Gdy w niedzielny poranek przypadkowo ujrzałem około 2,4kkk surowca zmagazynowanego na księżycu Morgassy, zupełnie nie wiedziałem co zrobić, uciekać, czy atakować czy coś tam jeszcze innego. Na całe szczęście była obok mnie połowica ma, która to .... olała temat.
Więc przemyślawszy wszystkie za i przeciw, licząc na łut szczęścia wystartowałem flotą, dofarmami, reckami tuż po zgaśnięciu aktywności. Lot ten nie miał zbyt wielkiego sensu, o czym poinformowała mnie rychła aktywność obrońcy, a także zniknięcie jego floty. Wtedy pozostało mi zawrócić ataki.
Natychmiastowo uruchomiłem swe dostępne szare komórki oraz wszelkie ogejmowe kalkulatory. Badanie wszelkich możliwości, rozpatrywanie największych i najmniejszych prawdopodobieństw trwało by pewnie kilkanaście godzin, w tym pewnie i zarwana noc, bądź dwie, gdyby nagle nie zdarzyła się powtórka z porannej rozrywki. Niespodziewane aktywności na planetach zwiastowały nie tylko ponowną obecność obrońcy, ale również i obecność jego floty, choć w nieco uszczuplonym składzie. Tym razem, wietrząc jeszcze mniejsze szanse na powodzenie ataku, posłałem jedynie 1 atak, bez recków, bez dofarmów.
Oczywistą oczywistością było to, że skoro recki nie poleciały, to atak zakończy się powodzeniem i chociaż mogłem dosłać dofarmy. Niestety zbliżające się przymusowe spotkanie z mężczyzną w czarnych habicie wirowało w mej głowie na tyle mocno, że zupełnie się tym nie przejąłem, poszedłem odważnie na spotkane, z głową wysoko uniesioną. A resztą nie się martwi S. Z tych zmartwień wynikł jeszcze jeden lot do pewnego warjata lat 22, co to się wszystkiemu sprzeciwia. Grabieże i rozróba miała tam miejsce, choć było to w skali mini.
Złom u obrońcy, połowa farmingu u obrońcy, reszta moja.