Serial opowiada o drodze na szczyt władzy kongresmena Franka Underwooda. Jest troszkę jak... Gra o Tron osadzona w realiach współczesnej polityki, z tą różnicą że grę widzimy oczami jednego tylko pretendenta. Frank niczym pająk buduje sieć wpływów, wykańcza przeciwników i tworzy sojusze. Narracja w serialu jest nietypowa, mnie najbardziej zaskoczyło że główny bohater czasami po prostu odwraca się do widza i tłumaczy mu co i dlaczego robi. Dziwny zabieg, ale ja go kupuje. Każdy dobry film to rodzaj rozmowy z widzem, tu twórcy poszli o krok dalej. Frank nie jest bohaterem bez skazy i zmazy. To makiaweliczny typ który nie cofa się przed niczym aby osiągnąć cel. Nie jest dobry, szlachetny ani honorowy jednak z czasem człowiek ulega jego charyzmie i zaczyna mu kibicować. Frank jest do bólu ludzki, jego kariera to również porażki i błędy, ale dzięki ambicji krok po kroku wspina się na samą górę.
Od razu trzeba powiedzieć, że to nie jest serial dla każdego. Po pierwsze, trzeba ogarniać chociaż podstawy ustroju USA. To że są dwie partie, że na czele rządu jest prezydent etc. Po drugie nie ma pościgów i wybuchów. To jest dramat, nie sensacja. Po trzecie, tu nie ma dobrych i złych. Są tylko źli
Pierwszą zaletą jest genialna kreacja Kevina Spacey'a. Kontrast między poczciwą twarzą aktora a jego machlojkami jest uderzający. Facet niszczy ludzi z wyjątkową gracją. Nie wiem czy jest wielu innych aktorów którzy udźwignęliby tą rolę.
Po drugie kreacja jego żony, Claire. Jest zarazem ciepła i zimna, lojalna i niezależna. Bardzo blisko tej kreacji do mojego prywatnego ideału kobiety. Jest taki moment zaraz na początku serialu gdy poznaje kochankę swojego męża i ostrzega ją z lodowatym uśmiechem "jedź ostrożnie, na drogach jest niebezpiecznie". Miodzio, a takich scenek rodzajowych jest więcej.
Strasznie podoba mi się ukazanie sfery intymnej ich związku, tej chemii której nie da się opisać słowami. Ten rytualny papieros w oknie przed snem, przekazywany z ust do ust, te rozmowy których większą część stanowią gesty i spojrzenia zaś mniejszą słowa. Moim zdaniem autorom HOC udało się spojrzeć na relacje międzyludzkie od wewnątrz, realistycznie i bez upiększeń.
Wielu moich kolegów do tego zachwyca się aktorką grającą Zoe czyli kochankę Franka, ale ja tego zachwytu nie podzielam. Laska może i ładna, jednak całkiem nie moje klimaty.
Od razu trzeba powiedzieć, że to nie jest serial dla każdego. Po pierwsze, trzeba ogarniać chociaż podstawy ustroju USA. To że są dwie partie, że na czele rządu jest prezydent etc. Po drugie nie ma pościgów i wybuchów. To jest dramat, nie sensacja. Po trzecie, tu nie ma dobrych i złych. Są tylko źli
Pierwszą zaletą jest genialna kreacja Kevina Spacey'a. Kontrast między poczciwą twarzą aktora a jego machlojkami jest uderzający. Facet niszczy ludzi z wyjątkową gracją. Nie wiem czy jest wielu innych aktorów którzy udźwignęliby tą rolę.
Po drugie kreacja jego żony, Claire. Jest zarazem ciepła i zimna, lojalna i niezależna. Bardzo blisko tej kreacji do mojego prywatnego ideału kobiety. Jest taki moment zaraz na początku serialu gdy poznaje kochankę swojego męża i ostrzega ją z lodowatym uśmiechem "jedź ostrożnie, na drogach jest niebezpiecznie". Miodzio, a takich scenek rodzajowych jest więcej.
Strasznie podoba mi się ukazanie sfery intymnej ich związku, tej chemii której nie da się opisać słowami. Ten rytualny papieros w oknie przed snem, przekazywany z ust do ust, te rozmowy których większą część stanowią gesty i spojrzenia zaś mniejszą słowa. Moim zdaniem autorom HOC udało się spojrzeć na relacje międzyludzkie od wewnątrz, realistycznie i bez upiększeń.
Wielu moich kolegów do tego zachwyca się aktorką grającą Zoe czyli kochankę Franka, ale ja tego zachwytu nie podzielam. Laska może i ładna, jednak całkiem nie moje klimaty.
zgniły liberał/podły ateista