaniami i zachciankami, co jest pewnie jednym z czynników określających jego geniusz. Nie stara się on również przekazać na siłę żadnych wartościowych treści, ani też ukazywać bohaterów i ich historii. Akcja filmu toczy się w mieszkaniu dwójki francuskich staruszków Georgesa i Anne, którzy są emerytowanymi nauczycielami muzyki i przez dwie godziny seansu nigdzie się nie przenosi. Nuda? Tak. Przyznam się bez bicia, że w pierwszej połowie filmu walczyłem z powiekami i pewnie trzeba być Ministrem Kultury, żeby w pełnej koncentracji, skupieniu i zrozumieniu obejrzeć ten film od początku do końca. Mimo tego w pełni rozumiem zachwyty krytyków nad tym filmem i pewnie gdybym był 20 lat starszy to też bym się rozpływał. Obecnie pozostaje mi opuścić głowę i stwierdzić, że jestem jeszcze niedojrzały i zbyt słabo oczytany w wielkich filmach. Ironią losu jest fakt, że moje starcie z tym filmem zostało pięknie zobrazowane kilka godzin później w walce Wacha z Władimirem Kliczko. Przegrałem wszystkie rundy, miałem swój moment w połowie starcia (powieki przestały opadać), udało się nie leżeć na deskach, a walka dała mi ogromną dawkę doświadczenia i pokazała moje miejsce w szeregu. Taki to film.

    • Witam

      Wczoraj byłem na hobbicie i tak się rozczarowałem, wynudziłem że szok. Zdecydowanie wam nie polecam. Może i czasem występuje jakiś wątek humorystyczny, ale reszta filmu to nuda, ewentualnie ostatnie 15 minut zasługuje na uwagę. Wszystkim którzy chcą się wybrać radzę się zastanowić bo można wyrzucić pieniądze w błoto.

      A jaka jest wasza opinia?

      /Przeniosłem do zbiorczego wątku o nowych filmach.
      *sisko

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez ..Shiratsuyu.. ().

    • Byłem dziś na Hobbicie i było mocno średnio.

      - Na samym początku zachwyciła mnie oprawa tego filmu. Jest piękny, w 48 klatkach i pełnym 3D jest chyba szczytowym osiągnięciem kina jeżeli chodzi o efekty wizualne. Troszeczkę irytowała mnie sterylność, prze-fajność kolejnych lokacji, Shire było baśniowe do wyrzygania, tunele zaplecione w mroczne labirynty, a skały tak strome że wywoływały lęk wysokości. Niestety, mocne strony tego filmu na tym się kończą.
      - muzyka była jeszcze w miarę miła, ale producent zdecydowanie ją przedawkował. W dawnych produkcjach często stosowano sztuczne sterowanie widza dźwiękiem; słodkie pierdzenie gdy będzie coś romantycznego, wartkie werble w czasie nawalanki, smętne skrzypce gdy ma być coś smutnego. Tu oczywiście zrobiono to subtelniej i sama muzyka trzyma poziom. Efekt końcowy jednak męczy, nie wrócę do tego soundtracku
      - dodano kilka absurdalnie kretyńskich, hamburgerowych wątków żeby przedłużyć fabułę. Szczytem tej tendencji jest Kapitan Hak orkish edition ścigający drużynę gdyż ich zauważył i ponieważ bo tak
      - Jackson nie wahał się robić ogromnych zmian względem pierwowzoru, ale największego mankamentu Tolkiena nie poprawił, a nawet go jeszcze uwypuklił. W tym filmie nie ma postaci, są chodzące płaskie dekoracje. Bilbo to esencja swojskości i dobroci, Gandalf mądrości i tajemniczości, Thorin odwagi i honoru, wszystkie elfy wyniosłego piękna, a orkowie/gobliny/trolle pierdzą, śmierdzą, wyją i bardzo straszliwie zuee. Nie oczekuje tu kina moralnego niepokoju, ale na litość, to nie są Teletubisie. Chyba.

      Ktoś oglądał i ma inne zdanie?
      zgniły liberał/podły ateista

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Thorgoth ().

    • ze Hobbita nie oglądałem, ale zamierzam obejrzeć
      a co powiecie na temat filmu John Carter? nie widziałem żeby był wyżej omawiany dlatego pytam, mi osobiście się podobał, ale chciałbym poznać wasze zdanie bo wyżej widziałem że ktoś zadowolony był z batmana a mi się wydaje że najnowszy batman jest przeciętny nic rewelacyjnego
    • Ostatnio miałem maraton 3 dosyć głośnych filmów, co ciekawe wszystkie po prawie 3 godziny! Jako krytyk jestem kiepski, ale napiszę moim subiektywnym okiem :P

      Najpierw padło na "Atlas chmur". Bodajże 6 z pozoru nie mających istotnego powiązania historii ludzi, ludzi którzy swoim postępowaniem zmieniają historię. Bez większego wgłębiania się w fabułę ;) Jak dla mnie dobry film, każda historia była dla mnie ciekawa. Film nie był dla mnie za długi, nie nużył mnie. Po seansie jest chwila na poukładanie sobie wszystkiego i nadanie każdej historii sensu, wszystko łączy się słodką całość. :E Muzyka na wysokim poziomie, przyjemnie również zwraca się uwagę na grę różnych postaci przez tych samych aktorów. W większości świetna charakteryzacja. Dałem mu na filmweb 7/10, to pierwsze wrażenie, pewnie później obniżę :D

      Następny był "Hobbit: Niezwykła podróż". Jako niegdysiejszy wielki fan Tolkiena, czytający co popadnie, bardzo wyczekiwałem na premierę. Niestety. Tak jak dla "Władcy pierścieni" trzy filmy to trochę mało, tak z "Hobbita" robić 3 filmy to lekka przesada. Trochę nadmuchanie historii z 200 stron książki :) Nie mniej jednak, oglądałem z zaciekawieniem. Co i w jaki sposób przedstawił, zmienił. Dałem 6/10. Muzyka i charakteryzacja, efekty wiadomo najwyżej półki, ale akurat nie tego najbardziej oczekiwałem.

      Ostatni to "Django", film wiadomo kogo i wiadomo, że nie trzymający się wszelkich standardów. W kategorii filmu typowo rozrywkowego dla mnie wygrywa. Od Tarantino raczej domagam się zawsze dobrej zabawy. I nie zawiodłem się. Stare schematy westernu zniszczone, czarny łowca głów zabija dla kasy białych. Gra aktorska całej wielkiej 4 z filmu na wysokim poziomie, lubię zresztą ostatnie filmy z DiCaprio. Jeżeli oczekujesz realizmu i wyśmienitej fabuły nie oglądaj :P Do tego przewidywalny od początku, ale nie to w tym filmie przyciąga! Polecam. Dałem 8/10.
      offline

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Muad'Dib ().

    • "Niemożliwe" Zdecydowałem się obejrzeć, po interesujących zapowiedziach w tv. Średnio mnie ten film wciągnął, nie poruszyła mnie też historia. Zimny drań :D Zagrane tak sobie. Po prostu oceniam to pod tym względem, ze musiałem sobie robić przerwy w oglądaniu ;) Dałem 5/10.

      "Poradnik pozytywnego myślenia" Kolejny oscarowiec. Historia trochę przewidywalna, za to unikatowi, barwni bohaterowie. Bardzo dobry Cooper, De Niro też robi swoje ;) Podobało mi się tło głównego problemu, czyli ojciec i jego rytuały oglądania meczów. ;) Do obejrzenia. 7/10

      "Lincoln" Zaczynając oglądać film, nie znając za bardzo historii Lincolna, spodziewałem się nudnego, długiego filmu. Tymczasem obejrzałem cały film bez zmrużenia oka. Super Daniel Day-Lewis - jak dla mnie numer jeden na oscara (choć nie wszystkich widziałem). Wciągająca historia, dla mnie pełna napięcia. Świetne monologi Lincolna. I do tego postać grana przez Lee Jonesa. Jak najbardziej polecam. 8/10

      Teraz zbieram się powoli na obejrzenie "Miłości" Podobno dosyć trudny i wymagający film, a takie lubię.
      offline
    • Z nowych produkcji pewnie się powtórzę:
      Hobbit i Django - przyjemnie spędzony czas, nie powalają na łopatki, jednakże spośród całej tej szmiry, którą ostatnio jesteśmy bombardowani - pozostają w pamięci ;)

      Ze starej produkcji, miałem okazję obejrzeć "Świętych z Bostonu".
      Film bardzo mi się podobał, od początku do samiutkiego końca (no może poza ostatnią sceną wyjaśniającą pewną kwestię - ale to szczegół).
      Ważna jedna sprawa! Jeżeli ktoś tego filmu jeszcze nie oglądał i równie mocno mu się spodoba jak mi, z góry uprzedzam, nie odpalajcie drugiej części!
    • Byłem na Lincolnie. Oczekiwania miałem spore, tym większe że od kilku miesięcy siedzę w klimacie obłożony książkami w tej tematyce, hobbystycznie studiuje historię wojny secesyjnej.
      Film jest... dobry, lecz na dłuższą metę nic po nim nie zostaje. Jest genialny od strony formy; zdjęcia znakomite, gra aktorska genialna, muzyka świetna. A mimo to dupy nie urywa. Treść... treść jest statyczna. To jest ruchomy obraz, wspaniały ale ja nie potrafię wpatrywać się w obraz przez 2 godziny. W niektórych recenzjach piszą że jest to lekcja historii; coś w tym jest. Spielberg nie ożywił bohaterów swojego filmu, odgrywają swoją rolę w dziejach jak nakręcane króliczki.

      Spielberg próbował pogłębiać. Jest dylemat czy cel uświęca środki. Jest dość toksyczna żona którą Lincoln jednak kocha. Jest syn Lincolna który wbrew matce rwie się na wojnę by potwierdzić swoją męskość. Są rozterki czy można w dobrej wierze łamać prawo i naginać demokratyczne reguły. Niestety, ogólne wrażenie jest czytankowe, to jest DZIECINNE. Te rozterki w ciekawszej formie rozwałkowali już starożytni w swoich dramatach. Mam nieodparte wrażenie, że ten film podszyty jest dydaktyką, Spielberg naucza: patrzcie drodzy przygłupawi widzowie, tak wygląda polityka.
      zgniły liberał/podły ateista
    • gluttony napisał(a):

      Z nowych produkcji pewnie się powtórzę:
      Hobbit i Django - przyjemnie spędzony czas, nie powalają na łopatki, jednakże spośród całej tej szmiry, którą ostatnio jesteśmy bombardowani - pozostają w pamięci ;)

      Ze starej produkcji, miałem okazję obejrzeć "Świętych z Bostonu".
      Film bardzo mi się podobał, od początku do samiutkiego końca (no może poza ostatnią sceną wyjaśniającą pewną kwestię - ale to szczegół).
      Ważna jedna sprawa! Jeżeli ktoś tego filmu jeszcze nie oglądał i równie mocno mu się spodoba jak mi, z góry uprzedzam, nie odpalajcie drugiej części!


      na hobbita sporo czekałem jako fan Tolkiena aczkolwiek film średni wyszedł i momentami nudny, dobra muzyka
      a Django to już stary dobry Tarantino. Kilka jego ostatnich filmów było dość słabych, ale ten mnie powalił. świetny jest moim zdaniem, muzyka cudowna.
    • Byłem na zdobywcy Oscara 2013 dla najlepszego filmu, Operacji Argo.
      Film opowiada o prawdziwej historii ewakuacji pracowników ambasady USA z objętego rewolucją Iranu. Obraz Aflecka jest przyzwoicie nakręcony, przyzwoicie zagrany, wbrew pozorom nie jest agitką propagandową (polityki jest w nim mało) ale... jest potwornie nudny. Jedyna scena która podniosła mi adrenalinę to kontrola na lotnisku przed samym wylotem. Oprócz niej nie dzieje się literalnie nic. Oczywiście mamy dodane obowiązkowo kwaśne sceny z pościgiem na pasie startowym czy potwierdzeniem rezerwacji biletu w ostatniej sekundzie, ale emocji w tym tyle co w korespondencyjnej partii warcabów.
      Nie rozumiem tego filmu, nie rozumiem jego genialności, nie rozumiem nawet części dylematów głównych bohaterów (pracownicy ambasady zastanawiają się czy udawać ekipę filmową czy nie; w sytuacji gdy mają do wyboru to albo śmierć ich rozterki wyglądają sztucznie).
      zgniły liberał/podły ateista
    • Dziwię się dlaczego Operacja Argo została uznana za najlepszy film tegorocznych oscarów... Może po prostu nie było nic lepszego?
      To co podkreślił Thorgoth, te pościgi, te emocje :)

      Już szczerze przyznam, że Lot z Washingtonem był dużo lepszym filmem (imo), chociaż znów, poza pierwszymi scenami, przysłowiowej dupy nie urywa. Temat o uzależnieniu z morałem... Właśnie ten morał sprawia, że film wydaje się był kręcony dla dzieci z patologicznych rodzin a nie dla przeciętnego, znudzonego człeka chcącego obejrzeć dobry film.

      Lincoln - ponoć biograficzny, trzeba lubić... Nie opowiem nic, po prostu usnąłem po kwadransie i nie zamierzam włączać tego jeszcze raz!
      Tak się zastanawiam, czemu my - Polacy, wolimy obejrzeć jakąś amerykańską szmirę o ichniejszym prezydencie, gdy nasza wiedza historyczna o ojczyźnie tak bardzo kuleje. Może wyzwanie dla Wajdy? Chociaż boję się że ten nakręci piękną historię miłosną, której akcja będzie się działa tuż przed wylotem na obchody, z efektem kulminacyjnym w Tupolewie, niestety zakończoną tragedią... W roli głównej: Tomasz Karolak i Natalia Siwiec