"Fatum Darnerów: Bramy Neoterry" powieść wojenna w realiach SF

    Ta strona wykorzystuje pliki cookies (ciasteczka). Kontynuując jej przeglądanie, zgadzasz się na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

    • nie wiadomo, na przykład, o co mu może dokładnie chodzić, kiedy mówi o jakichś naszych słabościach, których nie umiemy zwalczyć.

      To samodoskonalenie się i walka z własnymi słabościami była już tyle razy wałkowana w rozmaitych (pseudo)filozofiach, że Zhack żadną miarą oryginalny nie jest... ale twoja postacie :|.

      Nie wiedziałem, że aż tak zależy ci na odpowiedziach...

      Wiesz, po coś je zadawałem...

      po prostu wydawało mi się, że to zupełnie oczywiste, że jak nie ma obcego przekleństwa, to musiał w tej chwili rzucić swój ekwiwalent cholery czy innego słówka.

      Byłoby oczywiste, ale sam napisałeś wcześniej:
      W końcu sthresianie nie sypią swoimi rdzennymi, najbardziej soczystymi słówkami zbyt hojnie...

      BTW o to mi też chodziło z zaprzeczaniem sobie... a może o coś innego, nie pamiętam :P.

      Akurat tutaj prawie robi wielką róźnicę.

      Tylko dopiero teraz napisałeś jaką...
      I "grupa bratnia" to nazwa własna, czy tylko precyzyjniejsze określenie?

      Nie skrót myślowy, po prostu moje niedouczenie.
      A jak to powinno brzmieć poprawnie?

      Eee, nie wiem, nie spotkałem się nigdy ze zwrotem określającym ilość jaj złożoną za jednym razem.
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      To samodoskonalenie się i walka z własnymi słabościami była już tyle razy wałkowana w rozmaitych (pseudo)filozofiach, że Zhack żadną miarą oryginalny nie jest...


      Nie miał być oryginalny, miał po prostu mieć jakąś głębię. W końcu to ma być postać odznaczająca się inteligencją. Ale to niestety ogranicza inteligencja stwórcy postaci, czyli moja :).
      Wedle ostatniego testu moje IQ jest tylko powyżej przeciętnego - 116.

      BTW o to mi też chodziło z zaprzeczaniem sobie... a może o coś innego, nie pamiętam :P


      To po co tyle gadać :P.
      Nie, nie zaprzeczyłem sobie, przecież mówiąc o rdzennych słówkach mam na myśli takie jak savashke, na które nie ma dokładnego tłumaczenia.

      Tylko dopiero teraz napisałeś jaką...
      I "grupa bratnia" to nazwa własna, czy tylko precyzyjniejsze określenie?


      Precyzyjniejsze określenie, bo raz, że to są bracia i siostry w sensie dosłownym. Po drugie zaproponowane przez ciebie określenie "grupy młodzieżowej" jest zupełnie nieprecyzyjne, zwłaszcza w świetle faktu, że choć w dojrzałym wieku poszczególni członkowie rodzeństwa żyją samodzielnie, to nadal łączy ich pokrewieństwo. A trudno mówić o "grupie młodzieżowej", jeśli do takowej należałby taki 92-letni Zhack :D.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)
      To po co tyle gadać :P.
      Nie, nie zaprzeczyłem sobie, przecież mówiąc o rdzennych słówkach mam na myśli takie jak savashke, na które nie ma dokładnego tłumaczenia.


      A "cholera" to cholernie dokładne tłumaczenie, zwłaszcza że oznacza chorobę, której na sthresiusie pewnie nie ma...

      Dobra, dość o tym, choć przyznaję, że sthresiańskie przekleństwa to temat rzeka ;).

      Po drugie zaproponowane przez ciebie określenie "grupy młodzieżowej" jest zupełnie nieprecyzyjne


      Zaproponowane :quasi: ? Po prostu zapomniałem, jak ty to tam nazwałeś. Zresztą to, co teraz napisałeś, nie było wtedy wiadome.
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      A "cholera" to cholernie dokładne tłumaczenie, zwłaszcza że oznacza chorobę, której na sthresiusie pewnie nie ma...


      Tylko u nas, Polaków :). U Anglosasów albo u Germanów nie ma cholery, tylko jest odpowiednio "damn" oraz "verdammt", co ma więcej wspólnego z przekleństwem, niż z chorobą.

      Zaproponowane :quasi: ? Po prostu zapomniałem, jak ty to tam nazwałeś


      No i będzie mnie tu teraz za słówka łapał :rolleyes:

      Rzuciłem to słowo ot tak sobie, bez żadnej sugestii.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Ufff... coraz gorzej. W tygodniu nie mam dobrego dostępu do forum, bo siedzę z dala od domu. Jakieś sto kilometrów.

      Niestety, ponownie podaję w wątpliwość fakt, że zamieszczę tu zakończenie powieści. Z prostego powodu - jej obecność tutaj w całości jest zielonym światłem dla dowolnego cwaniaka, który mógłby skopiować efekt mojej ponad rocznej pracy, dać do wydawnictwa pod swoim nazwiskiem i zarobić na kradzieży mojej książki. Mógłbym też nie udowodnić, że jest moja, co już na dobre pozbawiłoby mnie zarobku na powieści.

      Zatem ufam, że zrozumiecie, mimo wszystko, moją ewentualną decyzję o zaprzestaniu umieszczania tu wszystkich rozdziałów wraz z epilogiem.

      Jak już pewnie zauważyliście, nazwa tematu zmieniła się i wprowadziłem tytuł powieści. Jestem otwarty na sugestie, może on więc ulec zmianie.

      Póki co, dam coś jeszcze do czytania.
      ---------------------------------------------------------


      Rozdział dwudziesty - Sprawy się komplikują

      - 1 -

      Przegrana auvelian była tego dnia nieunikniona, i nawet regiment wysłanych przez nieprzyjaciela w wielkim chaosie posiłków nie był w stanie tego zmienić. Wobec kompletnej rozsypki systemu obrony wroga wokół zagarniętej centralnej bazy laboratoryjnej opór obcych zamienił się w rzeź. Piechota GTU wtargnęła do wnętrz umocnień auveliańskich, niszcząc wszystko, co stanęło na jej drodze. Nieliczni ocaleli żołnierze nieprzyjaciela rzucili się do ucieczki, a ci, którzy wskutek okrążenia nie zdołali się wycofać, złożyli po krótkiej, choć zaciętej walce broń przed terranami.
      Okręty dowodzone przez wiceadmirała Braniewskiego też nie próżnowały. James Anderson, stojąc na mostku "Andromedy", z satysfakcją obserwował rejteradę sił lądowych nieprzyjaciela, a wreszcie bezładny odwrót. Widocznie zaplanowane przez pułkownika Dariusa, a przeprowadzone przez sthresiańskich zabójców akcje dywersyjne zrobiły swoje i w szeregach wroga brakowało należytej organizacji i kontroli nad siłami. Niszczyciel Andersona po raz kolejny się zasłużył, niszcząc dwa auveliańskie Rei'kany, a także dokonując znacznych szkód wśród wojsk naziemnych nieprzyjaciela. Gdy jednak James dostrzegł opuszczających pole bitwy nieprzyjaciół, nie chciał zaprzestać walki.
      - Cała naprzód, namierzamy wycofujące się siły wroga - rozkazał
      Niszczyciel doścignął kolumnę auvelian, ale zaledwie rozpoczął ostrzał, gdy nadszedł gniewny komunikat od wiceadmirała Braniewskiego.
      - "Andromeda", natychmiast zaprzestańcie pościgu i dołączcie do reszty floty.
      James zacisnął wargi. Doskonale pamiętał ostrzeżenie admirała Astoina i choć miał wielką ochotę nie odpuścić nieprzyjaciołom, którzy oszczędzeni, mogli później zasilić szeregi armii kontruderzeniowej auvelian, to jednak tym razem wykonał rozkaz bez obiekcji.
      - Wstrzymać ogień. Powracamy na poprzednią pozycję, dołączamy do grupy.
      Westchnął, rozpierając się na fotelu. Było już po wszystkim. Zwyciężyli.
      - Do wszystkich jednostek, lądujcie na wyznaczonych pozycjach - zakomenderował wiceadmirał Braniewski - Koniec akcji.
      Anderson spojrzał na Reginę Ekart, która od początku bitwy skrzętnie obserwowała cały jej przebieg na głównym ekranie. Jej twarz wyrażała sprzeczne emocje. James rozumiał, że zapewne sama chciałaby uczestniczyć w walce, a z drugiej strony odczuwała satysfakcję, widząc klęskę auvelian.
      - Wszystko w porządku, poruczniku? - zapytał
      Regina jakby otrząsnęła się z transu.
      - Tak, dziękuję, komandorze.
      James skinął głową, mijając ją i opuszczając mostek. Ponieważ siły GTU odniosły szybkie zwycięstwo, po raz kolejny będzie musiał przejść okres nudy. Miał jednak przeczucie, że na tym się nie skończy. Auvelianie zostali pokonani, ale przecież nie ostatecznie. Kontratak był jak najbardziej możliwy, mimo że flota admirała Astoina dokonała dewastacji wśród szeregów nieprzyjaciela, przeprowadzając masowe bombardowania orbitalne. Rezerwy auveliańskie były jednak nieznane - być może w bezpiecznych rejonach trzymają jeszcze więcej wojsk, aby nie tylko wciąż trzymać w szachu rozlokowane po całej planecie siły terrańskie, ale też podjąć kolejną próbę zagarnięcia bazy badawczej.
      Na zewnątrz wciąż wrzała praca. Siły lądowe - piechota i jednostki zmechanizowane - zajmowały właśnie obronne pozycje, jakby spodziewano się kontruderzenia w ciągu zaledwie kilku minut. To dopiero początek, niebawem miał się tu zjawić korpus inżynieryjny i zespół naukowy.
      To dziwne, gdyż z tego, co wiedział Anderson, nie mieli utrzymywać tej pozycji długo. Jeśli wszystko szło zgodnie z planem, to teraz duży oddział piechoty powinien przeszukiwać odkrytą na tej planecie dawno temu podziemną budowlę. Rozkazy, jakie teraz obowiązywały armię generała Keena oraz flotyllę Braniewskiego, były jasne. Mieli utrzymać pozycję tak długo, jak się da i odeprzeć wszelkie ewentualne ataki wroga.
      Anderson odbył krótkie spotkanie z czifem, upewniwszy się co do stanu swojego okrętu, i mógł już w zasadzie niczym się nie przejmować, kiedy nagle, w drodze do kajuty, został dogoniony przez mata Dicka. Podoficer wyglądał na wstrząśniętego.
      - Panie komandorze - powiedział głośno, prężąc się w salucie
      - Co się dzieje?
      - Mamy ważną transmisję z grupy floty wiceadmirała Kawabe...
      - Dostaliśmy od nich przekaz?
      - Wszyscy. Nadaje na wszystkich terrańskich częstotliwościach.
      Mając dziwne przeczucie, że nie oznacza to niczego dobrego, James szybkim krokiem ruszył w drogę powrotną na mostek, z którego jeszcze dwadzieścia minut temu obserwował wygraną wojsk GTU. Porucznik Regina Ekart nie była już tu obecna, ale tym razem to nie ona czy też jej brak zwróciły uwagę Andersona, lecz odzywający się w interkomie przerywany zakłóceniami, mocno wstrząśnięty głos.
      - ...arzam, tu kontradmirał Kawabe, grupa... ego Zespołu Operacyjnego, atak...
      - Co się tam dzieje? - odezwał się głos, który James rozpoznał jako głos wiceadmirała Braniewskiego - Kontradmirale, kto zaatakował nasze pozycje na orbicie? Auvelianie?
      - Nie... - zakłócenia stawały się coraz większe i z trudem można było zrozumieć, co mówił Kawabe - aliśmy... takowani przez flotę uderzeniową sthresian...
      Przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał, wstrząśnięty usłyszanymi słowami. Pierwszy otrząsnął się Braniewski.
      - Kontradmirale, proszę o potwierdzenie - rzekł, starając się mówić spokojnie - Czy atak nadszedł ze strony grupy sthresiańskiej?
      - Tak, potwierdzam... amy się dłu... nad nami przewagę!
      Andersonowi zaschło w ustach, a tymczasem Braniewski starał się opanować sytuację.
      - W jakim jesteście stanie? Co się stało? Meldujcie!
      Kawabe wyraźnie starał się coś powiedzieć, ale zakłócenia uniemożliwiały już zrozumienie go. James pomyślał, że może to oznaczać krytyczne uszkodzenie jego okrętu flagowego. W tym momencie interweniował admirał Astoin.
      - Co się tam, do cholery, stało? - zawołał, gniewem pokrywając szok - Natychmiast skontaktować mnie z kontradmirałem Fuarezem!
      - Admirale, to niemożliwe - odezwał się czyjś głos - Nie jesteśmy w stanie nawiązać połączenia, coś silnie zagłusza nasz system komunikacji!
      - Nie możemy wrócić na orbitę, mam za mało okrętów wojennych, żeby dać sobie radę z tymi gadzinami. Przygotujcie miejsce do lądowania dla mojej grupy, potem dowiemy się, o co tu chodzi!
      - Tak jest, admirale!
      - Wyślijcie rozkazy do wszystkich naszych jednostek na Neoterra, że doszło do starcia z naszymi dotychczasowymi sojusznikami. Ponieważ nie wiemy jeszcze, o co tu chodzi, niech unikają ofiar. Każdego napotkanego sthresianina niech najpierw wezwą do poddania się, a ogień otwierają tylko w samoobronie!
      - Tak jest, admirale, przesyłamy pańskie instrukcje.

      - 2 -

      Gdy Dietrich zdołał się wreszcie wymknąć od generała Keena, mając już, rzecz jasna, odpowiedni materiał ze stoczonej bitwy, doszły go słuchy, że na orbicie Neoterry, w miejscu, gdzie stacjonowały połączone floty terrańska i sthresiańska, doszło do kolejnej walki. Co dziwne, walczącymi byli dotychczasowi sprzymierzeńcy w tej wojnie.
      W każdej innej sytuacji Dietrich z chęcią podjąłby się należytego udokumentowania nagłej i niespodziewanej zdrady sthresian, co z pewnością zainteresowałoby wielu ludzi. Wyobrażał sobie nawet, jakie Amelia miałaby używanie, gdyby wciąż tu była. Teraz jednak uznał, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Chciał jak najlepiej skorzystać z chwilowego zamieszania, jakie zapanowało w szeregach żołnierzy GTU po zakończeniu walki z auvelianami i faktu, że nikt nie poświęcał zbytniej uwagi temu, gdzie może udawać się pozostawiony samemu sobie korespondent wojenny.
      Znajdowali się teraz pośród resztek zabudowań auveliańskich oraz terrańskich, wśród których dało się dostrzec to, co pozostało z bazy badawczej. Tak się przynajmniej zdawało, lecz Hans podejrzewał, że laboratorium rozciągało się nie tylko nad powierzchnią ziemi, ale także i pod nią. Przy odrobinie szczęścia mógł się tam dostać. Żołnierze krzątali się tu i ówdzie, stając w formacjach i używając podręcznego sprzętu do ustawienia prowizorycznych pozycji obronnych. Niektórym wydawano nawet posiłek ze specjalnych pojazdów. Żaden jednak nie zwracał uwagi na Dietricha, którego akurat w tym momencie bardzo to cieszyło.
      Obawiał się, jakie mogą być skutki przyłapania go na grzebaniu w tym, w czym siedzieć nie powinien, ale mimo to oddalił się od ludzi i przeszedł do mniej uczęszczanego przez żołnierzy rejonu pobojowiska, gdzie ocalał jeden segment ludzkiego budynku, tylko trochę uszkodzony i najwyraźniej dość nieporadnie doprowadzony do stanu używalności przez najeźdźcę. To natychmiast wzbudziło podejrzenia Hansa, więc bez wahania udał się do wnętrza budowli, przypominającej miniaturowy hangar. Drzwi również otwierały się bez problemu, choć trzeba było zrobić to ręcznie z powodu braku zasilania. Dietrich zamknął je za sobą, upewniając się, że otwarte drzwi nie przyciągną niczyjego wzroku i stwierdzając z satysfakcją, że żaden z żołnierzy i tym razem go nie dostrzegł. Widocznie każdy uważał teraz, że ma o wiele ważniejsze sprawy na głowie, niż pilnowanie wścibskiego korespondenta wojennego, nawet oficerowie, którzy dyrygowali teraz poczynaniami podwładnych. Gdy Hans przekonał się, że jak na razie pozostał niezauważony, rozejrzał się po wnętrzu budynku. Mieściła się tutaj wyłącznie duża winda, zdolna przewozić na dół rzesze ludzi, a nawet ciężki sprzęt. Wyglądało na to, że wciąż działa. Bez zbędnych konwenansów Dietrich wszedł na jej platformę i nakazał jej jechać w dół, na niższy poziom. Na panelu widać było przyciski odpowiadające za przewożenie aż na siedem pięter, zatem czekało go długie zwiedzanie.
      Kiedy opuścił windę, zdał sobie nagle doskonale sprawę, że auvelianie wciąż mogli pozostawić tu jakichś żołnierzy, albo obsługę stacji, i ta myśl przeraziła go. Nasłuchiwał przez chwilę, niczego jednak nie słyszał poza własnych oddechem i odgłosami niepewnie stawianych kroków. To uspokoiło go, choć nie w pełni. Chcąc nieco bardziej zwiększyć poczucie własnego bezpieczeństwa, sięgnął po otrzymany wczoraj pistolet laserowy, mocno ściskając rękojeść. Zawiesił na swoim ramieniu małą kamerę, rejestrując w ten sposób wszystko, co widzi.
      Całe otoczenie było słabo oświetlone, więc niejednokrotnie Dietrich musiał bardzo się wpatrywać, a czasem tracił śmiałość na myśl o wejściu w ciemny korytarz. Niemniej, obszedł cały pierwszy poziom i nie znalazł nic interesującego. Wszystko wskazywało na to, że mieściły się tu kwatery załogi - napotkał kilka pokoi, wypełnionych łóżkami, stołówkę, kuchnię i inne miejsca świadczące o toczącym się tu niegdyś życiu. Widział też zdobiące podłogę ślady dawno zakrzepłej krwi, które wskazywały na opór, jaki stawiali członkowie załogi bazy nacierającym auvelianom. Nie było żadnych ciał - widocznie auvelianie uprzątneli je po pokonaniu całej ochrony.
      Nie znalazłszy niczego ciekawego, skomentował ten fakt na głos, rejestrując własne słowa na cały czas włączonej kamerze, po czym wrócił do windy. Zamierzał przejrzeć wszystkie poziomy, póki nie znajdzie czegoś ważnego.
      Drugi poziom był powtórką z rozrywki - powtórnie spotkał kwatery załogi, która widocznie była tak liczna, że jej pomieszczenia mieszkalne i inne niezbędne do życia zajmowały dwa piętra.
      Trzecie piętro tylko częściowo zapełnione było pokojami służącymi do życia, a poza tym odnalazł tu gigantyczną, termoszczelną chłodnię, gdzie przechowywano żywność, oraz magazyn. W jednym z pomieszczeń mieściła się nawet, niemal doszczętnie ogołocona, przechowalnia broni i amunicji.
      Czwarty poziom wyglądał na archiwum i jako pierwszy przykuł uwagę Hansa. Znalazł liczne komputery, a także przechowalnię wypełnioną papierami. Część urządzeń miała jakieś dziwne przystawki, wyglądające jak podręczne laptopy. Dietrich przypuszczał, że były to mikrokomputery, używane przez auvelian do włamywania się do systemów komputerowych bazy i korzystania z własnego, znajomego sobie interfejsu oraz pisma. Jak się okazało, wszystkie ustawione tu urządzenia wciąż działały, ale przeglądając ich zawartość, Hans nie znalazł nic ciekawego poza zapisami dziennych badań. Niepokój wzbudzał za to u niego fakt, że część zgromadzonych tu danych została po prostu usunięta. Luki w datach i dziwne zależności między poszczególnymi plikami były trudne do przeoczenia. Stwierdził też z całą pewnością, że niektórych zapisów dokonali auvelianie daty pochodziły z dni, kiedy baza laboratoryjna była jeszcze w ich rękach.
      Czując, że nie odnajdzie tu niczego ciekawego, Hans zjechał na poziom piąty. Tym razem poczuł dużo większe zainteresowanie, obserwując typowo laboratoryjne, sterylne otoczenie. Poza skrzydłem szpitalnym była tu cała masa pomieszczeń, będących osobnymi pracowniami. Prócz komputerów widział tu także mnóstwo urządzeń, których nie był w stanie zidentyfikować, a także jedną dużą salę, która wyglądała na zabezpieczoną komorę testową. Przez dłuższą chwilę spacerował tylko po pustych salach, niepewny, co powinien zrobić najpierw. Na pierwszym miejscu umieścił jednak duże pomieszczenie, które było zapewne centralą podziemnej bazy. Oględziny zaczął od głównego komputera. Mimo, że miejsce to było dawno opuszczone przez ludzi, a teraz także auvelian, większość sprzętu działała. Widocznie umieszczony gdzie indziej reaktor, czy inne urządzenie odpowiedzialne za zasilanie w całej bazie, był samowystarczalny i działał nawet w takiej sytuacji.
      Choć samotność i cisza były teraz Dietrichowi bardzo potrzebne, to jednak czuł się bardzo nieswojo, przemierzając te opuszczone pokoje i pomieszczenia. Nie rozwodząc się jednak nad tym, spróbował przejrzeć zawartość głównego komputera. Duży, trójwymiarowy ekran włączył się i pojawiło się na nim srebrne logo, obracające się wokół własnej osi na jasnoniebieskim tle.
      - Witamy w sieci SDN, proszę podać hasło - przemówił damski głos
      Mógł się tego spodziewać. Auvelianie łamali zabezpieczenia, by dostać się do systemu na własny użytek, ale część z nich, jak się okazuje, była nadal aktywna.
      W oddali Dietrich usłyszał nagle przytłumiony dźwięk. Przeraził się i obejrzał ku jego źródle, ale ponieważ nic więcej już nie usłyszał, uznał, że musiała to być jego wyobraźnia. Zaczął się z powrotem zastanawiać nad złamaniem zabezpieczenia komputera. Co prawda robił to już w swoim życiu kilkukrotnie i znał się na tym, ale zawsze włamując się do jakiegoś systemu korzystał ze służących do tego, wyspecjalizowanych programów. Teraz nie był w coś takiego wyposażony. Przyszło mu do głowy, że mógłby użyć jednego z urządzeń, pozostawionych tutaj przez auvelian, ale przecież i tak nie umiał się nimi posługiwać.
      Nie przejmował się niczym, poza istniejącymi możliwościami włamania się do systemu, dopóki nie usłyszał za swoimi plecami odgłosu odbezpieczanej laserowej broni i niezbyt przyjaznego, ludzkiego głosu.
      - Proszę odejść od tego komputera.
      Dietrich odwrócił się i zaklął w duchu. Niestety, nie wszystko poszło tak dobrze, jak by tego chciał. Oprócz niego stało teraz w tej sali pięciu żołnierzy, z których dwóch już mierzyło w reportera. Wpadł!
      - Poprosiłem pana grzecznie - ponownie odezwał się głos jednego z przybyszów - Albo sam pan odejdzie od tej maszyny, albo odciągniemy pana siłą.
      Nie mając ochoty na to, aby żołnierze przechodzili do rękoczynów, Hans posłuchał polecenia, dla efektu unosząc dłonie nad głowę.
      - Niech pan opuści ręce - zażądał człowiek w jasnym kombinezonie - Ale nie próbuje żadnych sztuczek.
      Spojrzał na pistolet laserowy, teraz przypięty do pasa Dietricha.
      - Ma pan broń, proszę mi ją oddać - żołnierz, wyglądający na kierującego pozostałymi podoficera, wyciągnął dłoń
      Ponownie Hans wykonał polecenie bez obiekcji. Żołnierze otoczyli go, a ich dowódca zaczął przepytywać reportera.
      - Dowódcy zaczęli się przejmować tym, że jeden z korespondentów wojennych po prostu zniknął - objaśnił - Zaczęli mieć uzasadnione podejrzenia, i, jak widać, mieli rację. Dlatego my i jeszcze kilka oddziałów zostaliśmy tu szybko wysłani. Co pan tutaj robi?
      - Próbowałem dostać się do systemu - wyznał Hans, czując, że nie ma sensu kłamać
      - Czego pan tu szukał?
      - Wiedziałem o badaniach, jakie miały tutaj miejsce. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej i dlatego zapuściłem się w to miejsce.
      - To, czego chciał się pan dowiedzieć, jest objęte ścisłą tajemnicą państwową i złamał pan surowy zakaz. Zdaje pan sobie sprawę, jakie nieprzyjemności mogą z tego wyniknąć?
      - Nikt mnie nie poinformował o zakazie wstępu do tej bazy - odpowiedział z powagą Dietrich
      - Może dlatego, że nikt nie miał pana za durnia - rzucił gniewnie żołnierz - Jak widać, ktoś tu popełnił grubą omyłkę, a niewykluczone, że jest pan w rzeczywistości kimś więcej niż reporterem-wolnym strzelcem. Zabierzemy pana na...
      W tym momencie jeden z żołnierzy padł na ziemię, poważnie raniony wystrzałem z czyjejś broni. Pozostali szybko rozbiegli się, szukając obronnych pozycji i spróbowali walczyć z oddziałem dziesięciu auvelian, którzy wyrośli tutaj jak spod ziemi, wchodząc do środka przez jedne z drzwi.
      - Co oni tu, cholera, robią? - skomentował piechur GTU
      - Widocznie pozostali z auveliańskiej obsługi stacji!
      - Albo wysłano ich w międzyczasie na przeszpiegi!
      Natychmiast wywiązała się strzelanina, w której trudno było określić jednoznacznego zwycięzcę. Auvelianie wprawdzie byli gorzej wyszkoleni, niż ludzie, ale mieli przewagę liczebną dwa do jednego i to mogło zadecydować o ich wygranej. Dietrich nie miał zamiaru siedzieć z założonymi rękami za podwyższeniem, na którym stał główny komputer, tylko przy pierwszej okazji nagle wyskoczył zza przeszkody, uciekając do innego pomieszczenia.
      - Stój! Natychmiast wracaj! - polecenia dowódcy terrańskiego oddziału tym razem zostały zignorowane
      Hans wiedział, że znalazł się, nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni, w dużych opałach, ale liczył, że uda mu się nie natknąć już na nikogo, a przy tym znaleźć nieco danych w innych komputerach. Wprawdzie nie chciał życzyć nikomu śmierci, ale po cichu liczył, że żołnierze, który go odkryli, już nikomu o tym nie doniosą.



      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • Rzuciłem to słowo ot tak sobie, bez żadnej sugestii.

      Po czym poprawiłeś mnie, gdy napisałem inaczej... no mówiłem, że przeczysz sobie ]:-D.

      Niestety, ponownie podaję w wątpliwość fakt, że zamieszczę tu zakończenie powieści. Z prostego powodu - jej obecność tutaj w całości jest zielonym światłem dla dowolnego cwaniaka, który mógłby skopiować efekt mojej ponad rocznej pracy, dać do wydawnictwa pod swoim nazwiskiem i zarobić na kradzieży mojej książki.


      Ooo, już widzę te rzesze "cwaniaków". No ale twoja wola, następna książka do czytania w Empiku będzie ;).

      Świetby zwrot akcji z tą zdradą, szkoda, że więcej na razie nie napisałeś. Ale będzie krwawa jatka :>.

      No i Dietrich wrócił. I zachowuje się dziwnie. Ryzykuje życiem, wdzierając się do tajnego laboratorium (z którego i tak niewiele ma szansę wynieść), mimo że ma rodzinę, która na niego czeka, życzy żołnierzom GTU śmierci... to ci wyszło "tak po prostu", czy może niedługo zagłębimy się w mroczną stronę osobowości tego reportera?

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Kefka 255_06 ().

    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Po czym poprawiłeś mnie, gdy napisałem inaczej... no mówiłem, że przeczysz sobie ]:-D.


      Po prostu nie użyłem tego słowa w sensie dosłownym, tak, jak ty to przyjąłeś... >_>

      Ooo, już widzę te rzesze "cwaniaków". No ale twoja wola, następna książka do czytania w Empiku będzie ;)


      No kurde, postaw się w mojej sytuacji... to wcale nie jest takie niemożliwe, a wręcz przeciwnie.

      Świetby zwrot akcji z tą zdradą, szkoda, że więcej na razie nie napisałeś. Ale będzie krwawa jatka :>


      Niestety, rozczarujesz się, bo to nie jest tak, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, a sojusz ludzi i sthresian nie jest tak kruchy...

      No i Dietrich wrócił


      Zdziwiło mnie to zdanie - Dietrich jest cały czas prowadzony, równolegle z innymi głównymi bohaterami.

      I zachowuje się dziwnie. Ryzykuje życiem, wdzierając się do tajnego laboratorium (z którego i tak niewiele ma szansę wynieść), mimo że ma rodzinę, która na niego czeka, życzy żołnierzom GTU śmierci... to ci wyszło "tak po prostu", czy może niedługo zagłębimy się w mroczną stronę osobowości tego reportera?


      Zagłębiać się nie będziemy, ale widać po nim jakieś wyrachowanie... że mimo wszystko zależy mu na jego własnej skórze...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)
      Po prostu nie użyłem tego słowa w sensie dosłownym, tak, jak ty to przyjąłeś... >_>

      Teraz to już nie wiem, o co ci chodzi :-/. Skoro to słowo nie jest nazwą, to czemu mnie poprawiałeś?

      No kurde, postaw się w mojej sytuacji... to wcale nie jest takie niemożliwe, a wręcz przeciwnie.

      Tylko uważam, że mało prawdopodobne... ale rozumiem cię, nie mam pretensji.

      Niestety, rozczarujesz się, bo to nie jest tak, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, a sojusz ludzi i sthresian nie jest tak kruchy...

      Eh, a już myślałem, że wszyscy dadzą się ponieść wrodzonej żądzy krwi i uprzedzeniom i ulżą sobie, wyżynając się nawzajem ^^...
      A na serio, domyślałem się, że nie jest tak, jak się wydawało... ale sądziłem, że sojusz ludzi i sthresian jednak się rozpadnie ze ze względu na przeszłość.

      Zdziwiło mnie to zdanie - Dietrich jest cały czas prowadzony, równolegle z innymi głównymi bohaterami.

      Tylko go jakoś dawno nie było... tak mi się wydaje.
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Teraz to już nie wiem, o co ci chodzi :-/. Skoro to słowo nie jest nazwą, to czemu mnie poprawiałeś?


      My się chyba nie rozumiemy...

      Nie mówię już o różnicach między pojęciami "grupa bratnia" a "grupa młodzieżowa". Tę kwestię zakwalifikowałem jako "z głowy". Chodzi o to, że się uczepiłeś tego słówka, że niby "zaproponowałeś". Do tego od jakiegoś czasu piję, nie do subtelnych różnic klasowo-przynależnościowych...

      A na serio, domyślałem się, że nie jest tak, jak się wydawało... ale sądziłem, że sojusz ludzi i sthresian jednak się rozpadnie ze ze względu na przeszłość


      No kurczę, bez sensu trochę - nie po to się dogadywali przez te 25 lat i zawiązywali pakty pokojowe i sojusznicze, żeby teraz tak po prostu machnąć ręką i zabijać się nawzajem bo "nie lubimy się i kiedyś walczyliśmy, a teraz dzieje się coś dziwnego, to damy ze spokój z alianctwem"...

      Tylko go jakoś dawno nie było... tak mi się wydaje.


      Słusznieś rzekł - wydaje ci się, hehehe... 8)
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)
      My się chyba nie rozumiemy...

      Nie chyba, tylko na pewno XD. Wiesz co, dajmy spokój tym sprzeczkom o język sthresian czy naszych postów...

      No kurczę, bez sensu trochę - nie po to się dogadywali przez te 25 lat i zawiązywali pakty pokojowe i sojusznicze, żeby teraz tak po prostu machnąć ręką i zabijać się nawzajem bo "nie lubimy się i kiedyś walczyliśmy, a teraz dzieje się coś dziwnego, to damy ze spokój z alianctwem"...

      No dobra, niezbyt to logiczne, poniosło mnie. To przez to, że jestem fanem raczej fantasy niż sf :evil:. No i wątek ze zdradą sojuszników jest fajny.

      Słusznieś rzekł - wydaje ci się, hehehe... 8)

      To może inaczej - autora tak dawon nie było, że zapomniałem, co było w poprzednich rozdziałach :wrr:.
    • Cisza na sali!!!
      Ja tu wchodzę, zerkam nowy post myślę kolejny kawałek a to po prostu wy się wykłócacie o bzdety ;P
      Wiecie jak taki zawód boli? :P
      A już chciałem się zagłębić w lekturze.
    • Cóż, muszę to jakoś mntkowi wynagrodzić...

      Do dziewięćdziesiątki chyba jeszcze dobrnę, potem się zastanowię.
      --------------------------------------------------------------


      - 3 -

      Wizyta w cyfrowej bibliotece przeciągnęła się trochę, ale grupa w końcu ruszyła dalej przejściem umieszczonym na najwyższym poziomie komnaty. Tym razem wkraczali w coś w rodzaju tunelu, który po kilkuset metrach rozgałęział się. Wyglądało na to, że mieli do czynienia z jakimś rodzajem labiryntu. Zatrzymali się w szerszym odcinku korytarza, a kapitan Wolf rozważał możliwość podzielenia swojego oddziału. Psionicy, a także część żołnierzy była temu przeciwna, w razie odnalezienia czegoś ważnego przez jeden z samotnie poruszających się pododdziałów mogłyby nastąpić komplikacje.
      Isador obserwował dysputę, która jednak nie wchodziła w fazę kłótni i nie spodziewał się, że dojdzie do czegoś ostrzejszego. Sprawy jednak skomplikowały się momentalnie w chwili nadejścia przekazu z zewnątrz. Prawdopodobnie struktura podziemnej świątyni powodowała znaczne zakłócenia w odbiorze transmisji spoza niej, a mimo to dało się zrozumieć komunikat, który zabrzmiał na wszystkich częstotliwościach, a więc także w komunikatorach używanych przez członków grupy badawczej, w tym Isadora.
      - Do wszy... ednostek, do... stek, przymierze ze sthre... uległo... załamaniu. Przystą... aresztowania każ... jed... sthresiańskiej w zasię... zezwole... użycie broni tylko w przy... bezpośrednie... ataku.
      Całe towarzystwo tunelu zamarło i nastąpiła grobowa cisza. Po postawie i zachowaniu sthresian można przypuszczać, że także i oni otrzymali stosowny komunikat. Isador mocno się zaniepokoił, obawiając się, że wewnątrz tunelu może dojść do walki, a jednak żywiąc nadzieję, że nic złego się nie stanie.
      Członkowie obu ras rzucili się sobie do gardeł niemal równocześnie. Nikt nie wezwał nikogo do poddania się, nikt nie sięgnął po broń, wszyscy rozpoczęli walkę wręcz w ograniczonej przestrzeni podziemnego korytarza.
      Taka walka na ogół stawiała terran w złej sytuacji, gdy toczyli jeszcze wojny ze sthresianami. Kombinezony bitewne żołnierzy miały wprawdzie system serwomechanizmów, który wspomagał naturalną siłę fizyczną ludzi, lecz mimo to jaszczury przewyższały ich pod tym względem na tyle, że mając do dyspozycji jedynie siłę własnych mięśni, bez większych trudności pokonywali terran w bezpośredniej walce. Teraz jednak ludzie mieli przewagę trzy do jednego, a byli wśród nich żołnierze z jednostki wyszkolonej niemal tak dobrze, jak elitarne formacje sthresian. Dodatkowym atutem byli psionicy, którzy nie zawahali się użyć własnej mocy. Jaszczury stawiały jednak zaciekły opór, obezwładniając lub pozbawiając przytomności część przeciwników. Isador widział, jak jeden z gadów powala na podłogę dwóch ludzi jednocześnie, jednego uderzając silnym ogonem, a drugiemu zadając oburęczny cios w głowę. Sam obserwował głównie własne otoczenie, starając się nie dopuścić zbyt blisko żadnego sthresianina. Pierwszy napastnik zaskoczył go ciosem w głowę, który psionik z trudem zablokował. Chcąc szybko przejąć inicjatywę z rąk jaszczura, sam zadał mu celne uderzenie, a następnie poprawił kopniakiem w głowę. Niestety, nie zrobiło to większego wrażenia na oponencie, który spróbował zaatakować ponownie. Jeden z żołnierzy spróbował pomóc Isadorowi, zachodząc gada od tyłu, ten jednak dwoma szybkimi ciosami ogona posłał człowieka na podłogę. Psionik wyciągnął dłoń, próbując porazić sthresianina wiązką energii, ale ten w ostatnej chwili chwycił go za nadgarstek, przez co Isador chybił, trafiając w ścianę. Zatrzymał zmierzającą ku jego twarzy pięść, ale w chwilę potem leżał już na podłodze, gdy ogon podciął mu nogi. Sthresianin zbliżył się do niego, mając zamiar pozbawić go przytomności, ale nie zdążył, bo silne uderzenie telekinetyczne posłało go na ścianę. Gad uderzył w nią ze znaczną siłą, a następnie osunął się na ziemię. Cios oszołomiło go na tyle, że dwaj ludzcy żołnierze mogli się z nim rozprawić.
      Gdy Isador poderwał się na nogi, zacięta walka już wygasała. Niektórzy z żołnierzy GTU leżeli bez przytomności na podłodze, ale zagrożenie zostało już opanowane - jaszczury zostały ustawione pod ścianą, naprzeciwko terran, którzy mierzyli w nich z karabinów. Gadom odebrano broń.
      - Jeśli któryś z was zaatakuje, zastrzelimy go - powiedział kapitan Wolf, który przed kilkunastoma sekundami dźwignął się z podłogi - Tylko bez nerwów.
      - Co z pozostałymi grupami? - zapytał Isador
      Jak na zawołanie, odezwał się niski głos oficera sthresian, co nie spodobało się zbytnio psionikowi.
      - Tu kapitan Rhadean, co się u was dzieje?
      Odpowiedziały dwa głosy. Pierwszym był potok przekleństw z ust jakiegoś człowieka, a drugim ciąg logicznych słów, wygłoszonych w nieznanym psionikowi języku.
      - O ile to możliwe, przejdźcie na esperanto, mamy chyba problem...
      - Niech was cholera weźmie, gadziny! - krzyknął z wściekłością major Traw
      - Bez inwektyw, proszę. Jeśli o mój oddział chodzi, to mamy ludzi w garści.
      - Tu Asius, ludzie majora i on sam też są pod naszym nadzorem.
      Isador przeląkł się nieco. A zatem tylko żołnierze Wolfa poradzili sobie z sojusznikami, teraz już byłymi. Jaszczury przejęły kontrolę nad pozostałymi dwiema grupami.
      - Tu kapitan Wolf, my się nie daliśmy.
      - Co zrobiliście z Azraelem i Kylem? - zapytał Ignatius, z gniewem w głosie
      To uprzytomniło Tavenowi, że dwaj psionicy istotnie należeli do oddziału, w którym sthresianie byli górą.
      - Mówisz o tych psionikach? Cóż, wiedzieliśmy, ile mogą nam narobić kłopotu, więc na początku walki daliśmy im w łeb... są nieprzytomni, ale poza tym nic im nie jest, zapewniam...
      - Wy dranie!
      - Czego chcesz, człowieku? Rozumiem, że wolałbyś, aby to oni nas usmażyli, ale...
      - Może tak byłoby lepiej, przeklęty gadzie! - warknął inny głos, należący do jakiegoś ludzkiego żołnierza
      - Uspokój się, niedomleczony ssaku - odezwał się jeszcze inny głos, tym razem jednego z jaszczurów - Przypominam, że mierzę ci w łeb i wystarczy, że nacisnę spust, a z twojego mózgu zostanie sieczka...
      - Zamknij się, Thier! - zawołał Rhadean - Dość tego, trzeba pomyśleć, co dalej robić...
      - Można iść dalej i...
      - Nie! - fuknął major Traw - Musimy to roztrzygnąć!
      - Nie zgodzę się, żeby ktokolwiek zginął - zaprotestował kapitan sthresian - Dostaliśmy wszyscy komunikat, że coś między nami zaszło, a my nawet nie wiemy, o co chodzi...
      - Tu Kon... Pagos - odezwał się znajomy głos - ...aliśmy wiadomość o... co się wy... się tam u... dzieje?
      - Mamy kłopot - pierwszy przemówił kapitan Wolf - Sthresianie...
      - Zamilcz, człowieku, twój major już tu nie dowodzi! Mam go teraz pod stopą, mogę go zastrzelić, kiedy mi się żywnie spodoba i tylko Rhadean...
      - Thier! - wybuchnął dowódca sthresian - Uspokoisz się wreszcie, czy nie?
      - Puść go! Zostaw go w spokoju, Thier, słyszałeś?
      - Panie Pagos - powiedział Isador, przejmując inicjatywę - Doszło do walk wręcz. Podzieliliśmy się na trzy oddziały, z których w każdym byli sthresianie. Tylko ludzie z grupy kapitana Wolfa wygrali tę walkę, jaszczury trzymają jako jeńców żołnierzy majora i tych, którzy towarzyszyli Rhadeanowi.
      - Mu... dojść do... ozumienia, sły... ie? Natychmiast. Ma... ło czasu, tu chodzi o... awdę ważnego! Przerwij... tę utarcz... i kontynu... Już!
      Przez chwilę nikt się nie odzywał, tylko rozbrojone przez żołnierzy Wolfa jaszczury toczyły przyciszoną potyczkę słowną z tymi, którzy mierzyli im w głowy z własnej broni.
      - No cóż - powiedział w końcu Rhadean - Wygląda na to, że nie ma innego wyjścia, jak zażegnać nasz drobny spór...
      - Jak chcesz...
      - Ke tine kaem revese said - rzucił oficer we własnym jezyku, najwyraźniej wydając rozkaz swoim pobratymcom - Oddajemy broń twoim żołnierzom, majorze...
      - Właśnie widzę.
      - I ufam, że moi żołnierze, pozostający pod& pieczą ludzi kapitana Wolfa, również zostaną ponownie uzbrojeni.
      Isador zerknął w stronę podkomendnych Wolfa. Spojrzeli po sobie, po czym niechętnie zwrócili sthresianom ich broń - długie karabiny szturmowe, pistolety i noże. Jaszczury wyglądały na uspokojone.
      - Możemy iść dalej? - zapytał psionik niepewnie
      - A co z tymi na podłodze? - odparł kapitan Wolf - Trzeba ich obudzić, nie możemy nieść ich całą drogę.
      - My możemy ich przenieść - wtrącił jeden ze świeżo uzbrojonych sthresian - Gorzej z waszymi...
      - Nie możemy tak po prostu pójść dalej, gadzie, twoi żołnierze ogłuszyli przecież dwóch naszych psioników - zaoponował major Traw
      - To co, mamy czekać, aż się obudzą? Nie macie żadnych pakietów stymulacyjnych, które mogłyby temu zaradzić?
      - Mamy, ale kto wie, czy nie będą nam później potrzebne. Odczekajmy chwilę i spróbujmy ich ocucić. Jeśli to nic nie da, damy im stymulanty. Do roboty!
      Żołnierze Wolfa podchwycili to rozwiązanie i spróbowali obudzić swoich kolegów, pozbawionych przytomności ciosami jaszczurów. Isador tymczasem podszedł do żołnierza, który trzymał się na uboczu, opierając się plecami o ścianę. Był to oficer pod rozkazami kapitana Wolfa, porucznik Kalinowski. Isador pamietał go całkiem dobrze - to on dowodził przez pewien czas żołnierzami broniącymi skrzyżowania ulic podczas walk o Davon. Raz nawet udzielił pomocy powalonemu na ziemię i narażonemu na śmierć psionikowi.
      - Wszystko w porządku, panie poruczniku? - zapytał psionik
      - Tak, proszę się o mnie nie martwić - odparł żołnierz
      - Co pana trapi?
      Kalinowski westchnął.
      - Widzi pan, ten człowiek, który przepadł w portalu, nazywał się Jake Deckard. Był moim najlepszym żołnierzem.
      To nazwisko również było Isadorowi znajome. O ile się nie mylił, był jednym z żołnierzy, walczących ramię w ramię z psionikami zaledwie kilka dni temu.
      - Sądzę, że nie tylko.
      Porucznik przytaknął.
      - Niech się pan nie martwi - rzekł uspokajająco Taven - Weszli jedynie w teleport, być może zdołają wrócić na właściwą ścieżkę.
      Isador wiedział jednak, że to mało prawdopodobne. Nie umieli prawidłowo posługiwać się tym rodzajem teleporterów, nie byli nawet psychicznie uzdolnieni. Mogli krążyć przez całą wieczność między różnymi częściami budowli, niezdolni odnaleźć właściwej drogi, ale prawdopodobieństwo, że uda im się powrócić do kolegów, było bardzo niewielkie. O to wszystko oczywiście przy założeniu, że nie zginęli marnie już od razu, zawieszeni bezpowrotnie w czasoprzestrzeni lub rozszczepieni.
      Żołnierze kończyli budzić swoich kolegów. Większość udało się ocucić, tylko jeden wymagał bardziej wyspecjalizowanego traktowania.
      - Tu kapitan Wolf, moi ludzie są gotowi.
      - Dobra. Udało nam się rozbudzić tych psioników - powiedział major Traw - Są trochę rozkojarzeni, ale mogą z nami iść. Ponownie przejmuję kierownictwo nad akcją.
      Skoro spór został chwilowo zażegnany, Isador na powrót zaczął się zastanawiać nad tym, co może ich wszystkich czekać w tej podziemnej budowli.




      To be continued...
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • No, jednak trochę się pogryźli nawzajem, może być ;).

      - Uspokój się, niedomleczony ssaku

      I to bogate słowotwórstwo :D.

      Ke tine kaem revese said

      A gdzie słowniczek?

      Trochę szkoda, żebyś przerywał tak nie z gruchy ni z pietruchy, może wątek ze świątynią dokończysz?
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      No, jednak trochę się pogryźli nawzajem, może być ;)


      To zaczekaj do kolejnego rozdziałku.

      I to bogate słowotwórstwo :D


      Miałem nadzieję, że to zdanko się spodoba.
      A przyznaję, że je od kogoś podkradłem... 8)

      A gdzie słowniczek?


      Uznałem, że w tym przypadku to oczywiste. Rhadean powiedział po prostu "Oddajcie im z powrotem ich broń".

      Trochę szkoda, żebyś przerywał tak nie z gruchy ni z pietruchy, może wątek ze świątynią dokończysz?


      Ale to by było prawie równoznaczne ze skończeniem powieści, bo "wątek ze świątynią" to ostatnie kroczki przed finałem...

      Dam jeszcze jeden rozdzialik, który znowu może wzbudzić kontrowersje.
      -------------------------------------------------------------


      - 4 -

      Przestał już liczyć kolejne teleporty, które kolejno sprawdzali, więc nie wiedział, kiedy wrócili na właściwą ścieżkę. Zorientował się tylko, że po którymś z kolei skoku jego podręczny system komunikacji znowu odbiera sygnał z bazy. Początkowo słaba, z biegiem sekund transmisja stawała się coraz silniejsza, a odbiór coraz lepszy. Nadal słychać było zakłócenia, ale dało się zrozumieć, co kto ma do powiedzenia.
      Deckard zmęczył się już nieustającym marszem, ale środek pobudzający, pożyczony od Zhacka, dodał mu nieco sił. Teraz, kiedy odżyła w nim nadzieja na dołączenie do kolegów, poczuł dodatkowy przypływ energii.
      - Ty też odbierasz sygnał, Jake? - zapytał nagle zabójca
      - Jasne. Chyba jesteśmy na dobrej drodze. Nareszcie.
      - Nie rozumiem tylko, jak to się stało.
      - Widocznie mieliśmy cholerne szczęście.
      Wyglądało na to, że Zhack nie wierzy w taką wersję zdarzeń, gdyż w jego oczach dało się dostrzec ulgę zabarwioną zwątpieniem, ale nie miał wyraźnie ochoty na dyskusje. Deckard i on znaleźli się tym razem w czymś w rodzaju labiryntu. Za ich plecami znajdowała się ślepa ściana, zaopatrzona w teleporter.
      - Tu sierżant Jake Deckard - powiedział Jake, wciskując guzik nadawania - Do grupy zwiadowczej, słyszycie mnie?
      Nie było odpowiedzi. Słyszał w eterze konwersację członków oddziału, ale nic nie wskazywało na to, że ktoś go usłyszał. Obok niego Zhack mówił coś we własnym języku.
      - Chyba schrzanił mi się nadajnik - stwierdził Deckard
      - Tak, mnie też - rzekł sthresianin - Może to przez te ciągłe skoki w czasoprzestrzeni.
      - Może.
      Spojrzeli w tunel przed sobą. Był dość szeroki i rozwidlał się po kilkunastu metrach.
      - Nie wiem, gdzie jesteśmy, ale to mi wygląda na jakiś labirynt. Gdzie powinniśmy iść?
      - Możemy spróbować starej sztuczki, ale nie wiem, ile czasu to zajmie.
      - Co masz na myśli, Zhack?
      - Widzisz, jeśli będąc w labiryncie trzymasz się cały czas jednej ściany, to prędzej czy później dotrzesz do wyjścia. Nie działa to tylko w przypadku, kiedy wyjścia nie ma.
      - Pocieszające - Jake wzruszył ramionami - Proponujesz zatem metodę prób i błędów?
      - Po raz kolejny sugeruję, że nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Nie możemy tu przecież zostać, zgadzasz się ze mną?
      Deckard skinął głową i gestem nakazał jaszczurowi, aby prowadził. Sthresianin ruszył przed siebie, a kilka metrów za nim postępował Jake. Marsz przebiegał dosyć spokojnie, żaden z dwóch żołnierzy nawet się nie odzywał. Od ciągłego dyskutowania zasychało im w gardle, przestali więc gadać.
      Na jednym z prostych odcinków labiryntu Deckard musiał się nagle zatrzymać, próbując zrozumieć przepełniony zakłóceniami komunikat z dowództwa. Zhack również stanął i wszystko wskazywało na to, że także odbierał jakąś transmisję.
      - Do wszy... ednostek, do... stek, przymierze ze sthre... uległo... załamaniu. Przystą... aresztowania każ... jed... sthresiańskiej w zasię... zezwole... użycie broni tylko w przy... bezpośrednie... ataku.
      Jake zamarł, wpatrując się w stojącego przed nim zabójcę i mocniej ściskając rękojeść broni. Zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić, ale jaszczur ubiegł go. Zanim odruch nakazał sierżantowi, Zhack już wyciągnął pistolet z kabury przy pasie i mierzył teraz prosto w Deckarda. Człowiek uniósł nieco karabin, ale nie wycelował w gada.
      - Dostałem właśnie wiadomość - powiedział spokojnie zabójca - Że nasze statki na orbicie zostały zaatakowane przez wasze. W związku z tym sojusz naszych ras chwilowo stracił na ważności.
      - Taaa, dowiedziałem się o czymś podobnym - sierżant czuł niepokój, ponieważ lufa pistoletu jaszczura była skierowana prosto w niego, ale przemawiał spokojnym tonem - To całkiem ciekawe.
      - Tak, ciekawe.
      Na chwilę zapanowało niezręczne milczenie.
      - I co, chcesz mnie zabić? - zapytał Jake, tym razem nie kryjąc już niepokoju
      - Skąd, po prostu chcę cię wezwać do poddania się. Odłóż broń.
      Słowa Zhacka wcale nie uspokoiły Deckarda. Znał już zabójcę wystarczająco dobrze, aby podejrzewać, że może pociągnąć za spust w nagłym przypływie negatywnych emocji. Poza tym ich związek trudno było jeszcze nazwać przyjaźnią i Jake przypuszczał, że jaszczur nie posiada tak wiele skrupułów, jak w przypadku swego brata Kaima - którego przecież i tak sam zabił.
      Deckard wpadł na desperacki pomysł, aby wystrzelić w kierunku sthresianina, nie tak, aby go zabić czy poważnie zranić, lecz przynajmniej pozbawić pełni zdolności bojowej. W pewnej chwili bez ostrzeżenia, tak szybko, jak tylko było go na to stać, uniósł karabin, celując w ramię Zhacka i oddając strzał.
      To był błąd. Jaszczur ugiął nieco nogi i przesunął się w bok, unikając trafienia, po czym sam wypalił. Pocisk z jego pistoletu trafił Deckarda w rękę, która ściskała rękojeść karabinu. Jake krzyknął z bólu i odruchowo wypuścił broń, która upadła na podłogę, a wtedy Zhack oddał kolejny strzał, który przeszył goleń lewej nogi sierżanta. Człowiek stracił równowagę i padł na podłogę. Instynktownie sięgnął po leżącą obok broń, ale ledwie wyciągnął rękę, gdy powietrze tuż koło niej przeszył trzeci strzał, uniemożliwiając mu dobycie karabinu. Cofnął się z przestachem, nie podnosząc się z podłogi i wpatrując w Zhacka, który nie przestawał celować w niego z pistoletu. Mógł z nim skończyć w każdej chwili.
      Deckard przeklął się za głupotę. Jak mógł być takim kretynem? Zdawał sobie przecież sprawę, że w walce z doświadczonym zabójcą ma nikłe szanse.
      - Zaatakowałeś mnie - powiedział chłodno sthresianin - Zgodnie z rozkazem mam zatem prawo cię zabić.
      - Nie zrobisz tego! - zawołał Jake, nie mogąc pohamować strachu
      - Nie? - jaszczur zbliżył się o dwa kroki, wciąż nie opuszczając broni - Chyba wciąż słabo mnie znasz. Sam próbowałeś mnie zabić, więc...
      - To nieprawda! - zaprzeczył Deckard - Nie chciałem tego zrobić! Bałem się, że możesz do mnie strzelić, więc chciałem cię zranić tak, żebyś ty nie mógł zabić mnie!
      - Nie było to rozsądne, człowieku. Jeśli igrasz z ogniem, musisz nauczyć się ponosić konsekwencje.
      - Przestań! Nie rób tego, Zhack...
      Już wcześniej Jake otarł się o śmierć z rąk tego jaszczura i wiedział, że jest niestabilny emocjonalnie. Teraz przerażała go myśl, że może go naprawdę zabić. Przez myśl przeszły mu wszystkie rozmowy i spotkania z zabójcą. Nie chciał, żeby to się tak skończyło. Żywił cichą nadzieję, że Zhack odnajdzie w nim bratnią duszę. Wyglądało na to, że źle go ocenił. Jego strach został zabarwiony przez gniew.
      - Ke savashke - powiedział, nie zastanawiając się nad tym, co robi
      Oczy jaszczura rozszerzyły się. Przez chwilę Jake był pewien, że gad go zastrzeli. Ale zamiast tego Zhack zrobił coś, czego nigdy dotąd nie robił - wybuchnął głośnym śmiechem, odchylając łeb do tyłu. Deckardowi nie poprawiło to jednak bynajmniej nastroju. Był to bowiem pozbawiony wesołości, zimny śmiech mordercy. Samo jego brzmienie przyprawiało o dreszcze.
      Zhack śmiał się przez dobre pół minuty. Gdy przestał, obnażył wszystkie zęby w wyrazie twarzy, który przypominał jaszczurzy uśmiech. Był jednak tak samo bezuczuciowy, jak wcześniejszy śmiech, a przez to równie przerażający.
      - To nie była odwaga, Jake - powiedział lodowatym głosem - Tylko głupota. Choć jesteś zwykłym żołnierzem, miałem cię za mądrzejszego. Jaki mi sprawiłeś zawód...
      - Zhack, przepraszam, że do ciebie strzeliłem... nie zabijaj mnie, nie rób tego...
      Na chwilę zapanowało milczenie. Deckard oddychał szybko i głęboko, teraz nie na żarty przerażony i pewien, że jaszczur strzeli. Obserwował jednak cały czas twarz zabójcy i dostrzegł, że złowieszcza parodia uśmiechu, jaką zrobił, przemienia się w wyraz wysiłku. Zęby zaciskały się coraz mocniej, jakby Zhack toczył zawziętą walkę z samym sobą. Ręka trzymająca pistolet zaczynała drżeć. To spowodowało u Jake'a przypływ odwagi. Zabójca nie był w stanie go zabić.
      - Już raz byłeś w podobnej sytuacji, prawda? - zagadnął sierżant - Szesnaście lat temu, o ile dobrze pamiętam...
      - Zamknij się! - wycedził Zhack przez zaciśnięte zęby
      - Zdaję sobie sprawę, że jeśli porównam siebie do Kaima, mogę wzbudzić twoją furię. Nie jestem nim, ale i tak mogę być ci przyjacielem.
      Jaszczur bluznął potokiem przekleństw we własnym języku, ale wciąż nie strzelał.
      - Sam to zauważyłeś - ciągnął Jake - Tak jak i ty, mam dług wobec Dheona. I mogę go spłacić, daj mi tylko szansę.
      - ZAMKNIJ SIĘ! - zaryczał Zhack - Dlaczego, do cholery, nie możesz się zamknąć?!
      - Nie możesz strzelić. Wiem, dlaczego. Twoja pokuta cię odmieniła. Kiedyś było cię na to stać, teraz już nie. Jakbyś się zmienił, stał kimś lepszym.
      Nastąpiła kolejna chwila milczenia.
      - Nie strzelaj, Zhack, nie popełniaj drugi raz podobnego błędu...
      Zabójca walczył ze sobą jeszcze przez chwilę, ale wydawało się, że powoli odzyskuje panowanie. W interkomach obu żołnierzy dało się słyszeć odgłosy rozmów, prowadzonych przez członków ich oddziałów, ale teraz nie słuchał ich ani Jake, ani Zhack. Wreszcie, po kilku trudnych chwilach, sthresianin westchnął głęboko i opuścił broń. Wyglądał na tak wyczerpanego, jakby przebiegł maraton. Deckard odetchnął z ulgą.
      - Przepraszam, że do ciebie strzeliłem, nie ufałem ci... - zaczął, ale jaszczur przerwał mu uniesioną ręką
      - Wygląda na to, że miałeś sporo racji - stwierdził Zhack, mówiąc już teraz swoim dawnym tonem; jego pistolet powędrował z powrotem do kabury.
      Sthresianin zbliżył się do leżącego na podłodze człowieka i uklęknął przy nim, sięgając po swoje środki stymulacyjne.
      - Zostaw, system medyczny kombinezonu już się tym zajął - zaoponował Jake
      Faktycznie, choć noga została przestrzelona, powoli wracała do sprawności, nie była też już źródłem bólu. Jaszczur pomógł wstać Deckardowi, oddając mu też upuszczony wcześniej karabin.
      - Rozkazy z dowództwa... - zaczął sierżant
      - Pieprzyć rozkazy. Nie wiemy nawet, dlaczego kazali nam nagle ze sobą walczyć. Chodźmy dalej, mamy tu inną robotę do wykonania.
      Jake ponownie zaczął podążać za jaszczurem. Wciąż ciarki przechodziły mu po plecach na wspomnienie śmiechu, jaki z siebie wydał, a mimo to fakt, że nie był w stanie go zabić, teraz go zdumiewał.
      - Zastanawiałem się czasem - zagadnął - Dlaczego próbowałeś mi udzielać rad, kiedy jeszcze się poznawaliśym, jakbyś chciał zostać moim przewodnikiem. Uznałem to za kolejny dług, względem ciebie, ale...
      - Zapomnij o tym - Zhack machnął ręką - Powiedzmy, że moje intencje nie były całkiem czyste i nie zajmowałem się tym z samej dobroci serca. To raczej wykształcony odruch.
      - Naprawdę? A co cię do tego popchnęło?
      - Powiedzmy, że dostrzegłem w tobie potencjał. My, Zabójcy Genisivare, już dawno temu odkryliśmy istnienie pewnego współczynnika, od którego zależy między innymi stopień przepływu impulsów w układzie nerwowym. Nazywamy to współczynnikiem zaen.
      - Ale czym on jest dokładnie?
      - Określa on nie tyle wrodzone zdolności, co uzdolnienie i zawarty w organiźmie potencjał. Odpowiednio kształtowany i szlifowany przez życie, umożliwia sięgnięcie po niezwykły refleks i fizyczną sprawność, które są bardzo pożądane w Genisivare. Każda żywa istota posiada określoną wartość współczynnika zaen, ale u pewnych osobników jest on rozwinięty bardziej, niż u innych.
      - Czyżby zatem... - Deckard uniósł brwi, spoglądając na Zhacka
      - Dokładnie, Jake. Masz dar. Ja usiłowałem go tylko szlifować. Po tym, jak byłem nauczycielem w gildii Cieni, pozostał we mnie zwyczaj, aby nigdy nie marnować czyjegoś talentu. Gdybyś był jednym z nas, mógłby być z ciebie całkiem niezły zabójca.
      - Niby jak rozpoznałeś, że jestem w jakiś sposób uzdolniony?
      - Kiedy z tobą po raz pierwszy walczyłem. Wtedy, na planecie Calhoun, przez odlotem na Neoterra. Wprawdzie mógłbym cię pokonać bez problemu, ale zauważyłem pewne cechy w twoim zachowaniu, które są charakterystyczne dla tych, którzy mają wysoką wartość zaen.
      - A zatem chciałeś po prostu nie dopuścić do marnotrawstwa, jak rozumiem?
      - To prawda. Nie mówmy już o tym.
      - Moim zdaniem nie ma w tym nic złego, Zhack.
      - Cieszę się, że cię to nie denerwuje, bo byłem przekonany, że poczułbyś się oszukany, gdybyś poznał prawdę. Zwłaszcza po tym, co usłyszałem od ciebie, kiedy siedziałem w karcerze... zaraz, spojrz tam!
      Minęli właśnie kolejny zakręt, cały czas trzymając się obranego szlaku, i wtedy ich oczom ukazał się zupełnie inny odcinek korytarza. Rozszerzał się on w skąpane częsciowo w mroku, duże pomieszczenie, wyglądające jak zdobiona regularną kolumnadą sala wejściowa. Daleko z przodu widać było wysokie i szerokie schody, prowadzące do zdobionego wejścia.
      - Chyba trafiliśmy w dziesiątkę, Zhack - powiedział Jake, szczerząc zęby w uśmiechu
      Przyspieszył kroku, wyprzedzając sthresianina, który z nieznanych przyczyn nagle zwolnił. Wyglądał na zaniepokojonego. Deckard nie zwracał na to uwagi, póki jaszczur nie doskoczył do niego szybkim ruchem i nie pchnął w bok, w kierunku jednego z filarów. Dzięki temu ocalił sierżantowi życie - miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy stał człowiek, przeszyły dwa strzały z broni snajperskiej. Zhack sam schował się za inną kolumną, dając Deckardowi znak, aby się nie wychylał.
      - Ka imanen, at give ev ka vain ekal - powiedział głośno zabójca we własnym języku
      Gdy sierżant usłyszał wypowiedziane przez kogoś krotkie zdanie, a następnie odgłosy kroków, Zhack nakazał mu, aby wyszedł z ukrycia. Oczom Deckarda ukazało się pięciu Zabójców Genisivare w czarnych strojach. Czterech z nich miało twarze ukryte za czarnymi wizjerami, lecz jeden, stojący w centrum, nie nosił maski, odsłaniając jaszczurzą twarz wykrzywioną w paskudnym uśmiechu. Chociaż Jake nie miał pojęcia, kto to, owa twarz coś mu przypominała.
      - Taiden Evanes - powiedział Zhack scenicznym szeptem - Nie sądziłem, że się wkrótce ponownie spotkamy.



      To be continued...

      -------------------------------
      No, tym razem nie było kontekstu, więc przetłumaczę to jedno zdanie 8)

      Ka imanen - Pokażcie się
      At give ev ka vain ekal - Wiemy, że tam jesteście

      A co to znaczy "savashke", było już mówione.:P
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem

      Post był edytowany 2 razy, ostatnio przez Der_SpeeDer ().

    • świetny kawałek.
      Szkoda że zamierzasz nie publikować dalszej części na forum :(
      Może istniałaby wtedy jakaś możliwość byś posyłał mi kolejne odcinki na pocztę?
      Oczywiście jeśli nie chcesz to zrozumiem.
      W końcu jestem obcą osobą :)
    • Dam jeszcze jeden rozdzialik, który znowu może wzbudzić kontrowersje.


      Czemu miałby wzbudzić kontrowersje? Do dialogów Jacka z Zhackiem już się przyzwycziłem ^^.

      A przyznaję, że je od kogoś podkradłem...

      A przyznaj, od kogo.

      Uznałem, że w tym przypadku to oczywiste. Rhadean powiedział po prostu "Oddajcie im z powrotem ich broń".


      Domyśliłem się, ale... hmm, chciałoby się jakoś lepiej ten język poznać :].

      Szkoda, szkoda, że to koniec. Żaden komentarz nie przychodzi mi do głowy, więc powiem ogólnie:
      Dobre opowiadanie, choć jest w twoim stylu coś, co mi się nie całkiem podoba. Ale to tylko moja opinia i nawet nie jestem w stanie wskazać dokładnie o co chodzi :P.

      PS Naprawdę już koniec?

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Kefka 255_06 ().

    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Czemu miałby wzbudzić kontrowersje? Do dialogów Jacka z Zhackiem już się przyzwycziłem ^^.


      Ale takiej sytuacji jeszcze chyba nie było. Były precedensy, ale w poprzedniej scenie bliskiej śmierci Deckarda z rąk Zhacka ten drugi nie działał w pełni władz umysłowych. Teraz był o wiele bardziej przytomny. W sumie, niby ma zrytą psychikę ten gość...
      No i po raz pierwszy dało się słyszeć jego śmiech, śmiech szaleńca. 8)

      A przyznaj, od kogo


      Od kogo? No... czy naprawdę chcesz to wiedzieć? Hyhyhyyy... to głupie... :D

      Domyśliłem się, ale... hmm, chciałoby się jakoś lepiej ten język poznać :]


      Huu... zasugerowałem kiedyś, że zapiszę na karteczce alfabecik sthresian i wrzucę na kompa (np. Imageshack) - pozostało bez odzewu.

      Szkoda, szkoda, że to koniec


      Zobaczymy. Póki co, już wszystko mam zaplanowane i wiem, że zostały mi tylko 2 (słownie: dwa) rozdziały do napisania. Plus epilog. I książka gotowa do druku.
      Gorzej będzie z wydaniem. Potrzeba mi jakiegoś krytyka, albo wygrać konkurs literacki, tymczasem to niełatwe.

      Dobre opowiadanie, choć jest w twoim styli coś, co mi się nie całkiem podoba. Ale to tylko moja opinia i nawet nie jestem w stanie wskazać dokładnie o co chodzi :P


      To szkoda, że nie jesteś w stanie, bo jeśli już coś jest nie tak, to zdecydowanie bardziej wolę wiedzieć, dlaczego dokładnie tak jest.

      Opowiadanie to nie jest raczej dobra klasyfikacja, tak na marginesie. :E Z dość prostego powodu - objętości tekstu, którego wersja finalna (z nowym systemem rozdziałów, który będzie chyba ostatecznym) liczy sobie powyżej 300 stron w Wordzie.

      PS Naprawdę już koniec?


      Raczej mnie nie zachęca fakt, że mam mało czytelników. Grono wiernych fanów można zliczyć na palcach jednej ręki, a ocen i wyświetleń jest dwa razy mniej niż u takiego Sitro. Co mnie od początku bolało.

      Co odstraszało potencjalnych czytelników, długie fragmenty opisowe i ubóstwo dialogów?
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)


      Raczej mnie nie zachęca fakt, że mam mało czytelników. Grono wiernych fanów można zliczyć na palcach jednej ręki, a ocen i wyświetleń jest dwa razy mniej niż u takiego Sitro. Co mnie od początku bolało.


      Wiesz fanów masz sporo, np: ja:p Ale część z nich się poprostu nie wypowiada bo widzą że robi to Kefka i inni. I to co oni piszą poprostu pokrywa sie z ich odczuciami wiec po co dublować opinie? A co do tych rączek to naprwade nie masz wiekszych zmartwień?
    • ja czytałem na bieżąco.
      A jako że lubię nawet Tolkiena to fragmenty opisowe muszę lubić.
      Dzięki nim można lepiej wczuć się w kreowany przez ciebie świat. :)
      Naprawdę szkoda że nie umieścisz tutaj ostatnich dwóch rozdziałów.
    • Interwencją cichego czytelnika jestem naprawdę niebotycznie zaskoczony, ale jak już mówiłem, muszę to przemyśleć.

      mntek napisał(a)
      ja czytałem na bieżąco.


      O tobie to ja akurat wiedziałem 8). Pamiętam jeszcze tę twoją prośbę "może tak zamieścisz jeszcze z dwa rozdziały, dla wiernego fana". :D

      Naprawdę szkoda że nie umieścisz tutaj ostatnich dwóch rozdziałów.


      Wyjaśnię tylko krótko tę kwestię... gwoli ścisłości, nie umieszczę tutaj (przynajmniej taka jest chwilowo decyzja, jako że pewna osoba, zajmująca się wydawaniem tomików poezji, odradziła mi zamieszczanie powieści na forum) ostatnich JEDENASTU rozdziałów, bo nie robię tak, że wszystko, co zapiszę, od razu trafia tutaj. Aktualnie mam na twardzielu 99 rozdziałków, tutaj jest ich 90. I tak to gra :). A ma być ich w sumie 101 plus epilog. Oczywiście według starego systemu, bo nowy zakłada inne "rozdziałowanie".
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)
      Teraz był o wiele bardziej przytomny. W sumie, niby ma zrytą psychikę ten gość...
      No i po raz pierwszy dało się słyszeć jego śmiech, śmiech szaleńca. 8)

      O właśnie, nie wiadomo, czy był bardziej szalony w tamtym stanie, czy jako "poczytalny" :P.
      I racja, każdy szaleniec musi obowiązkowo mieć swój śmiech. Na twoim miejscu wymyślił bym jeszcze jakąś onomatopeję, która go obrazuje 8).

      Od kogo? No... czy naprawdę chcesz to wiedzieć? Hyhyhyyy... to głupie... :D


      No nie, wbrew swoim zamiarom intrygujesz mnie tym coraz bardziej :>.

      Huu... zasugerowałem kiedyś, że zapiszę na karteczce alfabecik sthresian i wrzucę na kompa (np. Imageshack) - pozostało bez odzewu.

      Alfabecik to mało... a jakieś zasady?

      To szkoda, że nie jesteś w stanie, bo jeśli już coś jest nie tak, to zdecydowanie bardziej wolę wiedzieć, dlaczego dokładnie tak jest.

      Ja też bym ci wolał powiedzieć, no ale niestety. Może coś w składaniu zdań i dialogów? Na pewno łatwiej by mi było to wskazać, gdybym sam pisał, ale na razie nie miałem okazji.
      W ogóle, głupio było mi pisać taki komentarz, ale coś nie dawało mi spokoju.

      Opowiadanie to nie jest raczej dobra klasyfikacja, tak na marginesie. :E Z dość prostego powodu - objętości tekstu, którego wersja finalna (z nowym systemem rozdziałów, który będzie chyba ostatecznym) liczy sobie powyżej 300 stron w Wordzie.

      No i znowu mnie za słówka łapiesz :D. Napisałem odruchowo. Zresztą, powieść to po prostu dłuższe opowiadanie ;).

      Raczej mnie nie zachęca fakt, że mam mało czytelników. Grono wiernych fanów można zliczyć na palcach jednej ręki, a ocen i wyświetleń jest dwa razy mniej niż u takiego Sitro. Co mnie od początku bolało.

      No, nie bądź zazdrosny :-/. Jeśli chodzi o wyświetlenia, to Sitro miał swoje opowiadanie dłużej wystawione, więc to żadna miara. I nie wiem, czemu cały czas próbujesz się z nim porównywać.

      Co odstraszało potencjalnych czytelników, długie fragmenty opisowe i ubóstwo dialogów?

      Bo ww. Sitro to miał krótkie... Jak ktoś nie potrafi przebrnąć, to co z niego za czytelnik?
      A ubóstwo dialogów? Co przez to rozumiesz?

      Interwencją cichego czytelnika jestem naprawdę niebotycznie zaskoczony, ale jak już mówiłem, muszę to przemyśleć.

      OK, wszyscy co to czytali, wbijać się tu!

      Post był edytowany 1 raz, ostatnio przez Kefka 255_06 ().

    • I ja również czytam od początku i bardzo mi się podoba :) Czytając nie widzę tekstu - widzę film. A to oznacza, że to jest bardzo, bardzo ciekawa powieść :)

      Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.

      Kliwer
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      I racja, każdy szaleniec musi obowiązkowo mieć swój śmiech. Na twoim miejscu wymyślił bym jeszcze jakąś onomatopeję, która go obrazuje 8)


      Nieeee... liczba takowych jest bardzo ograniczona :P.

      No nie, wbrew swoim zamiarom intrygujesz mnie tym coraz bardziej :>


      A cóż ty możesz wiedzieć o moich zamiarach? ]:-D

      Jeśli za teksty w komiksach z Tytusem, Romkiem i A'tomkiem odpowiada ten sam gość, który je rysuje, to tę obelgę wymyślil niejaki Chmielewski, znany w pewnych kręgach jako Papcio Chmiel.
      Tą inwektywą został obrzucony Tytus, w bodaj dziesiątej księdze, przez wkurzoną samicę orła (a może sępa? Kto ją tam wie), po tym, jak jej (w sumie niechcący) skasował gniazdo razem z jajami.

      Alfabecik to mało... a jakieś zasady?


      Zasady? Trudno mi o nich w obecnej chwili mówić, bo nie poświęcam aż takiej uwagi budowie tego języka, słownik mam dość ubogi, a póki co największą zabawę daje mi kombinowanie z ich alfabetem właśnie. Zastanawiam się nad wprowadzeniem kilku nowych znaków.

      No, nie bądź zazdrosny :-/. Jeśli chodzi o wyświetlenia, to Sitro miał swoje opowiadanie dłużej wystawione, więc to żadna miara. I nie wiem, czemu cały czas próbujesz się z nim porównywać


      Bo też pisze powieść w realiach SF, i też jest to raczej proza wojenna? Różnica polega na tym, że on się z wydawcą dogadał, a to coś musi znaczyć.

      Bo ww. Sitro to miał krótkie... Jak ktoś nie potrafi przebrnąć, to co z niego za czytelnik?


      Nie wiem, może dialogi i dialogi lepiej trafiają, do szerszej rzeszy odbiorców?

      A ubóstwo dialogów? Co przez to rozumiesz?


      No... bo zwłaszcza w pierwszych rozdziałach powieści są dłuuugie fragmenty opisowe, a dialogów jest dość mało. Roi się za to od "retrospekcji" na temat zamierzchłych czasów (vide historia konfliktu my kontra sthresianie). No i akcji jest mało, dopiero później pojawiają się jakieś sceny batalistyczne.

      OK, wszyscy co to czytali, wbijać się tu!


      Tja, presja psychologiczna...

      I ja również czytam od początku i bardzo mi się podoba


      Heh, to od ciebie dostałem mail o pochlebnej treści...

      Cóż, dzięki za tak pozytywną opinię.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Der_SpeeDer napisał(a)
      Nieeee... liczba takowych jest bardzo ograniczona :P.

      Puść wodze fantazji :D. W końcu to gad się śmieje, nie człowiek, więc to musi być ciekawe...

      A cóż ty możesz wiedzieć o moich zamiarach? ]:-D

      Wiesz, wychodzę z założenia, że gdybyś tak bardzo chciał to wyjawić, to zrobiłbyś to po pierwszej prośbie :rolleyes:.

      Tytus to klasyka, choć tego akurat nie czytałem.

      Nie wiem, może dialogi i dialogi lepiej trafiają, do szerszej rzeszy odbiorców?

      Czyli uważasz, że jakbyś miał 2x więcej, to byłoby lepiej? Ja tam nic nie mam do twoich opisów, a dialogów na siłę nie ma co tworzyć.

      No... bo zwłaszcza w pierwszych rozdziałach powieści są dłuuugie fragmenty opisowe, a dialogów jest dość mało. Roi się za to od "retrospekcji" na temat zamierzchłych czasów (vide historia konfliktu my kontra sthresianie). No i akcji jest mało, dopiero później pojawiają się jakieś sceny batalistyczne.

      A ja myślałem, że chodzi ci o formę. Taka mocna samokrytyka :E.

      Tja, presja psychologiczna...

      Żebyś wiedział :D.
    • Kefka 255_06 napisał(a)

      OK, wszyscy co to czytali, wbijać się tu!


      Dobra, przyznaje się bez bicia, ja czytam od początku i mi się bardzo podoba, choć widzę kilka błędów (głównie w logice zachowania bohaterów) to nie mam czasu ich wypisywać
      Więc jest następny wierny czytelnik
    • Kefka 255_06 napisał(a)
      Puść wodze fantazji :D. W końcu to gad się śmieje, nie człowiek, więc to musi być ciekawe...


      Mam wrażenie, że trudno byłoby coś takiego zobrazować w formie onomatopei, a jak już próbuję sobie wyobrazić, to wychodzi mi albo ludzki śmiech (fakt, że taki śmiech okrutnika), albo takie porykiwanie w odpowiednim tonie.

      Wiesz, wychodzę z założenia, że gdybyś tak bardzo chciał to wyjawić, to zrobiłbyś to po pierwszej prośbie :rolleyes:


      Ja się po prostu migam chwilowo takimi tekstami...

      A ja myślałem, że chodzi ci o formę. Taka mocna samokrytyka :E


      O formie się nie wypowiadam, bo nie znam się na tym tak dobrze, a fakt, że to moje dzieło, uniemożliwia mi w pełni obiektywne spojrzenie (ale tak, czytając to dostrzegam błędy w składni, budowaniu zdań, niefortunne sformułowania itd.). Myślę, że wasza opinia jest w tym punkcie istotniejsza.

      Żebyś wiedział :D.


      No i tak sobie czytam te kolejne posty i już się czuję jak...

      Dobra, przyznaje się bez bicia, ja czytam od początku i mi się bardzo podoba, choć widzę kilka błędów (głównie w logice zachowania bohaterów) to nie mam czasu ich wypisywać


      Mimo wszystko prosiłbym o jakieś detale, tego typu uwagi bardzo mnie... niepokoją, to chyba właściwe słowo.
      Osoby używające więcej niż trzech wykrzykników lub pytajników naraz, to osoby z zaburzeniami własnej osobowości.
      Terry Pratchett

      Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
      Stanisław Lem
    • Mimo wszystko prosiłbym o jakieś detale, tego typu uwagi bardzo mnie... niepokoją, to chyba właściwe słowo.

      Napewno napisze, ale najpierw muszę wszystko od początku przeczytać, a to wymaga czasu, a takowego nie posiadam