Najlepszy film, jaki w życiu widziałeś/aś

    Ta strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Kontynuując jej przeglądanie, zgadzasz się na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Więcej informacji


    • Zaginiona dziewczyna (Gone girl) czyli nowe dziecko Davida Finchera jest bardzo bardzo bardzo dobrym filmem. Obejrzałem go w dość przypadkowych okolicznościach ale po raz pierwszy od lat po jakimś seansie miałem tak ogromną ochotę zapalić szluga z wrażenia - a nie palę już wiele lat.

      Zaczyna się banalnie, na zwykłej amerykańskiej prowincji zwykły amerykański dupkowaty mąż (bezbłędny w takiej roli Affleck) stwierdza że zaginęła jego żona. Ruszają poszukiwania, jednocześnie widz jest karmiony niewielkimi kawałkami retrospekcji pokazujących rise and fall zwykłego amerykańskiego małżeństwa. Coś w deseń Revolutionary Road (tyż świetne) tylko że w pewnym momencie z dramatu płynnie przechodzi w psychothriller.

      Co w tym filmie jest takie dobre? Gra na lękach widza, w moim wypadku trafiona prosto w zęby. Lękach przed manipulacją, przed bezradnością, przed samosądem społeczności. Kolejna rzecz niezbędna aby mnie uwieść to wielowymiarowe postaci z których żadna nie była jednoznacznie dobra ani zła oraz relacje między nimi. Osobiście najbardziej podobało mi się ukazanie pępowinowego związku dorosłych bliźniąt który był ciekawszy niż związek Billy'ego i Brendy z SFU. Świetne było też zakończenie - niejasne, nieamerykańskie, otwarte do interpretacji.

      Bardzo bardzo bardzo polecam. Takiego Interstallera Nolana ten film wciąga nosem. Jedną dziurką.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Chłopie film petarda. Totalna niespodziewajka. O 4 nad razem zbierałem szczękę z podłogi.

      W tym filmie zostało bez ogródek pokazane - a najpierw napisane przez kobietę w książce - coś czego dotychczas mainstreamowi, opiniotwórczy reżyserzy bali się tykać. Kobieca manipulacja w pełnej krasie.

      Co jest jak dla mnie najbardziej przerażające w tym filmie? To jak łatwo dzisiaj zniszczyć mężczyznę. Jak bardzo bezbronni i bezradni w zachodnim feministycznym świecie się staliśmy. I jak bardzo kobiety nadrobiły zaległości od czasu gdy siedziały w jaskiniach.

      Źle by się jednak stało gdyby „Gone Girl” wylądowało na półce o nazwie „woda na młyn mizoginów” bo to obraz o wiele głębszy.
      Jak dla mnie zaraz obok Fight Club najważniejszy film Finchera.
    • Mi w pewnym momencie przyszło do głowy że jest to taka współczesna wersja "Utraconej czci Katarzyny Blum" czyli jednej z najważniejszych fabuł XX wieku, wzbogaconej o intrygę kryminalną. Bardzo mocno daje widzowi po ryju, szczególnie końcówkę ogląda się z ciarami na plecach.
      zgniły liberał/podły ateista
    • Okoliczności zmuszają mnie do czyszczenia dysku twardego z zaległych filmów więc w wolnym czasie oglądam co wcześniej sobie uzbierałem. Spośród około 100 dotychczas obejrzanych, wypisuję z krótkimi notkami/pseudo-recenzyjkami te, które z różnych względów wydały mi się warte uwagi lub po prostu spodobały.

      Widziałem "Gone Girl" (9/10) i rzeczywiście okazał się to świetny film. Pamiętam, że w połowie właściwie mogliby puścić napisy końcowe i byłbym zadowolony, a okazało się, że czeka mnie dodatkowa godzina fajnie spędzonego czasu. Relacja brata z siostrą dla mnie w ogóle niezauważalna więc trochę mnie dziwi odwołanie do SFU. Ja bardziej doszukiwałbym się porównania z "House of Cards" i zestawienia naszych dwóch szczupłych blondynek, które wiedzą czego chcą i robią co trzeba żeby to osiągnąć. Zresztą genialna rola kobieca, która właściwie w pojedynkę buduje całą chemię w tym filmie. Niesamowite jest to, że Affleck najwięcej pojawia się na ekranie, a mimo wszystko jest raczej tłem dla najważniejszej postaci w całej intrydze. Chyba to jest pewien wzór, który musi spełnić każdy dobry thriller. Sam film oceniam wysoko, daję 9 w 10-stopniowej skali, zaś cycki Ratajkowski 20. <3

      Trudno po takim filmie cokolwiek polecać więc zastrzegam, że to są raczej ciekawostki aniżeli godne filmy do zestawienia z "Gone Girl".
      Pozytywnie mnie zaskoczył film "Horns" (7/10) ze znienawidzonym przeze mnie Danielem Radcliffem. Przy czym uwaga, to jest raczej romantyk aniżeli horror! Poza tym trzeba być przygotowanym na sporą dawkę bullshitu, bo są pewne baśniowo-fantastyczne efekty. Mimo wszystko sam pomysł na film jest rewelacyjny, a realizacja pozwoliła na stworzenie całkiem nie głupiego filmidła dla zakochanych nastolatków/młodych par? Nie wiem dlaczego, ale od początku sobie wkręciłem, że to jest na podstawie powieści Stephena Kinga i chyba by mnie King za tą pomyłkę nie ukatrupił. Być może skojarzyło mi się z trailerem "Carrie". W każdym bądź razie jest to film o miłości, o przyjaźni, o niepozorności zła więc dość bajkowo. Warto odnotować, że charakteryzacja i grafika komputerowa na zaskakująco wysokim poziomie.

      Kolejny ciekawy film, który ostatnio obejrzałem to belgijska czarna komedia pod tytułem "Man bites dog" (6/10). Nie wydaje mi się, by był to film na równym poziomie, interesujący i zabawny w każdej chwili, ale swoje momenty ma, takie, że można się pośmiać na głos. Znowu jak w przypadku powyższej propozycji uwiódł mnie świetny pomysł na film. W tym przypadku mamy seryjnego mordercę, który zgodził się na wtajemniczenie ekipy filmowej w meandry swojego zawodu. Kapitalną robotę odwala aktor grający główną rolę, który przy swojej posturze i sylwetce pacjenta oddziału paliatywnego tworzy świetny efekt komiczny. Dlatego im dalej w las z powodu włączenia do akcji ekipy filmowej, cały film zaczyna sporo tracić. Mimo wszystko do połowy warto się z nim zaznajomić.

      "Serial mom" (7/10) to kolejna czarna komedia, która przypadła mi do gustu. Film jest satyrą na amerykański kult seryjnych morderców, ale też na amerykańską klasę średnią i promowany do porzygania cukierkowy model idealnego życia i idealnej rodziny. Fanom Monty Pythona może przypaść do gustu wątek rozprawy w sądzie. Świetna rola Kathleen Turner.
      La grande bellezza 4/10
      Trochę mi ten film przypomniał "Morte e Venezia", ale na szczęście tylko trochę, bo bym ocenił dużo gorzej. Stary intelektualista nobliwie przechadza się po pięknym mieście czekając na śmierć, kontemplując nad pięknem. Film jak na filmy bez fabuły przystało jest trudny w odbiorze, a bez odpowiednich pokładów melancholii i gotowości do zadumy, która pozwoliłaby się częściowo utożsamić z bohaterem, można nawet zasnąć. Nie widzę wielu powodów do zachwytu. Muzyka świetnie dobrana w każdym momencie współgra z filmem, zdjęcia są piękne i nie rzadko trafia się kadr, nad którym możemy zrobić "ach", ale to jedyne atuty. Okoliczności oraz charakterystyka głównego bohatera sprawia, że czasami pomimo celnego sardonicznego komentarza jest bardziej pretensjonalny niż intelektualny. W przypadku tzw. wielkich filmów mam tak, że pomimo nieprzystępności i nudy podczas oglądania zostają one ze mną po seansie i z czasem coraz więcej w nich odkrywam. "La grande bellezza" widziałem w zeszłym roku i jedyne co mi z tego filmu zostało to kilka fajnych kadrów i piosenka Eurythmics - There must be an angel, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że ten film można skomentować słowami: "przerost formy nad treścią".
      Mýrin (Jar City) 3/10
      Podrzucam ten tytuł tylko i wyłącznie dlatego, że konstrukcja filmu i okoliczności nasunęły mi skojarzenia z Forbrydelsen. Jądrem filmu jest niegłupia intryga, krytykom się podobał, a twórcy podobno przytulili za to nawet jakąś nagrodę. Jak dla mnie zbyt surowy więc niestrawny.
      Fish Tank 8/10
      Bardzo fajny, prawdziwy i naturalny film. Wycinek z życia nastolatki, która próbuje sobie radzić pomimo tego, że nikt jej nie nauczył jak. Film o szybkim dorastaniu wymuszonym okolicznościami, ale także fajny portret tychże okoliczności właśnie, życia dysfunkcyjnej i niekompletnej rodziny nie na uboczu, ale w jednym z wielu blokowisk europejskich miast. Film prawdziwy do tego stopnia, że naprawdę sporo faktów i zachowań pokrywa się z moimi doświadczeniami, więc nawet takie detale jak sposób ubierania postaci czy też sposób chodzenia przywoływały wspomnienia pewnych osób. Ciekawostką jest dobór "aktorki" do głównej roli. Dziewczyna została dosłownie wzięta z ulicy po tym jak reżyserka zauważyła ją kłócącą się z chłopakiem na stacji kolejowej. Chodzą więc opinie, że zagrała samą siebie i chociaż nie wiem czy tak jest to właśnie tak to wygląda, co jest dużym atutem tego filmu. Fajnym akcentem jest też rola Fassbendera, którego absolutnie nie kupuję w wysokobudżetowych produkcjach natomiast w mniejszych filmach sprawdza się świetnie.
      The Necessary Death of Charlie Countryman 7/10
      Czegoś takiego prawdopodobnie nigdy nie widzieliście. Film ten nie ma porywającej ani nawet wiarygodnej historii do opowiedzenia, bo treść jest tutaj jedynie materiałem, z którego reżyser postanowił zrobić origami. Bardzo ciekawa jazda po konwencjach, stylach i kliszach, zabawa tempem, akcją i emocjami. Reżyser przymyka do widza jedno oko z taką częstotliwością, że nigdy nie wiadomo czy teraz to na serio czy znowu się śmiejemy, co czyni ten film interesującym. Oprócz tego warto odnotować bardzo fajną muzykę w tle i fajne role Mads Mikkelsena i Evan Rachel Wood.
      Under the skin 9/10 (ulubiony)
      Pewnie rzeczywista ocena tego filmu powinna być niższa, dlatego z czystej uczciwości nie daję 10/10, ale osobiście jestem... szczęśliwy, że ten film powstał. Film bardzo bardzo mój. Do tego stopnia, że trochę z obowiązku czytam sobie książkę, na bazie której powstał. W samym filmie nie uświadczymy żadnej wartkiej akcji, żadnych zwrotów ani nawet ciekawej fabuły bądź też wartościowej rozkminy. Możemy się tutaj zetknąć jednak z ciekawym sposobem obserwacji otoczenia - moim sposobem :P Czułem się cholernie dziwnie, jakby ktoś włożył mi kamerę do łba, ale narcyzm nie pozwalał mi odwrócić wzroku. Interakcja z otoczeniem wymuszona jedynie realizacją celu, kreacja wizerunku również obliczona na pewien efekt, egzystowanie w ramach natury, obserwacja homo sapiens jako całkowicie odrębnego gatunku. Cholera, właśnie się dowiedziałem, że jestem jak kosmita na obcej planecie.
      Resident Evil Damnation 7/10
      Anna Tsuchiya - Carry On. Zaczynam od namiarów na piosenkę lecącą na zakończenie, bo jest świetna, a poza tym dość dobrze oddaje charakter filmu. Przede wszystkim bardzo dobrze animowany, bez porównania lepszy od jakiegokolwiek amerykańskiego, "realnego" odpowiednika. Cały czas się coś dzieje, a jednocześnie udało się zachować pewien klimat i zaangażować widza tym, co się dzieje na ekranie. Jeśli filmy akcji, to tylko animacje z Japonii, aczkolwiek trzeba pamiętać, że to jest to tylko film akcji, nic więcej.
      Chaharshanbe-soori 8/10
      Proszę nie posądzać mnie o obiektywizm bo to film mojego ulubionego reżysera i jeszcze nie zdarzyło mi się niczego ocenić poniżej 8/10. Najfajniejsze w twórczości Farhadiego jest to, że facet cały czas używa tych samych narzędzi, cały czas rzeźbi w tym samym materiale i za każdym razem wychodzi mu coś innego. Tym razem studium życia małżeńskiego w kryzysie braku zaufania, rodzenia się i życia plotki. To wszystko tradycyjnie w nieprzewidywalnej konwencji zwrotów akcji, gdzie za każdą próbę pochopnej oceny, a nawet wyciągania logicznych wniosków dostajemy po prostu po łapach. Akcja toczy się w Teheranie w okolicznościach wchodzenia w Nowy Rok. Przez większość filmu znajdujemy się głównie w prywatnym bloku mieszkalnym, gdzie młoda zaręczona kobieta zostaje zatrudniona do sprzątania przez pewne skonfliktowane małżeństwo. Wszystko dzieje się w trakcie jednego dnia, a główna postać sprzątaczki ciekawie rozrzucana jest po planie filmowym, czekając na boku lub nawet poza planem tylko po to, by nagle znaleźć się w środku wydarzeń. Dodatkowym smaczkiem jest możliwość obserwowania codziennej sytuacji kobiet w Iranie, bardziej od strony prozy życia i warunków mieszkalnych aniżeli od strony polityczno-religijnej.
      The Bridge on the River Kwai 9/10
      Niedawno po raz drugi obejrzałem ten mający już prawie 60 lat film. W mojej opinii w ogóle się nie zestarzał i bardzo przyjemnie się go oglądało. Cieszy przemycenie bardziej ambitnych treści i spojrzenie na wojnę nie od strony prostackiej rombanki tylko od strony starcia cywilizacji, zasad, kultur i kodeksów. Mam wrażenie, że twórcy filmu jedynie nie spieprzyli tego, czego dokonał Pierre Boulle - autor książki, na podstawie której film powstał. Ekranizacja w fajny, lekki sposób uwypukla tragikomizm wojny jako bezsensownej zabawy dużych chłopców. Wszystko to kumulujące się wokół tytułowego mostu i prowadzi do kuriozalnego zakończenia, które śmiesząc i zaskakując budzi jednocześnie wiele refleksji.
      The Adventures of Baron Munchausen 8/10 (sentyment)
      Udało mi się odnaleźć tytuł jednego z ważniejszych dla mnie filmów i musiałem go ponownie obejrzeć. Pierwszy raz "Przygody Munchausena" widziałem jak miałem kilka lat i było to dla mnie przeżycie jak dla ludzi na przełomie XIX i XX wieku, którzy widzieli "Le Voyage dans la lune" Georgesa Melies. Teraz mogę do końca życia rozkminiać czy byłbym głupszy niż jestem gdybym zamiast tego teatralnego, surrealistycznego filmu widział na przykład "Transformers". No i jak wyglądałby ten film gdyby Polska była rzeczywiście katolickim krajem i dyrektor programowy ocenzurowałby mi nastoletnią Umę Thurman w roli Wenus, Robin Williams w roli księżycowego króla nie krzyczałby o orgazmach, a sułtan nie mógłby odciąć słudze głowy. Obawiam się, że ten film nie robi już teraz takiego wrażenia i po części jest to spowodowane rokiem na liczniku, a po części wiekiem oglądającego, jednak jeśli ktoś ma kilkuletnie dziecko to ja kontrowersyjnie ten film polecam :P

      Korzystając z okazji. Poszukuję tytułów jeszcze dwóch niezidentyfikowanych filmów, które w dzieciństwie pokopały mi w głowie :pwned: Pierwszy to horror, w którym uczniowie chcąc zemścić się na nauczycielu włamują się do kostnicy, kradną palec truposza i robią jakieś voodoo. Później trupi duch profesora biega za nimi bez głowy, a film kończy się w ten sposób, że uczniowie nazajutrz siadają w klasie i widząc wspomnianego profesora zakładają, że to wszystko im się przyśniło, po czym profesor odwija szal i pokazuje, że głowa jest przyszyta.
      Drugi poszukiwany przeze mnie film jest poważniejszy. Do hotelu lub jakiejś dużej posiadłości przyjechało kilka osób (prawdopodobnie rodzina), być może w celu zdobycia spadku po zmarłym krewnym (właścicielu posiadłości). Siadają w sali przy podłużnym stole, a w pewnym momencie gaśnie światło i pada strzał. Światło się zapala i ktoś leży martwy. W tym momencie zaczyna się ich wewnętrzne śledztwo kto zabił, a w miarę posuwania się akcji w tajemniczych okolicznościach ginie kilka kolejnych osób. Jeśli ktoś jest mnie w stanie naprowadzić na te dwa filmy to będę bardzo wdzięczny.
      "Keep high aspirations, moderate expectations, and small needs."
    • Okazało się, że nie wkleiłem tego na forum tylko zostało sobie zakopane w notatniku.

      Nimfomanka cz 1 8/10
      Moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych filmów von Triera. Wreszcie nie utopił się we własnym artyzmie i udało mi się przekazać jakąś wartościową treść. Nimfomanka Joe "odratowana" przez podstarzałego intelektualistę opowiada mu historię swojego życia podzieloną na rozdziały. Wszystko to jest nie tylko niegłupio posklejane, ale też niegłupio opowiedziane. Narracja nimfomanki fajnie klei się z komentarzami i objaśnieniami mędrca, tak jak naturalizm, a miejscami dramatyczność scen fajnie klei się z humorem wynikającym z sytuacji.
      Nimfomanka cz 2 3/10
      W tej części życie nimfomanki przechodzi do etapu, który mogła zagrać 40-letnia Gainsbourg i niestety robi się mniej śmiesznie. Von Trier wraca na fatalistyczne i depresyjne tory, przez co wszystko staje się mniej strawne, a mizantropia reżysera zaczyna być męcząca. Miejscami mamy do czynienia z bezczelnie odgrzewanym kotletem, a niektóre sceny są strasznym pójściem na łatwiznę.
      Kawasaki's rose 7/10
      Film, jakich niestety brakuje w Polsce. Jeśli zestawi się go z tegoroczną "Idą" to efekt jest jeszcze mocniejszy. Podczas gdy polski żywioł kontynuuje samobiczowanie, Czesi robią filmy o tym, że można przebaczać, ale żeby przebaczyć to najpierw trzeba wiedzieć. Czeskie rozliczenia z komuną, bardzo naturalnie zagrane, ludzki film z kilkoma bardzo wymownymi scenami.
      Interstellar 2/10
      No i po co mi to było? Nawet nie mam zamiaru się rozpisywać, bo nie wiedziałbym od czego zacząć. Ilość bzdur i hamerykańskiej papki w tym filmie jest większa od ilości antymaterii we wszechświecie. W "Gravity" przynajmniej dźwięk i wizję mieli dopracowaną, a w "interstellar" nawet dźwięk spieprzyli i statek opierający się przyciąganiu czarnej dziury trzeszczał jak styropianowe pudełko. Serio?
      56 up 5/10
      Przy okazji "Boyhood" odnalazłem cuś takiego. Ciekawy projekt, jak się okazuje realizowany już od ponad 50 lat polegający na tym, że co 7 lat od 1964 roku Paul Almond odwiedza z kamerą eksperymentalną grupkę "dzieciaków" zbierając relacje na temat obecnego stanu ich życia, ich poglądów etc. W tej części ów dzieciaki mają 56 lat i analogicznie do części poprzednich oglądając ten dokument widzimy kolejny update z ich życia.

      Z nowszych filmów obejrzałem:
      Tomorrowland 6/10
      Film w stylu "Hugo i jego wynalazek", przeznaczony głównie dla młodszych odbiorców i w tej grupie wiekowej myślę, że sprawdza się całkiem przyzwoicie. Bardzo ładne obrazki dotyczące wizji przyszłości, naukowo inspirujący milusińskich, a także zdejmujący chyba trochę strachu przed nową technologią i rozwojem nauki. Widać już dość silnie zarysowany trend feministyczny w kinie, gdzie głównymi postaciami są coraz częściej silne kobiety/dziewczyny chociaż w tym filmie zbilansowany trochę postacią ojca samotnie wychowującego dwójkę dzieci. Jeśli wychodzi to dobrze to ja się nie czepiam, a tutaj wyszło bardzo fajnie.
      Pain and Gain 5/10
      Lubię filmy z dobrze dopasowanymi aktorami, a w przypadku tego filmu Dwayne Johnson spełnił to zadanie. Film w stylu Grand Theft Auto. Fajna czarna komedia z dobrymi momentami i ciekawą narracją, która buduje ten film. Na ekranie jest głupio i absurdalnie, ale tak właśnie ma być. Sam film przy tym szczególnie głupi nie jest chociaż sama akcja bez zbędnego skomplikowania. Do obejrzenia na luzie po jakimś upalnym dniu z działającymi promilami we krwi.
      Lucy 8/10
      Nadszedł czas na Lucy. Stwierdzenie, że to kobieca wersja "Limitless" byłoby krzywdzące dla filmu ze Scarlett Johansson. To jest naprawdę bardzo treściwy film i przede wszystkim trzymający się kupy pod względem naukowym chociaż odważnie jadący po bandzie. Jasne, że mit o wykorzystywanych 10% mózgu i możliwości podniesienia tego potencjału to bullshit, ale poza tym jest ok. Świetny pomysł na poprzeplatanie akcji z fragmentami wykładu Morgana Freemana, który jako profesor odwołuje się do fizyki i biologii początków naszego wszechświata i naszego gatunku, przemycając przy tym trochę cennych informacji widzom. Fabuła jest bardzo prosta, ale nie pozbawiona treści i to jest najważniejsze, a poza tym film ma w sobie to coś, co każdy film sci-fi powinien zawierać, czyli moment refleksji. I fajnie, że ta refleksja wynika z akcji i rozpierduchy w końcowych scenach przy dźwięku karabinów, a nie jakieś melancholijnej muzyki. Przypierdzielić/odpuścić/przypierdzielić/odpuścić... to jest dobra metoda i ona została tutaj zastosowana.
      Jeden Pan zaproponował, że Lucy, Her i Under de skin można traktować jak trypytk sci-fi ze Scarlett Johansson. W takim razie polecam od razu cały tryptyk.
      "Keep high aspirations, moderate expectations, and small needs."
    • Ciężko wskazać jeden ulubiony. Jeżeli chodzi o filmy akcji, to moim ulubionym jest Taken, polski tytuł to "Uprowadzona". Z filmów akcji lubię też trylogię Bourne z Mattem Damonem i Infiltrację. Bardzo lubię filmy "W imię ojca", Sin City, Cast away... Komedii romantycznych nie oglądam za wiele, ale najbardziej podobał mi się "Słowo na M", ale to może dlatego, że lubię Zoe Kazan, która gra jedną z głównych ról.
    • Widziałem Zjawę oraz Nienawistną Ósemkę. Oba filmy dostałem z następującą rekomendacją: "nuda w ..."

      Zjawa 7/10

      Monumentalna, jeszcze nieokiełznana przez człowieka przyroda. W opozycji do niej wiecznie zmęczeni i unurani bohaterowie.
      Interesujący wycinek z kształtowania się Ameryki, jej historii i może nawet jednego z etosów.
      Sama historia ma charakter linearny i nieskomplikowany. 12 latek ogarnie w 10 minucie co się wydarzy przez kolejne 2 godziny - to jest ogromny minus.
      Ponadto to taka przypowieść o zemście. Znowu - niezbyt skomplikowane.
      DiCaprio wieloma rolami zasłużył na Oscara. Ta nie jest jedną z nich. Natomiast Hardy był przekonujący.
      Na plus kilka zaskakujących momentów, scena z niedźwiedziem, klimat, surowość. Generalnie fajnie, że jeszcze komuś chce się takie filmy robić. Wymaga to poświęceń 4sure.

      Nienawistna Ósemka 8/10

      Ja wiem po co oglądam Tarantino. Dla delektowania się narracją kształtowaną przez bohaterów, którzy nigdy się nie spieszą. Tutaj miałem tego multum, także byłem bardzo zadowolony. Filmy w śnieżycach mają zawsze klimat. Jeżeli ktoś liczył na sequel zabawowego Django to się rozczaruję i myślę, że stąd biorą się niepochlebne opinie.
      Realizacja raczej teatralna. Dużo nawiązań do konfliktu północ - południe. Bomba!
    • Zjawa, rany boskie, jak to się dłuży!
      Zdjęcia, scenografia, surowość, klimat - bardzo na tak. A poza tym, film jest powolny, ilość tych przejmujących 'momentów' z przejmującą muzyką mającą podkreślać atmosferę wręcz żenuje. Jak ja zerkam na zegarek w kinie, to jest słabo.

      Ósemka, naprawdę spoko spektakl.

      E. Przez Aecjusza pochrzaniłam tematy, miało być w nowych filmach.
      Multikonto megalomania 1/2 z b4el
      Multikonto 2/2 z Denior


      [22:58] <Witcher> czy Cie szatan opuscil?!

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Chocolate ().

    • No to odświeżamy temat ;)
      Mój number one: "12 gniewnych ludzi" - film stary, z wydawałoby się jednostajną, powolną akcją. Film ten pokazuje jak niewiele trzeba, aby stworzyć arcydzieło.
      Numer dwa: "Piękny umysł". Wciągający, przejmujący film.
      3: "Szeregowiec Ryan" - wiele osób wymieniło już tutaj zalety tego filmu, więc nie będę się powtarzał.
      4: "Efekt Motyla"
      5: "Skazani na Shawshank"
      6: "Uśpieni"

      Takie tam moje top6 :D
    • Dla mnie osobiście to wszystkie cześć starego obcego (nie pisze tutaj o obcym kontra predator który jest dla mnie nie ciekawy:) Wszystkie części SW są w porządku ... ,a z nowych filmów podobał mi się Doktor strange produkcja marwela osobiści czekam na uderworlda 5 i pasażerów (filmy z napisami już są nie ma z dubbingiem lub z lektorem :)
      filmweb.pl/video/zwiastun/nr+2+polski-40899
      filmweb.pl/video/zwiastun/nr+1+polski-40537
    • Jest kilka filmów które darzę sentymentem i na nich się wychowałem niejako:
      (kolejność przypadkowa)
      1. Cała filmografia Kurosawy (perfekcyjne kino - polecam)
      2. Gwiezdne Wojny jako całość uniwersum
      3. Blade Runner - Łowca Androidów (tylko wersja US Theatrical Cut)
      4. Interstellar
      5. Kino z pod znaku Tolkiena - wszelka filmografia
      6. Siedem dusz

      Z resztą X muza ma tak dużo do zaoferowania że nie sposób wymienić WSZYSTKIE które uwielbiam, także to taka mała próbka, lecz ważna dla mnie.
    • Ratownik999 napisał(a):

      To jest rewelacja obejrzałem ostatnio i jestem serio zachwycony tą serią :)


      Mogę się pod tym podpisać, klasyk. Nie moge się doczekać kolejnej części.

      Jako pojedyńczy film mogę jeszcze dodać "Ostatni Samuraj"
    • Dobrze by było odgrzać ten temat, albo założyć nowy, który w tytule nawiązywałby do konwencji tematu "czego aktualnie słuchasz" w kwestii muzyki. Np. Ostatnie filmy, które obejrzeliśmy - a które chcięlibyśmy polecić. Myślę, że jak ktoś nie ma pomysłu na film, a jest filmojadem jak co niektórzy z nas, taki wątek mógłby zaowocować popytem. Sam mam masę filmów, które nie są zbyt popularne, a robią w głowie katharsis jak żywy teatr.